piątek, 16 października 2015

Jak nie urok, to sraczka...

Tym brzydkim, lecz jakże prawdziwym przysłowiem postanowiłam podsumować to, co się u nas wyprawia teraz. Dziabusz ma 2,5 roku i poszedł do przedszkola. Miał 2 dni adaptacyjne w ostatni czwartek i piątek sierpnia, a od poniedziałku [31 sierpnia] zaczął się "rok szkolny". Tydzień pochodził, w piątek dostał kataru i kaszlu i tydzień siedział w domu i się leczył. Potem znów do przedszkola, pochodził półtora tygodnia i w czwartek niania po niego poszła, bo miał gorączkę. Od owego czwartku minęły ponad dwa tygodnie, podczas których, biedaczek, dostawał antybiotyk i znów nie wychodził na dwór. I podczas, gdy szykuję się, żeby w poniedziałek go przygotować do przedszkola okazuje się, że źle słyszy:/. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Laryngolog zaleciła kolejny antybiotyk [na obrzęk gardła], który to rzekomo ma spowodować, że mu się odblokują trąbki słuchowe, czy coś w tym stylu. Nie wiem, czy to coś da, bo przecież jeden antybiotyk już wybrał, a mam jakieś takie przekonanie, że antybiotyk to antybiotyk i tyle. Jeśli jednak zastosujemy ten lek, Dziabusz będzie musiał chyba kolejne dwa tygodnie przesiedzieć w domu [tydzień leczenia, tydzień na powrót odporności].
Dopiero wróciłam do pracy po macierzyńskim [28 września], a już siedzę na urlopie, żeby niania nie miała dwójki na głowie [bo się z kolei nie wypłacimy za opiekę] - ponad tydzień była sama, teraz walczymy razem. Nie mam pojęcia, jak będzie od poniedziałku, bo Młody ma szczepienie, więc niania musi mieć kogoś do pomocy. Jestem załamana, zdołowana, zdeprymowana, bezsilna i wszystkie inne synonimy zrezygnowania.
Nasze maleństwo zaś ma 8,5 miesiąca i parę miesięcy po porodzie zdiagnozowano u niego paskudną chorobę genetyczną. Ma za sobą kilkukrotne pobieranie próbek krwi, które następnie były wysyłane na testy DNA do Stanów, a z winy firmy kurierskiej nie skończyło się na jednym podejściu. Miał robiony rezonans magnetyczny główki, który na szczęście wykluczył jakiekolwiek niepokojące zmiany. Następne obrazowanie za rok. I tak będziemy żyć z roku na rok. Póki co [i oby tak zostało], nie ma żadnych oznak choroby poza ciapkami zwanymi plamami kawa z mlekiem, głównie na brzuszku i plecach. Także nikt niewtajemniczony nie wie, że coś mu jest. Innego tak radosnego, uśmiechniętego, niewymagającego i towarzyskiego dziecka nie znam. Jest przecudowny z tymi swoimi dwoma zębami na dole. Przez chorobę jest odrobinę w tyle w rozwoju, jednak nie jest to coś, co miałoby wpływ na jakość i komfort życia - wszystko się powinno wyrównać. Siedzi posadzony [przez kilka minut], pełza po całym mieszkaniu i lubi bawić się autami;).
Dziabuszek, jako starszy brat spisuje się różnie, ale zazwyczaj dobrze lub lepiej niż dobrze. Głaszcze, daje smoczek, zwraca mi uwagę, że "Dzidzia płacze", kiedy nie reaguję odpowiednio szybko:). Czasem tylko zabiera zabawki. Ale już się uczy, że jeśli zabierze jedną - daje drugą w zamian.
Dodatkowo dostaliśmy właśnie klucze do nowego mieszkania i musimy się uporać z wyprowadzką [do końca października], wprowadzką [oby do końca listopada], pobytem u dziadków chłopaków pomiędzy i podejmowaniem mnóstwa różnych decyzji. A przy tym wszystkim Pluszak będzie operowany [w listopadzie] i tylko myśl, że inni mają gorzej;), a sobie radzą, trzyma mnie w ryzach i pozwala nie zwariować...

środa, 19 sierpnia 2015

Pana Dzidzi pierwszy ząb i co jeszcze u chłopaków

Dziabusz idzie zaraz do przedszkola. Ma już dwie z czterech piątek [zęby]. Mierzy ponad metr, a waży 18 kilo [jest szczupły], a jeszcze nie ma 2,5 roku:p. Mówi coraz więcej i coraz lepiej. Ma własne zdanie, wygłasza własne sądy [sio mucho, to nasz dom; ale tu fajnie; nie lubię mleka, lubię budyń - mając na myśli, że budyń lubi bardziej], a co się z tym wiąże - coraz mocniej nas testuje i często czegoś żąda. Oczywiście musimy być twardzi, staramy się dużo tłumaczyć i prosimy o informację zwrotną, czy rozumie, o co chodzi.
W kontaktach z bratem Dziabusz jest rozczulający, choć nie są one bardzo częste. A to chce przytulać, a to dać lub zabrać zabawkę, a to karmić, wyrzucać pieluchy, głaskać i zagadywać. Pan Dzidzia nie pozostaje dłużny, zawsze obdarzy uśmiechem, pacnie rączką lub zapiszczy z radości. A Młody też już urósł, przez długi czas na siatce centylowej był na 25. z wagą, na 75. ze wzrostem. Teraz mam wrażenie, że znowu schudł, ale obym się myliła. Cykl dnia maluszka się uregulował i wygląda tak:
ok. 8-9 [zależy, o której wstanie, to tak pół godziny później jest śniadanie] - kasza mleczna podawana łyżeczką
ok. 12 - mleko modyfikowane z dodatkiem sporej porcji ugotowanej na wodzie kaszy manny
ok. 15 - obiad ze słoiczka
ok. 18 - mleko [obecnie porcje mleka wynoszą 180 ml wody + 6 miarek proszku]
20.30 - sinlac [preparat zbożowy; 180 ml wody + 40 g proszku]
i w nocy, w okolicach pierwszej - porcja mleka.
Kładziemy go do spania około 21 i pomijając jedno nocne karmienie, śpi zazwyczaj do 8 lub 8.45. Czasami podbudza się koło 6, ale zazwyczaj udaje się go przekonać do spania [niekiedy biorąc go do naszego łóżka].
w ciągu dnia Pan Dzidzia ma kilka drzemek [trzy?], czasami śpi jeszcze rano, po śniadaniu, czasami dopiero po mleku z glutenem, wtedy zazwyczaj długo, do 3 godzin. Później jeszcze jakaś jedna lub dwie krótkie, po pół godziny. Ale ma dopiero 6,5 miesiąca, oby dobre spanie trwało jak najdłużej.
Mieliśmy przez pewien czas kłopot z nakłonieniem Młodego do jedzenia z łyżeczki. Już się martwiłam, że będę mu musiała rozszerzać dietę przy pomocy butelki, podając rozwodnione dania. Na szczęście nie poddałam się i teraz mamy niemal spektakularny sukces [od razu dwa stałe posiłki na dobę, a tempo też nie najgorsze]. Cieszę się, że z dopajaniem wodą również nam się udało, chociaż niektórzy namawiali mnie, żebym przeszła na soki ["przecież to zdrowe"], a inni, o zgrozo, bym dosładzała glukozą! Jednak Dzidzia w końcu się przekonał, do picia wody i idzie w ślady starszego brata [Dziabusz nadal nie pija słodkich napojów. tylko woda, ewentualnie gorzka herbata - lubi; od święta dostanie trochę soku - może raz na 2-3 miesiące - a ostatnio spróbował u babci kompotu, szkoda, że posłodziła].
U maluszka wyszedł już pierwszy ząbek, 11 lub 12 sierpnia się pokazał. Dziabusz miał jakoś 8 miesięcy, kiedy wyrżnęła mu się pierwsza jedynka. Ale starszy już siedział od kilku tygodni, a Młody, póki co, nie umie. Oczywiście na wszystko przyjdzie czas, ale porównań nie da się uniknąć.

