piątek, 16 października 2015

Jak nie urok, to sraczka...

Tym brzydkim, lecz jakże prawdziwym przysłowiem postanowiłam podsumować to, co się u nas wyprawia teraz. Dziabusz ma 2,5 roku i poszedł do przedszkola. Miał 2 dni adaptacyjne w ostatni czwartek i piątek sierpnia, a od poniedziałku [31 sierpnia] zaczął się "rok szkolny". Tydzień pochodził, w piątek dostał kataru i kaszlu i tydzień siedział w domu i się leczył. Potem znów do przedszkola, pochodził półtora tygodnia i w czwartek niania po niego poszła, bo miał gorączkę. Od owego czwartku minęły ponad dwa tygodnie, podczas których, biedaczek, dostawał antybiotyk i znów nie wychodził na dwór. I podczas, gdy szykuję się, żeby w poniedziałek go przygotować do przedszkola okazuje się, że źle słyszy:/. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Laryngolog zaleciła kolejny antybiotyk [na obrzęk gardła], który to rzekomo ma spowodować, że mu się odblokują trąbki słuchowe, czy coś w tym stylu. Nie wiem, czy to coś da, bo przecież jeden antybiotyk już wybrał, a mam jakieś takie przekonanie, że antybiotyk to antybiotyk i tyle. Jeśli jednak zastosujemy ten lek, Dziabusz będzie musiał chyba kolejne dwa tygodnie przesiedzieć w domu [tydzień leczenia, tydzień na powrót odporności].
Dopiero wróciłam do pracy po macierzyńskim [28 września], a już siedzę na urlopie, żeby niania nie miała dwójki na głowie [bo się z kolei nie wypłacimy za opiekę] - ponad tydzień była sama, teraz walczymy razem. Nie mam pojęcia, jak będzie od poniedziałku, bo Młody ma szczepienie, więc niania musi mieć kogoś do pomocy. Jestem załamana, zdołowana, zdeprymowana, bezsilna i wszystkie inne synonimy zrezygnowania.
Nasze maleństwo zaś ma 8,5 miesiąca i parę miesięcy po porodzie zdiagnozowano u niego paskudną chorobę genetyczną. Ma za sobą kilkukrotne pobieranie próbek krwi, które następnie były wysyłane na testy DNA do Stanów, a z winy firmy kurierskiej nie skończyło się na jednym podejściu. Miał robiony rezonans magnetyczny główki, który na szczęście wykluczył jakiekolwiek niepokojące zmiany. Następne obrazowanie za rok. I tak będziemy żyć z roku na rok. Póki co [i oby tak zostało], nie ma żadnych oznak choroby poza ciapkami zwanymi plamami kawa z mlekiem, głównie na brzuszku i plecach. Także nikt niewtajemniczony nie wie, że coś mu jest. Innego tak radosnego, uśmiechniętego, niewymagającego i towarzyskiego dziecka nie znam. Jest przecudowny z tymi swoimi dwoma zębami na dole. Przez chorobę jest odrobinę w tyle w rozwoju, jednak nie jest to coś, co miałoby wpływ na jakość i komfort życia - wszystko się powinno wyrównać. Siedzi posadzony [przez kilka minut], pełza po całym mieszkaniu i lubi bawić się autami;).
Dziabuszek, jako starszy brat spisuje się różnie, ale zazwyczaj dobrze lub lepiej niż dobrze. Głaszcze, daje smoczek, zwraca mi uwagę, że "Dzidzia płacze", kiedy nie reaguję odpowiednio szybko:). Czasem tylko zabiera zabawki. Ale już się uczy, że jeśli zabierze jedną - daje drugą w zamian.
Dodatkowo dostaliśmy właśnie klucze do nowego mieszkania i musimy się uporać z wyprowadzką [do końca października], wprowadzką [oby do końca listopada], pobytem u dziadków chłopaków pomiędzy i podejmowaniem mnóstwa różnych decyzji. A przy tym wszystkim Pluszak będzie operowany [w listopadzie] i tylko myśl, że inni mają gorzej;), a sobie radzą, trzyma mnie w ryzach i pozwala nie zwariować...