Kilka tygodni temu byłam całkowicie zgodna z twierdzeniem "małe dzieci - mały kłopot, większe dzieci - większy kłopot". Z utęsknieniem wspominałam pierwsze 2 miesiące, kiedy maleństwo tylko spało i zdarzało mi się zapominać, że mam syna. Potem mijały kolejne tygodnie, podczas których Miś zaczął nawiązywać kontakt z otoczeniem, zauważać nas i odpowiadać uśmiechem na uśmiech. Było to cudowne. Marzyłam, żeby potrafił już siedzieć i mógł zajmować się zabawą, dosięgać do pobliskich grzechotek, rzucać gryzakami.
Gdy to nastąpiło wcale nie śpieszno mi było do kolejnych etapów rozwoju malca, czyli raczkowania, a później chodzenia. Byłam zadowolona, że potrafi pięknie utrzymać proste plecki i jest zafascynowany nową perspektywą, a dzięki temu na długo miał zajęcie. Oczywiście nie pozwalałam mu przebywać zbyt długo w tej pozycji, żeby nie przeciążać kręgosłupa i pilnowałam Kluska, żeby nie upadł do tyłu i nie uderzył się w głowę, aż do momentu, kiedy pozycja siedząca nie sprawiała mu już trudności. Był to fajny czas, ja nadal miałam dużo swobody, a Dziabusz poznawał świat i zdobywał kolejne bazy na drodze do samodzielności.
W momencie poznania uroków raczkowania przez smyka skończył się mamy urlop. Blog popadł trochę w niełaskę, podobnie porządki w domu i nowe odcinki seriali [tu akurat trochę dramatyzuję - nie oglądam seriali :p]. Stałam się ucieleśnieniem pojęcia "oczy dookoła głowy". Po paru kolejnych tygodniach doszłam do pewniej wprawy i nabrałam rutyny w zakresie codziennych czynności. Podczas mojej porannej toalety Miś przebywał w kojcu z kilkoma chrupkami i czajnikiem elektrycznym [jest to Kluska najlepszy kumpel do dziś, nie ważne w czyim domu, w jakim kolorze czy kształcie]. Wtedy mogłam spokojnie się umyć, pomalować, ubrać, bez obawy, że małe rączki Dziabusza będą rozchlapywały wodzę w toalecie. Później jednak synek zdobył umiejętność pokonywania schodów u dziadków - na kolanach samodzielnie lub na nóżkach podtrzymywany za rączki i po kilku odwiedzinach postanowił wchodzić na wszystko, na co się da. W ten sposób kojec stał się niebezpieczny - Czupurek wkładał jedną nogę między szczebelki i chciał podnosić drugą, żeby zrobić to samo. Mogło się to skończyć bardzo szybko upadkiem na potylicę i rozbiciem czaszki. Dlatego poranny pomocnik mamy skończył pełnić swą służbę.
Teraz już nie mam możliwości utrzymać Kluska z dala od łazienki i ranki są dla mnie poniekąd treningiem zwinności i refleksu. Nie mogę się zamknąć w środku, bo smyk siedzi pod drzwiami i wrzeszczy. Na nieszczęście od 2 miesięcy czekamy na zamówioną klapę zamykającą muszlę [w poprzedniej ułamał się zawias], stąd wzmianka o maczaniu rączek w klozecie. Wymyśliłam jednak rozwiązanie tymczasowe - ustawiam na nim wanienkę synka i wtedy już nie jest to dla niego takie atrakcyjne miejsce zabaw. Zostaje jednak jeszcze szczotka toaletowa [fuj!], to właśnie ona jest moim głównym "trenerem".
Do mobilności i ogromnej ruchliwości Dziabusza dochodzi jego niespożyta energia i potrzeba uwagi. Wszystko to, plus moje obowiązki [sprzątanie, gotowanie, kilka minut dla siebie], które powodują, że Miś nie jest w centrum uwagi, czasami sprawia, że Klusek pokazuje rogi. Oczywiście dużą część czasu maluszek bawi się sam. Ćwiczy chodzenie przy meblach, porządkuje matę, wyjada ukryte resztki chrupek, bada pudełka herbat w cargo. Przychodzi jednak taka pora dnia, kiedy następuje histeria. Wypada to akurat wtedy, kiedy muszę dokończyć obiad, bo wkrótce Pluszak wróci z pracy. Z jednej strony kipiące ziemniaki i przypalające się mięso, a z drugiej wrzeszczący mały urwis, który wyprowadza mnie z równowagi. I tu powraca stwierdzenie "małe dzieci - mały kłopot...". Nie mogłam tak funkcjonować. Nastrój Dziabusza przenosi się niestety i na mnie, a potem odbija się to na Pluszaku. Dobrze, że chociaż on jest cierpliwy:). Postanowiłam zatem przegrupować plan dnia. Porę spaceru zamieniłam z chwilami wspólnej zabawy, a składniki na obiad kupuję poprzedniego dnia, dzięki czemu mogę sobie podszykować go trochę w czasie snu maleństwa. Nawet się to sprawdza.
Pisałam jednak na początku, że kilka tygodni temu zgodziłam się ze wspomnianymi słowami. Ostatnio sytuacja uległa znacznej poprawie [żebym tylko nie zapeszyła! Tfu, tfu]. Może to za sprawą zmian w rozkładzie dnia [mało prawdopodobne], a może po prostu Czupur wkroczył w następny etap. Jeśli tak, to mam nadzieję, że będzie trwał on jak najdłużej. Nadal oczywiście zdarzają się wrzaski i niezrozumiałe zachowania, jednak generalnie Miś jest cudowny.
Po pierwsze, jak wspominałam w poprzednim poście, około 5 dni przed ukończeniem przez Kluska 10 miesięcy przestałam karmić go w nocy. Ostatni posiłek dostaje o 19 lub trochę później, a pierwszy nie wcześniej niż za 15, za 20 szósta. Dzisiaj była to dopiero 7.15! Po drugie, kiedy miał 10 miesięcy i 2 dni [23 stycznia 2013] zaczął mówić MAMA. Wiem, że nie jest to [jeszcze] świadome, ale potrafi już wymówić te sylaby, więc zrozumienie jest kwestią czasu:). A dzień później nauczył się machać i teraz wieczorne "papa" do Pluszaka trwa nawet pół minuty.
Ostatnie noce to także sama przyjemność. Jedno przebudzenie smyka [dzisiaj dopiero o 5.40, dostaje wodę i wraca do spania] i potem pobudka pomiędzy 7.15 a 8. Wszystko idzie w dobrym kierunku:). Oby tak dalej!
Mój maluszek jak się urodził na całe szczęście był grzeczny i pozwalał nam się wyspać. Pamiętam jak byłam w ciąży to kalendarz https://plodnosc.pl/kalendarz-ciazy/23-tydzien idealnie pomagał mi w zrozumieniu tego co właśnie za zmiany zachodzą w moim brzuszku :)
OdpowiedzUsuń