Jutro ukochani dziadkowie zabierają swojego pierworodnego wnuka nad jeziorko i przywiozą go dopiero w sobotę. Już robili tak parę razy. Jesteśmy im ogromnie wdzięczni, bo chociaż jasne jest, że kochamy i uwielbiany nasze dzieci, to odpoczynek od nich pozwala się stęsknić i jeszcze bardziej cieszyć widząc je po rozstaniu, czyż nie ;)? A biorąc pod uwagę, że Pluszak ma urlop, a ja jeszcze na macierzyńskim i że musimy podjąć wiele decyzji i ruszyć z zakupami materiałów do wykańczania nowego mieszkania, to taki obrót sytuacji bardzo nam odpowiada. Młody nam potowarzyszy.

Mam nadzieję, że z Panem Dzidzią nie będzie tak, jak z Dziabuszem - że co go pochwaliłam i opisałam na blogu jak to ładnie śpi/je/zachowuje się itp, a zaraz karta się odwracała i musiało się coś zepsuć, choć najczęściej krótkotrwale. Oby z Młodym nie było tej zależności.

środa, 17 czerwca 2015

Zmiany, zmiany

Miałam projektować mieszkanie, ale wybrałam jednak zapisanie kilku nowych wydarzeń związanych z naszymi dziećmi. Ach, ten brak czasu na wszystko;).
Chłopaki mają teraz 2 lata i 3 miesiące starszy, młodszy - 4,5 miesiąca.
Dziabusz wczoraj pierwszy raz spał bez smoczka! W ciągu dnia wcale go nie używa, ale do zasypiania był mu niezbędny. Przynajmniej tak myślałam, ale wczoraj postanowiłam spróbować się go pozbyć. Kiedy ja byłam mała, rodzice "dali smoczek świnkom" [mieszkałam na wsi]. W przypadku Kluska wybrałam stworzonka, które go bardzo fascynują, mianowicie mrówki. Zapytałam, czy wyrzucimy smoczek, żeby mrówki mogły się pobawić i zrobiliśmy cała akcję z wychodzeniem na dwór i śmietnikiem. Po kryjomu wyjęłam "uspokajacz" i w domu dobrze go wyparzyłam, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak się nie udało. Mam gdzieś też drugi, ale wolę się zabezpieczyć. Wieczorem, przy kładzeniu spać, Dziabusz upomniał się o swoje. Wytłumaczyłam mu, że przecież podarował smoczek mówkom, wyrzucił do śmieci i nie ma. Trochę postękał i dał się przekupić ciastkiem - położył się po zjedzeniu już bez problemu. Zobaczymy, jak będzie dziś na drzemce. Ale byłam dumna:).
A jeszcze bardziej dumna byłam na placu zabaw, gdzie Klusek udał się bez pieluchy, w majtkach i spodenkach. Co chwilę pytałam, czy chce siku i wciąż słyszałam "nie". W końcu sam przybiegł: "Mama, siku!". Pędzę z nim na trawkę, w ustronne miejsce, rozbieram, a tu: "Mama, kupa". Trochę mi mina zrzedła, ale stwierdziłam, że mam czym posprzątać, trudno. Na szczęście był to fałszywy alarm, ale siku zrobił. Dwa razy:). Super! Dziś niania wzięła Dziabuszka na dwór również bez pieluchy, z zapasowym zestawem ubrań w torbie. Pierwsze sukcesy wyjściowe są, oby tak dalej.
A poniżej jeszcze nowy nabytek Misia - motorek wystarczająco masywny na jego wagę i wzrost. Kupiliśmy go jako coś przejściowego między autami-odpychaczami a rowerkiem biegowym, bo z tym ostatnim jeszcze sobie nie radził i zaczynał się zniechęcać. Motorem ma tylko dwa koła, ale na tyle szerokie, że sam stoi i jest całkiem stabilny. Klusek już śmiga na nim jak rajdowiec, więc jeszcze trochę i będzie gotowy na biegówkę, tak myślę.
Zdjęcie pochodzi ze strony link.baby.pl

Młody natomiast uśmiechnięty prawie zawsze i do wszystkich. Jest cudowny i taki spokojny. Mam wyrzuty sumienia, że nie poświęcam mu wystarczającej ilości czasu. Z drugiej strony, nie chcę, żeby starszy brat był zazdrosny i wciąż jestem rozdarta. A skutki nikłego zainteresowania Krecikiem są widoczne - nie rozwija się odpowiednio szybko do wieku. Główkę trzyma już od jakiegoś czasu, ale jeszcze mu ucieka na boki, nie dźwiga jej na tylko mocno, żeby się nie chwiała. Rączek nie wyciąga po zabawki, co rzekomo już dawno dzieci potrafią. I jeszcze kilka drobniejszych zastrzeżeń obserwujemy. Nie przejmuję się tym jakoś bardzo mocno, ale na tyle jednak, że częściej go noszę w pozycji wymuszającej wyprostowanie głowy i ćwiczenie szyi, a Pluszak stara się zainteresować Pana Dzidzię grzechoczącym pluszowym zającem, na widok i dźwięk którego Młody świruje:). Wznieca się ogromnie, ale rączek wyciągać po niego nie chce. Dopiero, kiedy mu się go w łapki wepchnie, to trzyma i szarpie. No cóż, przyjdzie na niego pora, to będzie sięgał nie tylko po zabawki...
Niestety pierwszy antybiotyk jest już na koncie Krecika:/. Zapalenie gardła i podejrzenie zapalenia ucha środkowego. Ale Dziabusz młodszy był, jak faszerowaliśmy go pierwszy raz takimi farmaceutykami - zapalenie dróg moczowych. Na szczęście chyba jest już dobrze, oczywiście lek będę mu podawać do końca wyznaczonego okresu.
Z karmieniem dalej kiepsko. Coraz rzadziej je z piersi. Obecnie ze 3-4 razy na dobę. Nie wiem, czy dociągnę do pełnych sześciu miesięcy. Wydaje mi się, że nie, ale zobaczymy. Cieszę się, że pierwszy trzy, a nawet prawie cztery, pił tylko moje mleko. Trochę tych przeciwciał wchłonął, jakby nie było.

Klusek często zagaduje do brata. Jego "cześ, Dzidzia", to już mantra. Maluszek odpowiada mu szerokim uśmiechem, na co Dziabusz zawsze zwraca się do mnie: "Mama, Dzidzia cieszy". Obaj są tak uroczy i słodcy, że nieraz muszę powstrzymywać łzy wzruszenia. A nasz starszak mówi coraz więcej i częściej. Teksty typu:

- Mama, spałem trochę [kiedy chce poleżeć w łóżeczku]

- Może tak, może nie

- Jedna nie, dwie [galaretki]

- Mama, daj [coś]
- Nie mam
- Kupić!
- A masz pieniądze?
- Tak
- To daj
- Posze, mama [i wyciąga niewidzialną gotówkę]

nie są już rzadkością. Pyskata mała bestia z niego.

wtorek, 9 czerwca 2015

Leń czy niejadek - dokarmianie Pana Dzidzi

Młody słabo rośnie. A właściwie dotyczy to jego wagi. Neonatolog zarządziła dokarmianie. W wieku 3 miesięcy i 3 tygodni Krecik ważył niespełna 6 kg, czyli przybrał minimalnie powyżej 2 kilo [waga urodzeniowa 3915]. Mleko mamy nie wystarcza i w ruch poszły butelki, miarki, wyparzanie i mikrofalówka. Nadal karmię piersią, ale nie jest to już jedyne pożywienie. Na siatce centylowej wagowo Pan Dzidzia znalazł się pomiędzy 3 a 10 centylem, co nas przeraziło z Pluszakiem, więc temat dokarmiania rozpoczęliśmy pełną parą. Oprócz mm, czyli mleka modyfikowanego, Młody dostaje również, raz dziennie, preparat o nazwie SINLAC. Nie zamierzam wypowiadać się o zasadności stosowania tego specyfiku, jego zaletach, czy wadach. Poleciła mi go siostra, która stosowała SINLAC mając podobny problem z synkiem, jak my teraz. Po nim maluch zaczął szybko nabierać masy, a o to chodziło [obecnie ma dwa lata i nie wystąpiły ewentualne skutki uboczne spożywania SINLACu;)]. Skład przejrzałam, nie widzę wielkich przeciwwskazań; występujący cukier stanowi dużo mniejszą objętość procentową niż w przypadku mlek modyfikowanych. Mam nadzieję, że spełni swoje zadanie i będzie jednocześnie zdrowy dla brzuszka. Według przepisu na opakowaniu powinien być podawany w wersji kaszki - na gęsto-sztywno. Ja robię do butelki, jako rzadki kleik. Krecikowi smakuje i dość chętnie ciągnie. A propos, według mnie on jest po prostu leniwy - jak z cycka tryska mleko, to podstawi dzióbek i trochę possie, bo łatwo leci; jeśli jest duża dziura w butelce, to podje, ponieważ nie musi się wysilać. Tak tak, musiałam powiększyć [odrobinę] dziurki w smoczkach, gdyż nie chciał pić. Z drugiej strony wskazana dla jego wieku ilość 200-230 ml może dwa razy została zjedzona w całości, zwykle jednak jest to 80-100 ml.
Dziś zważyłam i zmierzyłam naszego Skrzata. Od pomiarów u neonatologa minęło 19 dni. Waga orientacyjna [pomiar na "dorosłej wadze": ja i Dzidzia minus sama ja; cztery podejścia]: 6,8 kilograma, długość: ok. 67 cm. Na siatkach centylowych waga skoczyła z 3-10 centyla do 25-go! Jestem bardzo szczęśliwa i dość mocno uspokojona. W piątek ponowna wizyta u neonatologa, wtedy sprawdzimy, co o tym myśli. Podpytam może o ten SINLAC.
Wzrostowo wychodzi na 75 centylu, więc na małego się nie zanosi [oby].
Niestety, konieczność dokarmiania mm rozregulowała cykl posiłków. Próbuję wybudzać czasem Krecika, kiedy minęły np. 3 godziny od poprzedniego posiłku i zmuszać do jedzenia. On się buntuje, pluje, płacze - nie je. Ale coś tam mu zawsze wpadnie do brzuszka, przez co znów nie chce mleka przez np. 2 godziny. Razem robi się z tego już naprawdę długa przerwa [5 godzin], a ja zaczynam panikować. Ostatnio przeczytałam na jednym z mlek modyfikowanych, że dzieci w piątym miesiącu i starsze powinny otrzymywać posiłek cztery razy na dobę. Zszokowało mnie to. Porcja mleka co 6 godzin? Z Dziabuszem, nie stosowałam mm, więc nie jestem ekspertem, ale pamiętałam ze szkoły rodzenia czy innych spotkań z położną takie wskazanie - dziecko karmione piersią powinno pić co 2-3 godziny, dziecko na butli - co 4. A tu nagle takie zaskoczenie. Przyznam, że polecane częstotliwości mogły dotyczyć np. dzieci do 3 miesiąca albo jeszcze jakiejś innej grupy [nie pamiętam], ale przy Klusku jedzenie co 3 godziny praktykowaliśmy nawet po przejściu na stałe posiłki, a i teraz jeszcze jakieś pozostałości tego schematu występują. Zatem to też pytanie do specjalisty - jeśli stosujemy karmienie mieszane, jak ocenić, kiedy maluch powinien dostać porcję [być przymuszany do jej pochłonięcia]? Podobno zmuszanie do jedzenia to znęcanie się, ale może to lepsze niż ewentualne podawanie dożylne albo rurką do żołądka. Póki co staram się zachować spokój i poić Młodego tylko wtedy, kiedy wydaje się chętny.

środa, 3 czerwca 2015

Anioł i diabeł, czyli charakterki naszych dzieci

"Bunt dwulatka" przybrał u nas ostrą formę. Ciągłe "ja siam", "daj" albo "mama" - jako osoba, która ma robić wszystko [ubrać - mama, a nie niania, przewinąć - mama, a nie tata, wyrzucić papier - mama, a nie Dziabusz]. Pal licho, jeśli chodzi o jakąś pierdołę, jednak często "siam" dotyczy np obrania jabłka, przełączenia bajki na komputerze albo zmiany pieluchy. "Mama" występuje stale, ale najbardziej jest odczuwalne, kiedy się spieszymy. A "daj" stosowanie jest głównie jako próba wymuszenia czegoś.
Wczoraj były prace twórcze z ciastoliną. Wycinanie motylków, wyciskanie gwiazdek i odciskanie aut. Po jakimś czasie oznajmiłam, że idziemy na dwór, więc wystarczy tej zabawy. Dziabusz się zgodził. Kiedy w kilka sekund sprzątnęłam cały bałagan zaczęły się wrzaski, "daj" i rzucanie przedmiotami. Na szczęście szybko nastał spokój i zaczęliśmy szykować się do wyjścia.
W swoim pokoju mały łobuz zrzucił 4 ciuszki z biurka. Mówię: posprzątaj. Słyszę: mama. Na "przekomarzaniu się" spędziliśmy 10 minut, podczas których stosował techniki prośby, groźby i wymuszania. Po tym czasie nastąpiło nasilenie i zaczęła się łagodna histeria. Dziabusz wylądował w łóżeczku - tak robimy, żeby się uspokoił. W naszym przypadku się to sprawdza - wsadzamy syna do łóżeczka, nieraz sam tam idzie, jak tylko zaproponujemy takie rozwiązanie, kiedy zbyt się "ekscytuje". Zostawiamy otwarte drzwi, pozostajemy na widoku, choć w innym pokoju i czekamy, aż nas zawoła. Zazwyczaj uspokaja się w kilka sekund, tak też było tym razem. Ale w łóżku spędził jakieś 15-20 minut. Leżał sobie, przytulał misia, kręcił się trochę. Wyciszał się. Zawołał mnie gotowy do uprzątnięcia zrzuconych ciuchów.
Oczywiście są też cudowne momenty. Ostatnio spieszyłam się gdzieś, a że nie mamy chwilowo niani, musiał ogarnąć siebie i dwójkę maluchów w 15 minut. Starszy nie chciał współpracować przy ubieraniu. Nie uciekał, nie utrudniał niby, ale jakoś tak luźno stał, że nie można było mu bluzy założyć na ręce. Coś mu tam powiedziałam, żeby trochę pomógł, bo nie mamy czasu, a on do mnie: "mamo, mamo, coś ci dam, jedno serce". Myślałam, że się popłaczę ze wzruszenia:). Wierszyka nauczyła go ostatnio babcia, ale było to na zasadzie - ktoś mówi wers, on powtarza, ktoś mówi drugi wers, on powtarza itd.

Pan Dzidzia natomiast, to najbardziej towarzyskie niemowlę, jakie kiedykolwiek widziałam. Kto go nie zaczepi jest obdarowywany wielkim uśmiechem. Jeśli ktoś zada sobie trochę trudu, żeby "porozmawiać", Krecik może się rozchichrać. Jest cudowny i mało wymagający. Póki co:). Dziabusz był podobnie niezbyt absorbujący chociaż nie aż tak radosny.
Bąbel trochę skoczył z rozwojem, ale słabo rośnie. Trzyma trochę główkę, coś tam próbuje się podnosić do siedzenia, wszystko pcha do buzi i zastanawiamy się, czy mu przypadkiem zęby nie idą, ponieważ smoczek jest oblizywany i podgryzany z każdej strony, a Młody kiepsko je. Oprócz tego, że słabo przybrał na wadze - ma 4 miesiące, a od urodzenia przytył niewiele ponad 2 kilo - to boję się, żeby jeszcze nie stracił. Z piersi trochę ciągnie, ale szybko zasypia albo wypycha sutek językiem; z butelki zjada około 80-100 ml, podczas gdy dla jego wieku porcja wynosi 200-230 ml. Muszę przeszukać bloga i sprawdzić, czy zapisałam, kiedy Dziabusz po raz pierwszy spróbował kleiku. Pamiętam, że marchewkę ze słoiczka dostał po 5 miesiącu, ale nie wiem, czy było to przed, czy po kleiku. Martwimy się z Pluszakiem, tak to już jest być rodzicem - zawsze się znajdzie powód do niepokoju:).

piątek, 8 maja 2015

Próby wychowawcze i nocnikowe

Problem z wyborem niani był ogromny, ponieważ kandydatek było bardzo mało, w przeciwieństwie do pierwszego "naboru", kiedy zgłosiło się około 30 osób. Konieczność zmiany opiekunki wiązała się z ciążą pierwszej. Żałujemy, bo była niemal ideałem. Obecna ma wady i zalety. Główną wadą jest to, że Klusek jej nie słucha, zaletą - dobre serce i chęci.
Wspólnie z nianią zaczęliśmy walkę z pieluchami. Dziabusz jest dość chętny do współpracy, na tyle, że zastanawiamy się z Pluszakiem, czy nie za późno podjęliśmy kolejną próbę [poprzednia była około pół roku wcześniej]. Puszczamy Misia w samej koszulce i skarpetkach, biega sobie z gołą pupą, a kiedy chce, siada na nocniku. Bez większego problemu kontroluje sikanie. Z kupą idzie gorzej - zrobił kilka razy, ale woli w pieluchę. Ogólnie jest nieźle. Myślę, że w lecie będą jeszcze większe sukcesy, a przed przedszkolem liczę na wyeliminowanie pampersów przynajmniej w ciągu dnia. A przedszkole już we wrześniu [będzie miał 2,5 roku].
Kwestie wychowawcze są bardziej kłopotliwe. Klusek przechodzi prawdziwy bunt dwulatka, sprawdza nas na każdym kroku. Irytuje powtarzając zakazane zachowania z perfidnym uśmiechem na twarzy patrząc prosto w oczy. Nie pozwala się przebrać/przewinąć ani Pluszakowi, ani opiekunce. Tylko mama i mama. Oczywiście walczymy z tym i w końcu inna osoba zakłada mu buty albo ściąga szalik, ale za każdym razem są to słowne przepychanki, namawiania, złoszczenie się i denerwująca strata czasu, a do tego ja, Pan Dzidzia i Pluszak jesteśmy już zazwyczaj ubrani i grzejemy się niemiłosiernie czekając na jaśnie pana Dziabusza.
Niektóre występki naszego dwulatka:
- kopanie nocnika z sikami,
- wylewanie połowy butelki wody na plecy mamy, kiedy klęczy przed nim i poprawia mu spodenki,
- wycieranie brudnych rąk w ścianę,
- budzenie Pana Dzidzi poprzez tarmoszenie i wołanie "Cześ, Dzidzia", kiedy ten dopiero zasnął,
- wołanie mamy lub taty, żeby wyciągali resoraki spod sofy, po czym wpychanie ich tam ponownie
- podczas robienia ciasteczek z dżemem, wyjadanie dżemu ze słoika w połowie pracy zamiast wykładania go na ciasto.

Kiedy Klusek wpada w histerię, z reguły niczym konkretnym nie wywołaną [np. zabranie kubka, bo wylewał wodę albo wyłączenie bajki, co było wcześniej zapowiedziane], sprawdzony sposób to włożenie go do łóżeczka. Tłumaczę mu wtedy, żeby zawołał mnie, kiedy się uspokoi, że jestem obok. Nigdy też w takich sytuacjach nie zamykam mu drzwi pokoju i staram się być w zasięgu wzroku, choć w innym pomieszczeniu. Najczęściej histeria mija w ciągu minuty.
Przez chwilę mieliśmy wyciągnięte szczebelki w łóżeczku, w końcu Dziabusz jest już dużym facetem i musi się uczyć samodzielności, jednak dla naszej wygody dziura została znowu zasłonięta:). Stało się to w wyniku dwóch incydentów. Raz położyliśmy Misia, jak zwykle, około 20. Jakieś półtorej godziny później pozostała nasza trójka udała się do sypialni, a chwilę później odwiedził nas Dziabusz. Później miałam obawy, że wyjdzie sobie z łóżka w nocy, zaświeci światło, otworzy pokój, pójdzie do salonu i jeszcze jakaś krzywda mu się stanie.
Druga sytuacja - w nocy wychodzę z Młodym do salonu na karmienie i przewijanie, żeby nie budzić Pluszaka, bo rano wstaje do pracy. Siedzę sobie na fotelu z Panem Dzidzią u piersi, podnoszę wzrok, a przede mną Klusek. Omal zawału nie dostałam, pojawił się bezszelestnie, nicpoń mały. Musiał się lekko przebudzić, zobaczył światło i postanowił dotrzymać mi towarzystwa. Pięć minut później znowu spał, ale strachu się najadłam. A gdyby były szczebelki, to po prostu zamknął by oczka i kimał dalej.
Nie wiem, kiedy będzie kolejna próba z dziurą. Może już od razu zmienimy łóżeczko w tapczan. Może w nowym mieszkaniu:).

niedziela, 19 kwietnia 2015

Mata z ulicami - druga szansa

W poście o świątecznych prezentach wspomniałam o macie z trasami

Rzeczywiście Dziabusz niezbyt się nią interesował, ale odkąd Pluszak wymyślił zabawę, mata jest wykorzystywana codziennie. Klusek wybiera najpierw auto dla siebie i dla Pluszaka, a potem decyduje, gdzie jadą i po co. Odwiedzają strażaków [5] i policjantów [4] pytając, jak im mija dzień, czy dużo interwencji i czy potrzebują pomocy, potem tankują auta [8] i jaką na przegląd, sprawdzić koła [1] - z jednego z klocków lego, takiego z hakiem, zrobili sobie klucz do kół. Pod 2 mieszka niania, a pod 3 - dziadek, Dziabusz często tam zagląda, żeby porozmawiać. Ulubione miejsce, od którego zazwyczaj rozpoczyna się zabawa, to numer 6 - zawsze zamawiane są tam shake'i i rozlega się "siorbanie na niby". Dziabusz wysysa shake'a na dwa razy i jest gotowy, żeby zajrzeć na dworzec [9] i zabrać stamtąd ludzi na przystanek autobusowy [10]. Czasem odwiedzają też inne miejsca - mały plac zabaw [pomiędzy 1 i 4] bardziej interesuje Misia niż znajdujący się w pobliżu stacji paliw diabelski młyn.
W tej zabawie może uczestniczyć każdy, najlepiej jest, jak pod mleczarnią ustawia się kolejka po shake'a:).

sobota, 18 kwietnia 2015

Drugie dziecko - różnice w podejsciu do karmienia i spania. Patent na głośne zabawki

Dziabusz to nasz pierworodny. Jego brat jest od niego młodszy o 22 miesiące.
Przy pierwszym synu zwracałam uwagę na harmonogram, cykl dnia. Starałam się, żeby jadł o stałych porach. Sprawdzałam, czy minęły już trzy godziny odkąd ostatni raz pił mleko [początkowo musiałam go wybudzać, bo sam nie pamiętał o jedzeniu; później zaczął jeść częściej niż co 2 godziny, więc przetrzymywałam go, żeby chociaż pełne dwie minęły]. Kiedy tylko mu się ulało zmieniałam ciuszki i pieluchy tetrowe, żeby przypadkiem zapach mleka nie wybudził go za wcześnie w nocy [budził się od urodzenia dwa razy, co mi odpowiadało i bałam się to utracić, stąd lekka paranoja]. Bardzo szybko przeprowadziliśmy go do jego pokoju - w wieku 2 miesięcy i 4 dni [wtedy dotarł zamówiony monitor oddechu] - żeby nie przyzwyczaić go do naszej obecności i tym samym uniknąć w przyszłości problemów z oduczaniem; a także dlatego, że [znów paranoja] nie chciałam, aby moja "mleczna" bliskość go budziła. Chciałam rutyny, chciałam umożliwić Dziabuszkowi codzienną pewność tego samego. Bardzo się złościłam, kiedy coś burzyło te moje rytuały. Panikowałam, że wszystko mu się poprzestawia, że będzie częściej się budził, że na pewno pomyli dzień z nocą i inne idiotyzmy. Na swoje wytłumaczenie mam to, że moja siostra - mama chłopca starszego od Kluska o 3 tygodnie - miała [i ma nadal!] problem ze snem swojego syna. Klasyczny "koszmar rodzica": jakieś kolki, krzyki, bóle, wiecznie nieprzespane noce, usypianie w jadącym samochodzie albo pod szumiącym okapem kuchennym, nowe wrzaski i płacze tuż po odłożeniu uspokojonego malca do łóżeczka itp., itd. Tak mnie przerażała taka perspektywa, że próbowałam się trzymać swoich utartych, sprawdzonych schematów. Odpukać Dziabusz zaczął przesypiać całe noce [około 12 godzin] odkąd skończył 10 miesięcy. Ma już ponad dwa lata, a nadal jeszcze pięknie śpi w ciągu dnia, zwykle 3 godziny.
Nie kupowaliśmy mu wielu zabawek, ale wystarczająco, żeby umożliwiać rozwój i pobudzać wyobraźnię. Miał podstawowe sprzęty niemowlaka - grzechotki, gryzaki, zawieszkę na wózek, karuzelę w łóżeczku, leżaczek-bujaczek - te dwa ostatnie kupiliśmy używane. Z biegiem czasu oczywiście te akcesoria się zmieniały. Doszły klocki, auta, książeczki, pluszaki. Zabawki dla niemowląt zostały schowane dla brata.
Brat Kluska, Pan Dzidzia, od urodzenia jest karmiony "na żądanie". Nie patrzyłam, ile minęło od poprzedniego posiłku, płakał - znaczy głodny - znaczy trzeba dać jeść. Nawet, jeśli jadł półtorej godziny wcześniej [położna twierdzi, że tyle czasu wystarczy na strawienie przez niemowlę porcji mleka matki, więc nie bałam się, że go przekarmię, że zwymiotuje]. Czasem mu się coś uleje, niekiedy wypuści pierś, z której kapnie na ubranko, ale już nie biegnę, żeby zmienić, nie przejmuję się. Krecik je często w dzień, w nocy na szczęście podobnie do brata [zazwyczaj 2 razy, czasami tylko raz], ale szybciej zasypia. Dziabusza, w niemowlęctwie nieraz trzeba było przez dłuższy czas przekonywać do zaśnięcia po nocnym posiłku [najczęściej po tym drugim, o ile dobrze pamiętam], Młody na szczęście pada praktycznie od razu. Oby tak dalej.
Pan Dzidzia śpi w koszu Mojżesza po starszym bracie, z nami. Na razie mamy 3 pokoje - nasza sypialnia, pokój Kluska i salon, w którym stoi łóżeczko Młodego użytkowane w ciągu dnia. Nie wyobrażam sobie jego eksmisji:). Po pierwsze, jest mi wygodnie i szybko reagować na jego najmniejsze stęknięcie, za co z pewnością wdzięczny jest Pluszak. Po drugie, nad ranem Krecik zmaga się z "wypychaniem gazów", czemu towarzyszy wiele ruchu i dźwięków różnorakich, a łagodne głaskanie po główce i przypominanie o smoczku zazwyczaj go uspokaja, wycisza i nakłania do ponownego zaśnięcia, kiedy się już upora z bąkami - głaszczę go w pozycji horyzontalnej:), nie ruszam się spod kołdry, najwyżej zmieniam bok, na którym leżę, i szybko zasypiam ponownie razem z Młodym, każdy w swoim łóżku. Po trzecie kwestia Dziabusza. W sumie płacz Pana Dzidzi na szczęście nie robi na starszym większego wrażenia i nie budzi go wieczorami [Klusek chodzi spać o 20, a Krecik około 21.30 trochę marudzi], a w nocy się raczej nie zdarza [odpukać], ale już rano, kiedy sen jest bardziej czujny, nie chciałabym ryzykować. No i ostatnia rzecz - musiałabym wstawać razem z Dziabuszem, a teraz nie muszę:). Niania nadal przychodzi do starszego smyka, bo docelowo ma go odprowadzać do przedszkola [od września] i zajmować się młodszym. Wygląda to tak, że rano mija się z Pluszakiem i cały dzień jest z Kluskiem, a ja dosypiam sobie w zamkniętym pokoju z Panem Dzidzią, a kiedy jedno z nas uzna, że koniec spania, dołączamy do ferajny w salonie. Gdyby Młody korzystał nocami ze swojego łóżka w salonie, jego poranna gimnastyka dotycząca "perystaltyki jelit" w połączeniu z Pluszaka szykowaniem się do pracy mogłaby jednak obudzić Dziabusza, a nawet jeśli nie, to wstałby jak zwykle koło 6.30. Koło 6.30 wypada karmienie Krecika, do którego jestem potrzebna ja, a jak Czupurek, który nie jest już Czupurkiem raz mnie zobaczy, to nie pozwoli wrócić do łóżka. Zatem to głównie kwestie wygody, żeby nie poiedzieć - lenistwa. I martwię się tylko co będzie, jak Pan Dzidzia wyrośnie z kosza...
Co do zabawek, to nic się nie zmieniło. Nadal uważamy, że nie potrzeba ich zbyt wiele i te, które zostały po starszym bracie teraz będą wykorzystywane przez młodszego. Niestety kupno używanych rzeczy niesie ze sobą ryzyko i dziś nabyliśmy piękną nową karuzelę, bo poprzednia wyzionęła ducha, A Krecik tak wyczekująco patrzył na wiszące, lecz nieruchome zabawki, aż Pluszak stwierdził, że nie ma serca go dłużej męczyć i czym prędzej odwiedził sklep dla maluchów. Nasz zakup to Karuzela Canpol Babies Piraci.


Pluszowe zawieszki są miękkie, miłe i kolorowe, dwie grzechoczą, dwie piszczą, jednak pozytywka jest zbyt głośna, a nie ma regulacji natężenia dźwięku ani możliwości wyłączenia go nie zatrzymując jednocześnie kręcących się zabawek. Poradziliśmy sobie z tym zaklejając głośniczek samoprzylepną podkładką filcową. I wszyscy są zadowoleni. Polecam ten sposób do każdej hałasującej zabawki:).
A! Z nowych nabytków mamy jeszcze Szumisia - był naszym wyborem na prezent od koleżanek z pracy. Sprawdza się tak pół na pół, ale jako prezent dobra rzecz.Teraz można kupić samo urządzenie szumiące, kosztuje 40 zł, zaś cały miś - 120.

środa, 4 marca 2015

Dziabusz i jego brat. Czego nie jesc w okresie karmienia piersią i dlaczego

Nasz syn, który 21 marca skończy dwa lata, może spokojnie uchodzić za niewielkiego, a może i średniego czterolatka. Aż głupio mu się zmienia pieluchy, jest tak duży. Jednak rośnie mu konkurencja - jego mały braciszek, który urodził się 1 lutego, 10 dni przed przewidywanym terminem i ważył 3915 g [Dziabusz 3350 g]!!
Kluskowi, kiedy miał miesiąc, zrobiliśmy odcisk rączki i nóżki, ponieważ dostaliśmy zestaw do tego celu - ramkę firmy BabyArt.
Teraz sami kupiliśmy podobną dla Młodego, zwanego też Krecikiem. Tym razem ze Smiki.

I również odbiliśmy jego kończyny w wieku jednego miesiąca. Poniżej porównanie stóp, bo przy rączkach aż takiej różnicy nie widać.
Pomiary centymetrem potwierdziły to, co widać na pierwszy rzut oka:). Fakt, mamusia i tatuś są wysocy [ja 180 cm, Pluszak 192 cm], ale mam nadzieję, że chłopaki się w porę zatrzymają.

Kiedy Młody się urodził wyglądał niemal identycznie, jak Dziabusz w dniu swoich narodzin. Dziadek Miśkowy, po obejrzeniu zdjęcia jednego i drugiego, nie umiał rozpoznać, który jest który. Dlatego pierwszą "roboczą" nazwą dla noworodka było "Młody Dziabusz", w skrócie - Młody. Dla Kluska i tak jest to Dzidzia. I sprawdza się w roli starszego brata - przynosi smoczek, misie, wyrzuca pieluszki, robi cacy i całuje. Jest w tym taki szczery i kochany, że aż wzruszający.


W ciąży główną zakazaną "potrawą" był alkohol [sery pleśniowe, surowe wędzone ryby itp nie występują w mojej diecie w ogóle, więc nie musiałam się ograniczać przez mój "odmienny stan"]. Teraz, podczas karmienia piersią lista jest dużo dłuższa:
- alkohol
- kofeina
- słodycze
- fastfood
- produkty wzdymające- cytrusy
- czekolada
- mleko.

Z Dziabuszem nie odmawiałam sobie ani cytrusów, ani mleka. Słodyczy oczywiście tym bardziej:), ale nie jadłam czekolady, nawet w minimalnych ilościach [zeskubywałam polewę z ptasiego mleczka]. Możliwe, że przeze mnie [picie mleka] ma on teraz skazę białkową. Nie wiemy do końca, czy to skaza [objawia się na prawym policzku], ale nie przejmujemy się tym zbytnio. Synek pije codziennie rano mleko, dostaje również żółte sery i czasem jogurt naturalny. Liczymy, że samo przejdzie i pediatra się z nami zgadza.
Co do cytrusów, Czupurek uwielbia mandarynki. Myśleliśmy, że może od nich ma drobną wysypkę, niewidoczną a tylko wyczuwalną w postaci szorstkości w okolicy łokci i łydek, ale niemal miesięczna przerwa od pomarańczowych owoców nie pomogła pozbyć się zmian na skórze.
Przy Młodym zrezygnowałam z mleka, cytrusów, produktów wzdymających i znów czekolady. Ale zaczęłam się zastanawiać skąd te zakazy.
- W przypadku alkoholu powód jest oczywisty.
- Kofeina - pobudza.
- Słodycze zawierają szkodliwe tłuszcze, które mają negatywny wpływ na rozwój mózgu dziecka.
- Fastfood to konserwanty i również szkodliwe tłuszcze. No i wszyscy powinni ich unikać, a nie tylko matki karmiące. Ale zakazany owoc smakuje najlepiej:).
- Produkty wzdymające mogą powodować kolki u niemowląt, więc, żeby oszczędzić maluszkowi bólu, a sobie nieprzespanych nocy albo zaprzepaszczonych wieczorów, powinno się z nich zrezygnować przez pierwsze trzy miesiące życia dziecka, kiedy przewód pokarmowy nie jest jeszcze wystarczająco rozwinięty.
- Czekolada, mleko, cytrusy - produkty uczulające, a w przypadku czekolady również powodujące zatwardzenie. Do kategorii uczulaczy dorzucam jeszcze orzechy, ale już zdążyłam przetestować kilka rodzajów, łącznie z tymi najsilniejszymi alergenami - fistaszkami. Nie zaobserwowałam u Krecika żadnej reakcji na nie. Z cytrusami zetknęłam go, kiedy wypiłam małą porcję multiwitaminy [ile tam tych owoców?]. Mleka w czystej postaci nie piję. Mam nadzieję, że uchronię go tym samym od skazy, chociaż czy to rzeczywiście jest ze sobą powiązane? Ale jem trochę serników:). No i czekolada. Też już próbowałam. Nie widziałam wysypki albo większych problemów z brzuszkiem. Co do zatwardzenia - zjedzenie kilku kostek go nie spowoduje. Kupka Młodego, jak chyba większości niemowląt, jest bardzo wodnista, więc w tej kwestii czekolada jest bezpieczna. A zatem kończę wywód i wybieram się do szuflady z pysznościami. Mniam.

niedziela, 4 stycznia 2015

Koniec roku

Jak ja tu dawno nie zaglądałam. Dużo się działo i brakowało czasu.

Święta były sympatyczne i rodzinne, Dziabusz wystąpił w stroju Mikołaja i rozdawał pięknie prezenty. A ze swoich był zadowolony. Nowe zabawki wymusiły uprzątnięcie i schowanie kilku starych.

Dostał świetny jeździk-pchacz z bardzo wysokim oparciem, dzięki czemu nie musi być schylony, kiedy z nim szaleje. Autko ma dużo atrakcyjnych elementów.

Zdjęcie ze strony: http://cw-p.pl

Oparcie ma około 59 cm wysokości od podłogi. W zdecydowanej większości pchaczy jest to około 44-46 cm, więc różnica bardzo zauważalna. Schowek pod siedzeniem [standard], piszczek w kierownicy i dodatkowo z przodu - wystające piszczałki odzywające się przy zderzeniu ze ścianą lub meblami. Figurka strażaka schowana za plastikową szybką. "Felgi" kręcące się niezależnie od kół - można się nimi bawić na postoju. Trzy przyciski z różnymi melodiami, środkowy wydaje dźwięk wozu strażackiego [ijo ijo] i uruchamia koguta [migające światła]. Z boku, widoczna na zdjęciu, jest zamontowana sikawka, można ją wyciągnąć na sznurku na pewną odległość i wciągnąć z powrotem za pomocą niebieskiego przycisku.
Maluch na razie używa pojazdu jako pchacza. Z myślą o tym wybieraliśmy właśnie taki z wysokim oparciem. Co trochę siada i próbuje się kilka razy odepchnąć nogami, więc z czasem się pewnie przyzwyczai.

Drewniane klocki z sorterem kształtów, polskiej firmy DABO. Trochę układamy, trochę burzymy, trochę celujemy w otwory w pokrywce. Ogólnie dobra rzecz. Dawno już miałam mu kupić, bo chciałam, żeby miał jakieś drewniane zabawki. Ale były Duplo i Pluszak twierdził, że trzeba się na któreś zdecydować. Na szczęście jedni dziadkowie kupili drewniane, drudzy - kolejny zestaw Duplo i jakoś się ze sobą klocki nie gryzą.
"Moja pierwsza koszykówka" firmy Clementoni nie cieszyła się wielkim powodzeniem. Być może z powodu sinej konkurencji w postaci auta pchacza. Niezbyt się nią Klusek zainteresował. Póki co nie miał zbyt wielu okazji do zabawy z koszem - rozpakowaliśmy po Wigilii, a potem została w bagażniku:p. Musimy jeszcze coś schować/wywieźć/oddać, żeby zrobić dla niej miejsce.

Wcześniej, przed Świętami, kupiliśmy małemu Bąkowi w Smyku znikopis Smiki. Podoba mu się. Sam coś próbuje rysować, odbija dołączone pieczątki magnetyczne, "zadaje" co my mamy mu narysować i uwielbia zmazywać zanim dokończymy. Fajna, kreatywna i dość tania zabawka [my daliśmy 50 zł bez grosza, w jakiejś promocji].

Oprócz znikopisu nabyliśmy też matę z trasami. Również z firmy Smiki. Wybieraliśmy przez dłuższy czas, bo chcieliśmy, żeby była wytrzymała i wygodna - niektóre dywanowe powodują zbyt duże tarcie i ciężko jeździć po nich małymi autami. Ta, którą w końcu wybraliśmy wykonana jest z takiego materiału jak osłony nakładane na przednie szyby samochodów przeciw nasłonecznieniu lub zamarzaniu. Dolna warstwa jest dodatkowo pokryta jakąś gumą czy czymś podobnym, dzięki czemu mata nie ślizga się po podłodze.


Niestety, mata jako taka nie interesuje malucha. Dopiero zachęty i rozpoczęcie na niej zabawy przez kogoś innego zwraca na trochę uwagę. Na trochę.

Jeśli chodzi o rozwój, to dwudziesty i dwudziesty pierwszy miesiąc Dziabusza obfitował w dużo więcej odwagi w powtarzaniu słów. Zna już kilkanaście czy dwadzieścia wyrazów, a drugie tyle umie wskazać, kiedy się o nie zapyta. Naśladuje również około 8-9 odgłosów zwierząt.
Widać wszystkie 4 trójki w buzi, może w tym miesiącu w końcu wyjdą całkiem. Wtedy zostaną mu do kompletu tylko piątki.
Trochę próbuje rysować, sam chętnie przynosi książeczki do oglądania. Przechodzimy teraz fazę "'mama". Wszystko mama. Wózek może prowadzić tylko mama. Karmić czy przewijać Kluska - mama. Oczywiście walczymy z tym i nie pozwalamy się tak ustawiać, ale mały testuje:). Stał się też bardziej aktywny, skacze, szaleje, biega z głośnym krzykiem. Ma dużo energii i szuka sposobów, jak ją wyładować. Np. wgryza się w pluszaki - kiedy już się mocno rozbawi i jest rozradowany, w taki sposób daje upust emocjom. Tu też wkraczamy. Wybraliśmy do gryzienia jedną maskotkę i tylko ja pozwalamy "krzywdzić".

Poza tym szykujemy powoli torbę do szpitala. W mojej ciąży bez zmian - wciąż katar, paskudna zgaga powodująca liczne pobudki w nocy i wymuszająca zmianę pozycji na siedząca, a czasami kończąca się jednak wymiotami, wielki brzuch zasłaniający stopy [na szczęście przy stosunkowo małym przybraniu na wadze - niecałe 10 kilo] i chód pingwina spowodowany właśnie brzuchem i jakimiś bólami reumatycznymi. Masakra, 30-letnia staruszka:/. Dlatego bardzo mnie cieszy zbliżający się termin porodu [10 lutego].
Od dziadków Dziabusza przywieźliśmy część wyprawki po pierwszym synku i najbliższe dni będę chyba spędzała na segregowaniu, wybieraniu i organizowaniu.

Dodatkowo wielką zmianą była konieczność szukania nowej niani:(. Ale o tym napiszę innym razem. Mimo, że jestem od miesiąca na zwolnieniu lekarskim, jakoś nie mogę wygospodarować czasu na pisanie bloga.  Trochę wiąże się to z Dziabuszem, trochę z załatwianiem różnych spraw formalnych, jak ubezpieczenia, przegląd auta, zmiany opon itp., ale też z faktem kupna większego mieszkania, które jest na etapie budowy, więc mamy jeszcze wpływ na jego układ funkcjonalny i wielkość pomieszczeń. No i właśnie zmiana niani. Zatem o tym wszystkim może w następnym poście.