Jeszcze będąc w ciąży zdecydowałam, wspólnie z Pluszakiem, że mały Dziabusz nie będzie miał klasycznego chodzika. Naczytaliśmy się, że przez nie dzieci uczą się chodzić na palcach, że moment samodzielnego chodzenia opóźnia się, że nie potrafią złapać równowagi, ponieważ w chodziku nie ma takiej konieczności i jeszcze kilka mniej racjonalnych powodów.
Klusek wkroczył niedawno w etap ruchliwości i wszędzie go pełno. Nie nadążamy za nim, zwiedził już prawie wszystkie zakątki pokoi, kuchni, a nawet toalety. Zastanawialiśmy się nad pchaczem, aby mógł ćwiczyć swoje, słabo jeszcze rozwinięte, umiejętności przemieszczania się w pozycji pionowej. Popularne są pchaczo-jeździki, zabawki, które w łatwy sposób rozkłada
się do funkcji pchacza, a kiedy dziecko podrośnie i będzie umiało
swobodnie odpychać się nogami od podłogi, równie łatwo składają się w
jeździk.
Zdjęcie pochodzi z serwisu tablica.pl
Oglądaliśmy kilka modeli, jednak większość z nich nie ma możliwości zwiększenia oporu w kołach, przez co istnieje duże prawdopodobieństwo, że synek nie będzie za nim nadążał, a co za tym idzie, zamiast doskonalić chodzenie, będzie zaliczał bolesne upadki na twarz. Okazało się, że chodziki bez funkcji 2w1, ale głównie te produkowane z drewna, umożliwiają mocniejsze dokręcenie śrub mocujących, co skutkuje przyhamowaniem kół.
Po głębszych przemyśleniach doszliśmy jednak do wniosku, że pchacz drewniany, czy pchacz jeździk nie jest rozwiązaniem dla nas. Powyższe akcesoria rzeczywiście ułatwiają przemieszczanie się, jednak nie zwiększają przy tym bezpieczeństwa dziecka. Podejrzewam, że Dziabuszowi wszystko jedno, czy przeraczkuje kawałek podłogi, a następnie stanie przy ławie i idąc przy niej dojdzie do pilota, czy też zrobi to samo opierając łapki na pchaczu i porzucając go przy ławie, oby przynajmniej bez jakiegoś urazu czy upadku.
Biorąc to wszystko pod uwagę, jedyne wyjście, jakie znaleźliśmy, to ten nieszczęsny chodzik. Zatem mimo wcześniejszych zapewnień postanowiliśmy trochę pójść na łatwiznę. W kategorii tych pojazdów również jest kilka opcji. Można wybrać klasyczny, bez "udziwnień"; taki w funkcją bujania, a nawet chodzik zmieniający się w pchacz. Pierwsza opcja jest oczywiście najtańsza. W drugim przypadku, poza możliwością kołysania dziecka, ciekawym rozwiązaniem jest zastosowanie "podwieszanej podłogi". Jest to związanie z koniecznością uniemożliwienia przemieszczania się malucha w przypadku ustawienia chodzika na bujanie, jednak my widzimy tu plus w postaci ogólnego unieruchomienia dziecka:). Dziabusz nie lubi bujania, więc podłoga stosowana by była w chodziku ustawionym na kołach, ale skutecznie uziemiłaby go w jednym miejscu tworząc z chodzika bazę do zabawy. I właśnie na to rozwiązanie się zdecydowaliśmy. Kupiliśmy chodzik w sklepie stacjonarnym - zaczęło nam się spieszyć:). Decyzję podjął Pluszak, ja bym szukała najtańszego.
Trzecią opcją był chodzik, który można łatwo i szybko przemienić w pchacz [oczywiście bez oporu w kółkach]. Cena nieznacznie przewyższa koszt zakupu poprzedniego sprzętu.
Chodzik z funkcją bujania [z której nie będziemy korzystać] kupiliśmy dzisiaj. I już dzisiaj jesteśmy trochę podłamani, ponieważ Klusek nie jest zainteresowany nowym nabytkiem. Po włożeniu do pojazdu szybko się denerwuje i marudzi. Jedynie zabawki mu się spodobały, ale kupowanie chodzika dla samych zabawek to niepotrzebna rozrzutność. Jeszcze jutro damy mu szansę.