No tak, ulubionym słowem Kluska było "am", ale odkąd wróciliśmy znad jeziora, gdzie Dziadek Miśkowy uczył malucha zabijać muchy łapką, ten ciągle powtarza "bam!" i często przy tym uderza w coś rączką. Jak widzi muchę, pokazuje na nią palcem, podchodzi bliżej i próbuje ją pacnąć. Przyglądał się biegającym mrówkom, jedną z nich rozgniótł paluszkiem oczywiście z okrzykiem "BAM!". Mały destruktor. A jeszcze parę tygodni temu chodził za latającą przy podłodze ćmą i rozpłakał się, kiedy dziadek ją unicestwił.
Nadal podziwiamy z Pluszakiem jego rozwój i cieszymy się z każdego powtórzonego gestu albo zrozumianego przez maluszka komunikatu. Co to on ostatnio naśladował? Już wiem: wycieranie buźki chustkami, mycie brzuszka i czyszczenie podłogi papierowym ręcznikiem. Oprócz tego od jakiegoś czasu umie pukać do drzwi, wysyłać buziaczki [ostatnio przestał], przybijać piątki, robić "żółwika" i dawać cześć. Bez problemu wskazuje na części twarzy, o które pytamy [oczy, uszy, zęby, włosy, nos, język, buzia]. Aha, wszedł też na ławę o wysokości ponad 51 cm... samodzielnie... Wystarczająco silnym motywatorem były znajdujące się na niej ogórki konserwowe.
Pluszak wybrał dla niego wielką śmieciarkę, bo chciał mu kupić jakieś duże auto. Łudziłam się trochę, że może zrezygnuje z zainteresowania domowym koszem na śmieci na rzecz dołączonych do auta pojemników, ale niestety nie ma tu zależności, podobnie jak było kiedyś z czajnikiem elektrycznym i jego miniaturowym odpowiednikiem.
Ma też za sobą pierwsze prawdziwe kąpiele pod prysznicem. Dotychczas miał napuszczaną wodę do wanienki lub wanny, a jak się spieszyłam, to sadzałam go tam bez wody, mydliłam szybko i spłukiwałam "polewaczką" [dużym plastikowym kubkiem z miarką] nazywając to prysznicem. Tym razem jednak Pluszak stwierdził, jak prysznic, to prysznic. Dziabusz był zachwycony i rozpłakał się, jak zamknęliśmy wodę. Za drugim razem myliśmy mu też w ten sposób włosy. Zniósł to bez problemu.
Niestety naszego małego Kluska dopadła choroba. Dopiero co wyleczył przeziębienie i zakończył kurację antybiotykową związaną z zagrożeniem zapaleniem oskrzeli, a wczoraj znowu otrzymał antybiotyk. Tym razem nabawił się anginy. Miał prawie 40 stopni gorączki i były spore problemy z jej zbiciem. Na szczęście temperatura wróciła już do normy, ale przeżycie zdecydowanie negatywne - przed wczorajszym wieczorem jeszcze nigdy nie było potrzeby stosowania u niego leków przeciwgorączkowych.
Postanowiliśmy spróbować z nianią zmienić trochę jadłospis Misia. Chodzi o przygotowywanie posiłków, które maluch może wziąć do ręki i jeść samodzielnie. Chodzi o to, żeby nie musieć za nim biegać z łyżeczką i prosić, żeby zjadł jeszcze trochę zupki. Weźmie sobie w łapkę kawałek potrawy i zje w swoim tempie [lub schowa do śmieciarki]. Znalazłam ciekawą stronę: http://alaantkoweblw.blogspot.com/
Trochę zbyt "eko" są niektóre propozycje, jak dla mnie, ale będziemy modyfikować przepisy - np. zwykłe mleko zamiast sojowego/migdałowego/kokosowego/słonecznikowego itp. A przepisy zawierające substancję zwaną amarantus ekspandowany, jako że jest mi on zupełnie obcy, pomijałam podczas wyboru menu. Wczoraj niania upichciła cały talerz racuchów według tego przepisu: http://alaantkoweblw.blogspot.com/2014/05/kukurydziane-racuchy-drozdzowe.html
W kolejce czeka sporo innych receptur.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz