Ostatni weekend uświadomił mi, że nie doceniałam Pluszaka. Ciągle marudziłam, ile to ja dla niego robię, jak się poświęcam, dla siebie nie mam w ogóle czasu. A ja po prostu nie dawałam mu możliwości się wykazać!
W sobotę oporządziliśmy dzieciaki, jedno w łóżku, drugie też za chwilę, zatem Matka Wichru i Grzmotu może czmychnąć z domu. Pluszak poinformował mnie przed wyjściem, że sprawdził prognozę pogody, zalecił długie spodnie i kurtkę przeciwdeszczową, a najlepiej dojazd taksówką. Do większości się zastosowałam.
Pominę przebieg wieczoronocy i zaznaczę jedynie, że czas mijał niezwykle szybko i przyjemnie. A powrót o wpół do trzeciej skutkował problemami z porannym wstawaniem.
Budzili mnie na zmianę moi chłopcy. Najpierw najmłodszy [wyciągnięty już z łóżka przez swojego tatusia] przyniósł książeczkę do czytania.
Konspiracyjnym szeptem mówię:
- Idź do taty. I zamknij drzwi.
Na co młody pokazując na książkę:
- Mama nie, tata. Papa - i zamknął drzwi.
Potem Dziabusz przyszedł się na chwilę położyć kolo mnie.
I znowu Bąbel - przynosi maskotkę kota:
- Mama a-a-a. Pa pa. Dzi [drzwi] - zamknął, poszedł.
Następny był Pluszak z talerzem pysznych kanapek i wzmacniającą herbatą. Aż mi się oczy zaświeciły. Poleniuchowałam jeszcze troszkę i słyszę pytanie:
- Dziabusz, a to twoja koszulka, czy Bąbla...
- Bąbla.
Poradził sobie! Z dziećmi, niedomagającą żoną, śniadaniami, mlekami, zasikanym łóżeczkiem i nawet znalazł czas, żeby porozwiązywać zadania z czterolatkiem.
Mój ci on! Chyba częściej będę stwarzała mu takie możliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz