W końcu publikuję post, który napisałam ponad rok temu, także u nas już nieaktualny, ale komuś może pomoże.
Wybór odpowiedniej placówki opieraliśmy głównie na bliskiej odległości od domu. Dziadkowie Kluska zrobili nam niespodziankę i wyznali, że kiedy miał 3 miesiące zapisali go na listę kandydatów do przedszkola Montessori [też jest w miarę niedaleko]. Zaczęliśmy zatem czytać, na czym polega wyjątkowość tej formy edukacji. Trzeba przyznać, że jest dość kontrowersyjna. Nie będę opisywać historii założycielki ani wszystkich szczegółów, można to łatwo wyszukać w internecie. Generalnie metoda została stworzona dla dzieci niepełnosprawnych, aby umożliwić im rozwój i szansę na "normalne" funkcjonowanie w społeczeństwie. Bardzo fajny artykuł przedstawiający dość obiektywnie założenia pedagogiki Montessori znalazłam na stronie godmother.pl. W skrócie - metoda przygotowana dla dzieci niepełnosprawnych została zastosowana wśród dzieci zdrowych, w całości. Nie uwzględniono odmiennych możliwości intelektualnych i motorycznych; w artykule mówi o tym przykład dotyczący podnoszenia klocków pojedynczo [nie wolno wziąć kilku naraz]. Odsyłam do tego tekstu, a sama opiszę własne obserwacje z pobytu w tej specyficznej placówce.
Nasłuchaliśmy się o przedszkolu wielu negatywnych opinii. A to, że nie ma zasad, a to, że problem z kontynuacją późniejszej nauki tą samą metodą, a w końcu, że dla snobów itp. Zaczęliśmy czytać o podstawowych założeniach. Dowiedzieliśmy się, że pedagogika Montessori wyklucza zabawki w klasycznym rozumieniu. Wszystkie dostępne akcesoria mają służyć nauce, zatem nie ma misiów, samochodów czy lalek, są klocki do dodawania, kolorowanki określające anatomię ludzi i zwierząt, koraliki do tabliczki mnożenia itp. Maluchy uczą się funkcjonowania na co dzień - obcują ze szklanymi przedmiotami, posługują się nożem i widelcem, zmywają talerze po zjedzeniu śniadania [byłam mocno zaskoczona widząc to]. A śniadanie jedzą w swojej sali - stoi stół z kilkoma krzesłami, na nim kromki chleba, szynka, pomidor i inne elementy niezbędne do spreparowania kanapki, którą każdy tworzy samodzielnie. Jest na to około 1,5 godziny, może więcej, dlatego, mimo ograniczonej ilości miejsc, dla wszystkich wystarczy czasu. I tu wspomnę o cesze pedagogiki Montessori, która doprowadziła do opinii "brak zasad", mianowicie - dziecko nie jest do niczego zmuszane. Chcesz, to jesz, nie chcesz - nie musisz, będziesz głodny albo zjesz za 20 minut. I to nie dotyczy jedynie posiłków. Jeśli przedszkolak nie chce liczyć patyczków, może zbudować "różową wieżę" albo poćwiczyć pisanie literek. Może też pomóc koledze, jeśli ten akurat nie ma pomysłu na siebie. Wychowawcy Montessori wychodzą z założenia, że nicnierobienie w końcu się nudzi i dzieci Z WŁASNEJ INICJATYWY podejmują jakieś działania. Fragmenty artykułu ze strony edukacja-klasyczna.pl opisują ten rodzaj pedagogiki jako "złudzenie wolności" i porównują ją do założeń Jean-Jacquesa Rousseau, który mówił, że „bez wątpienia wolno dziecku robić, co zechce, ale wolno mu chcieć tylko tego, czego wy chcecie, żeby ono chciało. Nie wolno mu zrobić kroku, którego dla niego nie przewidzieliście, nie wolno mu otworzyć ust, jeżeli nie wiecie, co chce powiedzieć”. Jednak, jeśli wczytać się w filozofię Rousseau, dzieci miały zacząć ćwiczyć umysł dopiero po 12 roku życia, zaś Montessori zastępuje zabawę nauką od najmłodszych lat.
Właśnie wczesna nauka jakoś mnie zniechęcała do tego przedszkola. Co prawda dzieci nie rozumieją, że to forma kształcenia, a nie klasycznie pojęta zabawa i pewnie im to nie przeszkadza, ale siedzi mi w głowie taka obawa, że w którymś momencie Dziabusz się połapie, że robimy go w balona i zamiast od 6 roku życia podjąć trudy wieeeeeeloletniej edukacji, został na nią skazany mając 2,5. Może to błędne rozumowanie, jednak nie chciałabym go pozbawiać dziecięcej beztroski, szczerej radości i, co tu dużo mówić, zwykłego łobuzowania [oczywiście w granicach rozsądku]. W przedszkolu Montessori nie ma na to miejsca. W salach jest CICHO! No, nie bezszelestnie, ale nie ma zgiełku, wrzasków, pisków. Maluchy rozmawiają przyciszonym głosem, a kiedy któreś zachowuje się głośniej - zwracają mu uwagę [nie wychowawcy, a koledzy!]. Nauczyciel jest tu tłem, ma nadzorować, czasem zaproponować formę aktywności, jeśli ktoś dłuższy czas nie może znaleźć siebie zajęcia, czuwać nad bezpieczeństwem i nieść pomoc, jeśli dziecko jej sobie zażyczy [nic na siłę].
Takie podejście do rozwoju ma swoje wady i zalety, jak wszystko. Ja na plus zaliczam:
+ grupy łączone wiekowo, co jest czymś naturalnym i logicznym, wszak na placu zabaw, w sklepie, w parku nie dzieli się ich na maluszki i starszaki,
+ indywidualne podejście do każdego dziecka [biorąc pod uwagę ciągłą naukę, to niemal jak korepetycje],
+ rozwój intelektualny [niekiedy zajęcia są prowadzone w dwóch językach],
+ szacunek.
Jako minus traktuję:
- ograniczenie beztroski,
- brak klasycznej pory drzemki [Dziabusz potrafi przespać w ciągu dnia ponad 3 godziny, a w montessoriańskich przedszkolach dzieci, które chcą spać, śpią w sali, w której pozostałe maluchy są aktywne; wątpię, żeby to się udało z Kluskiem i nie chodzi o hałas, choć to też, po prostu zobaczy, że są ciekawsze rzeczy od drzemki, a brak tej formy odpoczynku w jego przypadku skutkuje ciężkim wieczorem],
- paradoksalnie grzeczne zachowanie i wyciszenie uważam również za minus, już wyjaśniam: dziecko, które przez 10 godzin [tyle Dziabusz spędzałby w przedszkolu, ponieważ oboje z Pluszakiem pracujemy poza miastem i dojazdy zajmują nam po niemal godzinę w jedna stronę] musi być spokojne, bardzo się tym spokojem męczy. Maluchy potrzebują ruchu, czasem trochę wrzasku i radosnych pisków, biegania, skakania, gimnastyki. Uniemożliwianie im tego [nie licząc spacerów] frustruje je i zmusza do szukania ujścia nagromadzonym emocjom w późniejszej porze dnia.
Jak ze wszystkim - jednym odpowiada, inni są przeciwni. W moim przypadku zaważyły drzemki [a raczej ich brak]. Dodatkowym argumentem przeciw, był bywający na naszym placu zabaw chłopiec z przedszkola Montessori, który jest największym łobuzem, rozrabiaką i brutalem nieoszczędzającym nawet najmłodszych dzieci, na całym osiedlu. Ale może to tylko przypadek:).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz