Ostatnio nie mam czasu na pisanie nie tylko dlatego, że Dziabusz nie pozwala korzystać swobodnie z komputera. Sporo się dzieje u nas. Mały Miś będzie miał wkrótce braciszka i mój obecny stan znacząco różni się od poprzedniej ciąży. Z Kluskiem nie czułam żadnych zmian, mdłości czy jakichkolwiek dolegliwości związanych z tym szczególnym czasem. Teraz doskwiera mi chyba wszystko. Zaczynając od puchnięcia nóg, poprzez paskudne, całodniowe ataki zgagi doprowadzające nierzadko [najczęściej wieczorami] do wizyt w toalecie, a kończąc na nieznośnym katarze [zatkanym nosie], który trwa od ponad 4 miesięcy i na który nie ma rady - nie pomógł internista, ginekolog, alergolog i 3 różnych laryngologów:/. Najgorsza wiadomość to taka, że jedynie na 95 % katar zniknie po porodzie. Po 4 miesiącach chodzenia z otwartą buzią [inaczej nie mogę oddychać], budzenia Pluszaka chrapaniem i nieczucia smaków i zapachów, te 5 % jest bardzo niepokojące.
Perspektywa posiadania dwóch chłopaków stała się dla nas motorem do działania w kwestii poszukiwania większego mieszkania. Udało nam się znaleźć coś, o co nam chodziło i teraz wszelkie wysiłki wkładamy w planowanie, załatwianie, urządzanie itp. Brakuje czasu i siły na cokolwiek innego [oczywiście poza Dziabuszem, który większość tego czasu i sił z nas wyciąga]. Trochę zaczynam się martwić faktem, że nie wybraliśmy jeszcze imienia. Klusek już dawno miał w tym okresie. Jeszcze w sumie około 3,5 miesiąca, może coś do nas przemówi.
Zatem mam dwie wymówki na moją nieobecność na blogu. Jeszcze kilka tygodni i może będzie więcej czasu, kiedy wybiorę się na chorobowe, a Miś nadal będzie pod opieką niani.
Żeby nie pisać tylko o sobie, a wspomnieć o Dzidziusiewiczu [wszak to blog o nim], opiszę krótką sytuację. Maluch obudził się któregoś dnia z drzemki, a ja robiłam coś jeszcze przy laptopie i jak go wyjęłam z łóżeczka, żeby dać mu trochę czasu na rozbudzenie, włączyłam na tymże laptopie bajkę [pierwszy raz w sumie, bo dotychczas zdarzało się jedynie, że obejrzał parę piosenek]. Włączyłam któryś odcinek Reksia. Akurat bawił się starym butem. But złapał go za łapę i Reksio nie mógł się uwolnić. Mały Dziabusz jak to zobaczył, to się rozpłakał. Musiałam szybko zmienić bajkę i trafiło na Teletubisie, które bardzo mu przypadły do gustu. Ja jednak jakoś nie mogę się do nich przekonać:p.
A dziś też sytuacja z bajką. Pluszak skakał po kanałach i trafił na Klub Myszki Miki, czy coś w tym stylu. Myszka akurat mówiła: "oooo, tęcza!", a Dziabusz za nią: "oooo, tęcza". Chyba się znowu zapomniał, bo więcej nie chciał tego powtórzyć. Wychodzi na to, że umiałby wymawiać zadawane słowa, ale jest na to zbyt leniwy...
sobota, 25 października 2014
piątek, 3 października 2014
1,5 roku na urlopie:)
Nie chodzi o to, że urlop trwał półtora roku, a szkoda - nasz mały Miś skończył 18 miesięcy podczas wypoczynku. Nadal jest jednak ponadprzeciętnie wysoki, wygląda już na minimum dwa lata, a może nawet więcej. Pluszak sprawdził na siatkach centylowych jego wymiary z ostatniej wizyty u pediatry. Tym razem również był poza skalą wzrostu w swojej grupie wiekowej, a na siatce dwulatków znalazł się około 60 centyla. Ale to było parę tygodni temu, teraz znowu wystrzelił do góry i zahacza już głową o górne drzwiczki lodówki - z tego wniosek, że ma ponad 90 cm [91-92].
Na urlopie rozwinął się intelektualnie. Dużo więcej mówi. Głównie po swojemu, ale pojedyncze słowa są zrozumiałe [np. lampa]. Naśladuje głosy jakichś 7-8 zwierzątek. Wciąż jest bardzo zadaniowy - uwielbia, kiedy ma coś podać, przynieść, wyrzucić, pokazać. Umie też już wczepiać klocki, dotychczas je tylko rozdzielał.
Jakieś 2 miesiące temu Pluszak kupił mu książeczkę z serii "obrazki dla maluchów". Mi się nie spodobała, uznałam, że ma zbyt dużo szczegółów. Jednak nasz maluch ją sobie upodobał. Dlatego dokupiliśmy mu kolejne. Teraz jego kolekcja składa się z 5 tytułów tej serii i dwóch czy trzech innych.
Tytuł wraz z sąsiadującymi obrazkami powtarza się na pierwszej stronie, a dodatkowo jeden z obrazków [najczęściej ten spod napisu z tytułem] umieszczony jest na grzbiecie książki. Dziabusz aż się rwie, żeby pokazać pytającemu wszystkie miejsca występowania zadanego przedmiotu czy zwierzątka.
Nie kupowaliśmy pozostałych książek, ponieważ nie wydały nam się wystarczająco interesujące. Zamawialiśmy przez internet, więc widzieliśmy tylko okładki, a wydaje mi się, że po obejrzeniu środka nie zdecydowałabym się kupić części "życie w mieście". Pozostałe są mniej lub bardziej trafione.
No i koniec pisania. Dziabusz wzywa.
Na urlopie rozwinął się intelektualnie. Dużo więcej mówi. Głównie po swojemu, ale pojedyncze słowa są zrozumiałe [np. lampa]. Naśladuje głosy jakichś 7-8 zwierzątek. Wciąż jest bardzo zadaniowy - uwielbia, kiedy ma coś podać, przynieść, wyrzucić, pokazać. Umie też już wczepiać klocki, dotychczas je tylko rozdzielał.
Jakieś 2 miesiące temu Pluszak kupił mu książeczkę z serii "obrazki dla maluchów". Mi się nie spodobała, uznałam, że ma zbyt dużo szczegółów. Jednak nasz maluch ją sobie upodobał. Dlatego dokupiliśmy mu kolejne. Teraz jego kolekcja składa się z 5 tytułów tej serii i dwóch czy trzech innych.
Tytuł wraz z sąsiadującymi obrazkami powtarza się na pierwszej stronie, a dodatkowo jeden z obrazków [najczęściej ten spod napisu z tytułem] umieszczony jest na grzbiecie książki. Dziabusz aż się rwie, żeby pokazać pytającemu wszystkie miejsca występowania zadanego przedmiotu czy zwierzątka.
Nie kupowaliśmy pozostałych książek, ponieważ nie wydały nam się wystarczająco interesujące. Zamawialiśmy przez internet, więc widzieliśmy tylko okładki, a wydaje mi się, że po obejrzeniu środka nie zdecydowałabym się kupić części "życie w mieście". Pozostałe są mniej lub bardziej trafione.
No i koniec pisania. Dziabusz wzywa.
wtorek, 15 lipca 2014
Przygody z owadami. Pierwsza wysoka gorączka:(
No tak, ulubionym słowem Kluska było "am", ale odkąd wróciliśmy znad jeziora, gdzie Dziadek Miśkowy uczył malucha zabijać muchy łapką, ten ciągle powtarza "bam!" i często przy tym uderza w coś rączką. Jak widzi muchę, pokazuje na nią palcem, podchodzi bliżej i próbuje ją pacnąć. Przyglądał się biegającym mrówkom, jedną z nich rozgniótł paluszkiem oczywiście z okrzykiem "BAM!". Mały destruktor. A jeszcze parę tygodni temu chodził za latającą przy podłodze ćmą i rozpłakał się, kiedy dziadek ją unicestwił.
Nadal podziwiamy z Pluszakiem jego rozwój i cieszymy się z każdego powtórzonego gestu albo zrozumianego przez maluszka komunikatu. Co to on ostatnio naśladował? Już wiem: wycieranie buźki chustkami, mycie brzuszka i czyszczenie podłogi papierowym ręcznikiem. Oprócz tego od jakiegoś czasu umie pukać do drzwi, wysyłać buziaczki [ostatnio przestał], przybijać piątki, robić "żółwika" i dawać cześć. Bez problemu wskazuje na części twarzy, o które pytamy [oczy, uszy, zęby, włosy, nos, język, buzia]. Aha, wszedł też na ławę o wysokości ponad 51 cm... samodzielnie... Wystarczająco silnym motywatorem były znajdujące się na niej ogórki konserwowe.
Pluszak wybrał dla niego wielką śmieciarkę, bo chciał mu kupić jakieś duże auto. Łudziłam się trochę, że może zrezygnuje z zainteresowania domowym koszem na śmieci na rzecz dołączonych do auta pojemników, ale niestety nie ma tu zależności, podobnie jak było kiedyś z czajnikiem elektrycznym i jego miniaturowym odpowiednikiem.
Ma też za sobą pierwsze prawdziwe kąpiele pod prysznicem. Dotychczas miał napuszczaną wodę do wanienki lub wanny, a jak się spieszyłam, to sadzałam go tam bez wody, mydliłam szybko i spłukiwałam "polewaczką" [dużym plastikowym kubkiem z miarką] nazywając to prysznicem. Tym razem jednak Pluszak stwierdził, jak prysznic, to prysznic. Dziabusz był zachwycony i rozpłakał się, jak zamknęliśmy wodę. Za drugim razem myliśmy mu też w ten sposób włosy. Zniósł to bez problemu. Niestety naszego małego Kluska dopadła choroba. Dopiero co wyleczył przeziębienie i zakończył kurację antybiotykową związaną z zagrożeniem zapaleniem oskrzeli, a wczoraj znowu otrzymał antybiotyk. Tym razem nabawił się anginy. Miał prawie 40 stopni gorączki i były spore problemy z jej zbiciem. Na szczęście temperatura wróciła już do normy, ale przeżycie zdecydowanie negatywne - przed wczorajszym wieczorem jeszcze nigdy nie było potrzeby stosowania u niego leków przeciwgorączkowych. Postanowiliśmy spróbować z nianią zmienić trochę jadłospis Misia. Chodzi o przygotowywanie posiłków, które maluch może wziąć do ręki i jeść samodzielnie. Chodzi o to, żeby nie musieć za nim biegać z łyżeczką i prosić, żeby zjadł jeszcze trochę zupki. Weźmie sobie w łapkę kawałek potrawy i zje w swoim tempie [lub schowa do śmieciarki]. Znalazłam ciekawą stronę: http://alaantkoweblw.blogspot.com/
Trochę zbyt "eko" są niektóre propozycje, jak dla mnie, ale będziemy modyfikować przepisy - np. zwykłe mleko zamiast sojowego/migdałowego/kokosowego/słonecznikowego itp. A przepisy zawierające substancję zwaną amarantus ekspandowany, jako że jest mi on zupełnie obcy, pomijałam podczas wyboru menu. Wczoraj niania upichciła cały talerz racuchów według tego przepisu: http://alaantkoweblw.blogspot.com/2014/05/kukurydziane-racuchy-drozdzowe.html
W kolejce czeka sporo innych receptur.
Ma też za sobą pierwsze prawdziwe kąpiele pod prysznicem. Dotychczas miał napuszczaną wodę do wanienki lub wanny, a jak się spieszyłam, to sadzałam go tam bez wody, mydliłam szybko i spłukiwałam "polewaczką" [dużym plastikowym kubkiem z miarką] nazywając to prysznicem. Tym razem jednak Pluszak stwierdził, jak prysznic, to prysznic. Dziabusz był zachwycony i rozpłakał się, jak zamknęliśmy wodę. Za drugim razem myliśmy mu też w ten sposób włosy. Zniósł to bez problemu. Niestety naszego małego Kluska dopadła choroba. Dopiero co wyleczył przeziębienie i zakończył kurację antybiotykową związaną z zagrożeniem zapaleniem oskrzeli, a wczoraj znowu otrzymał antybiotyk. Tym razem nabawił się anginy. Miał prawie 40 stopni gorączki i były spore problemy z jej zbiciem. Na szczęście temperatura wróciła już do normy, ale przeżycie zdecydowanie negatywne - przed wczorajszym wieczorem jeszcze nigdy nie było potrzeby stosowania u niego leków przeciwgorączkowych. Postanowiliśmy spróbować z nianią zmienić trochę jadłospis Misia. Chodzi o przygotowywanie posiłków, które maluch może wziąć do ręki i jeść samodzielnie. Chodzi o to, żeby nie musieć za nim biegać z łyżeczką i prosić, żeby zjadł jeszcze trochę zupki. Weźmie sobie w łapkę kawałek potrawy i zje w swoim tempie [lub schowa do śmieciarki]. Znalazłam ciekawą stronę: http://alaantkoweblw.blogspot.com/
Trochę zbyt "eko" są niektóre propozycje, jak dla mnie, ale będziemy modyfikować przepisy - np. zwykłe mleko zamiast sojowego/migdałowego/kokosowego/słonecznikowego itp. A przepisy zawierające substancję zwaną amarantus ekspandowany, jako że jest mi on zupełnie obcy, pomijałam podczas wyboru menu. Wczoraj niania upichciła cały talerz racuchów według tego przepisu: http://alaantkoweblw.blogspot.com/2014/05/kukurydziane-racuchy-drozdzowe.html
W kolejce czeka sporo innych receptur.
czwartek, 3 lipca 2014
15 miesiecy
Miś właśnie skończył antybiotyk, ponownie może chodzić na spacery i jest z tego powodu przeszczęśliwy. Jest kochany i przytuliński. Bardzo dużo rozumie. Ostatnio pytam Pluszaka, gdzie jest Dziabusza woda i razem się za nią rozglądamy, podczas gdy nasz syn wstaje z maty, porzuca zabawki i wychodzi do kuchni. Pluszak ruszył szukać picia i zajrzał za maluchem, a on trzyma już w łapkach butelkę, którą ściągnął sobie z blatu. Dużo jest takich sytuacji i wspaniale się patrzy na rozwój brzdąca.
Chociaż nie mówi za wiele, poza podstawowymi "mama", "tata", "baba", "tak", "am" i coś jakby "daj", ważniejsze jest dla nas, że rozumie, kojarzy i powtarza dużo gestów i zachowań. Ostatnio jednak ćwiczy słowo "traktor" i w co którejś próbie słychać nawet wyraźne "r".
Dwa razy zrobił siku na nocnik. Za pierwszym razem nie zauważył za bardzo, co się wydarzyło, ale już za drugim niania mu tłumaczyła, biła brawo i przybijali sobie piątki:). Korzystna była tu zmiana nocnika. Najpierw kupiliśmy taki:
Klusek nie chce w ogóle na nim siadać. Może mu nie wygodnie. Może jest za bardzo ściśnięty przez te boczne ograniczniki. Ostatnio na zakupach w markecie wzięłam najtańszy, jaki był.
Teraz mały Miś sam na nim siada, traktując go chyba jako krzesełko. Tak czy inaczej mamy pierwsze sukcesy.
Dziabusz jest w sumie czyścioszkiem - jak mu coś spadnie z talerza na podłogę, to pokazuje, w czym problem i nie chce wrócić do jedzenia, póki się nie posprząta albo nie obieca tego zrobić. Jeśli coś się wyleje, rozciera to palcem, aż nie będzie widać:), a kiedy ucieka na golasa po kąpieli, "ukrywa" się za zasłoną i robi siku - zawsze wtedy oczywiście obsika sobie świeżo wykąpane stopy, więc zaczyna piszcząco płakać i podnosi jedną nóżkę.
Odzyskaliśmy wózek. Pojechał na naprawę aż do Niemiec, a i tak niewiele to pomogło. Wymienili nam co prawda tylne zawieszenie, ale reklamowaliśmy przednie koła. Wczoraj, przez pewną część spaceru tak znosił w prawo, że rozbolały mnie ręce od ciągłego kontrowania. Może za jakiś czas znów oddamy do serwisu. Zwłaszcza, że ma przecież służyć drugiemu dziecku...
Chociaż nie mówi za wiele, poza podstawowymi "mama", "tata", "baba", "tak", "am" i coś jakby "daj", ważniejsze jest dla nas, że rozumie, kojarzy i powtarza dużo gestów i zachowań. Ostatnio jednak ćwiczy słowo "traktor" i w co którejś próbie słychać nawet wyraźne "r".
Dwa razy zrobił siku na nocnik. Za pierwszym razem nie zauważył za bardzo, co się wydarzyło, ale już za drugim niania mu tłumaczyła, biła brawo i przybijali sobie piątki:). Korzystna była tu zmiana nocnika. Najpierw kupiliśmy taki:
Klusek nie chce w ogóle na nim siadać. Może mu nie wygodnie. Może jest za bardzo ściśnięty przez te boczne ograniczniki. Ostatnio na zakupach w markecie wzięłam najtańszy, jaki był.
Teraz mały Miś sam na nim siada, traktując go chyba jako krzesełko. Tak czy inaczej mamy pierwsze sukcesy.
Dziabusz jest w sumie czyścioszkiem - jak mu coś spadnie z talerza na podłogę, to pokazuje, w czym problem i nie chce wrócić do jedzenia, póki się nie posprząta albo nie obieca tego zrobić. Jeśli coś się wyleje, rozciera to palcem, aż nie będzie widać:), a kiedy ucieka na golasa po kąpieli, "ukrywa" się za zasłoną i robi siku - zawsze wtedy oczywiście obsika sobie świeżo wykąpane stopy, więc zaczyna piszcząco płakać i podnosi jedną nóżkę.
Odzyskaliśmy wózek. Pojechał na naprawę aż do Niemiec, a i tak niewiele to pomogło. Wymienili nam co prawda tylne zawieszenie, ale reklamowaliśmy przednie koła. Wczoraj, przez pewną część spaceru tak znosił w prawo, że rozbolały mnie ręce od ciągłego kontrowania. Może za jakiś czas znów oddamy do serwisu. Zwłaszcza, że ma przecież służyć drugiemu dziecku...
wtorek, 24 czerwca 2014
Wózek zastępczy - Hauck Viper
Mały Miś lubi swoją nianię i chyba z wzajemnością. Opiekunka jest dla niego często bardzo czuła, przytula go, głaszcze, całuje w główkę. Miło się na to patrzy, gdy podglądam ich przez kamerę, chociaż nachodzą mnie nieraz myśli, żeby się za bardzo nie przywiązał i nie wolał jej ode mnie.
Widać już 7 zębów, a w dzień dziecka Dziabusz zaliczył swoją pierwszą śliwkę na czole. Wyglądał jak rozrabiaka. Urósł mu brzuszek, ale podobno na wysokość również wystrzelił [według jednej z koleżanek, która widzi go co jakiś czas]. Nie umiem zmierzyć go tak, jak pielęgniarka, dlatego muszę poczekać do kolejnej wizyty w przychodni, która wypada dopiero w drugiej połowie lipca. Póki co, myślimy trochę o jakimś wypadzie nad jezioro? Dziabusz dostał od chrzestnej stolik wielofunkcyjny, nad jeziorko jak znalazł - można zrobić z niego mini piaskownicę, młyn wodny z łódkami, stolik do rysowania czy jedzenia albo tor wyścigowy [druga strona blatu].
Oddaliśmy również wózek do reklamacji. Pisałam o jego wadach bardzo ostro, ale jeśli uda się serwisowi doprowadzić skrętność kół i łatwość prowadzenia do stanu tuż po zakupie, to ta zaleta przeważy nad większością wad. Na razie dostaliśmy wózek zastępczy i o nim również mogę co nieco powiedzieć. Jest to prawdopodobnie model Hauck Viper. Nie wiem, przez ile rąk się przewinął i ile już przeszedł, ale wnioskuję, że naprawdę sporo. Pchając go ma się wrażenie, że za chwilę złamie się w pół [ugina się w miejscu składania]. Do plusów należy na pewno wielki kosz na zakupy. Jest bardziej pojemny niż ten, który mieliśmy w BEXie. Wózek jest też bardzo skrętny, pewnie przez to, że jest trójkołowcem, co jest równocześnie wadą ze względu na małą przyczepność i stabilność przy mocniejszym skręcie. Mechanizm rozkładania budki: ręczny "przeskokowy", ciągniesz - rozkładasz, pchasz - składasz. Wszystko to takie jakieś plastikowe i tandetne. Wnętrze wąskie, oparcie dość krótkie, powiedzmy - standardowe. Podnóżek całkiem fajny [w porównaniu z tym w Britax'ie, to większość jest fajnych]. Rączka do prowadzenia wygodna, chociaż cienka, z regulowaną wysokością. Barierka ochronna z zabezpieczeniem między nogi, dzięki czemu nie ma konieczności przypinania dziecka pasami. Najważniejsza sprawa! Oparcie mocowane jest po obu stronach na swego rodzaju zaczepach. W miejscu, gdzie zaznaczyłam na zdjęciu czerwonym kółkiem, jest rzep. Po odklejeniu go, widać plastikowy pasek z dwiema wypustkami, te wypustki wsuwa się w dwie dziurki zwężające się ku dołowi i wciska się w te zwężenia. Odkryłam to, kiedy wózek złożyliśmy do transportu, następnie rozłożyliśmy, a wsadzony do niego Dziabusz postanowił się oprzeć. Oparcie opadło całkiem na płasko i trzymało się chyba tylko na dwóch rzepach od budki. Opisane wyżej plastikowe zaczepy po prostu się wypięły. Kółka są piankowe. Cena, jaką znalazłam w internecie, to 719 zł. Jeśli nowy Viper spisuje się niewiele lepiej od tego, który posiadamy my, to nigdy bym za niego tyle nie zapłaciła. Ale może to nasz model jest po prostu tak wyeksploatowany, w końcu to wózek zastępczy. W każdym razie fajne doświadczenie, chętnie bym jeszcze kilka rodzajów wypróbowała. Kusi mnie jakaś parasolka.
wtorek, 6 maja 2014
Pierwszy dzień z opiekunką
Mama Dziabusza wróciła do pracy!
Wczoraj był mój pierwszy dzień. Przyszłam z ciachem i odwiedzałam pokoje. Czułam się, jak na ploteczkach, chociaż zaczęłam również przejmować obowiązki.
Rano, gdy wychodziliśmy z Pluszakiem z domu, Miś oczywiście spał. Po dotarciu na miejsce i pierwszych przywitaniach chciałam wypróbować kamerę. Uruchomiłam internet w telefonie, wpisałam odpowiedni adres w pasku, potem login i hasło, i... "brak wtyczki". Jak, skoro w domu działało? Pomęczyłam się, próbowałam instalować. Nic z tego. O 9 nie wytrzymałam i zadzwoniłam do opiekunki. Oczywiście okazało się, że wszystko gra. Uspokojona zaczęłam się trochę bawić telefonem i zauważyłam zainstalowaną aplikację na pulpicie. Całkiem o niej zapomniałam, a specjalnie w celu łatwego połączenia tam się znalazła. Za jej pomocą bez problemu uzyskałam obraz i dźwięk. Dziś też podglądam. Nie chcę, żeby to było uciążliwe dla niani, dlatego staram się nie ruszać kamerą i nie patrzę też bez przerwy [zaglądam co jakiś czas na 2-3 minuty].
Po powrocie do domu usłyszeliśmy pełny raport o godzinach pobudki, drzemki, długości spaceru, posiłkach, jakie zjadł i jak reagował na opiekunkę po przebudzeniach. Dziabuszek uśmiechnięty, nieszczególnie rwał się do mamy na ręce, więc krzywda mu się raczej nie działa.
Mieliśmy z Pluszakiem moment zawahania, czy dokonaliśmy optymalnego wyboru. Wynikało to trochę ze wzajemnego nakręcania się. Zaczęło się od tego, że wybrana pani nie mogła dostarczyć nam referencji z dotychczasowego miejsca pracy, bo jeszcze wtedy tam pracowała. Obiecała je nam po wygaśnięciu umowy. Wczoraj ich nie otrzymaliśmy, a przypomniał nam o tym Pluszak, późnym popołudniem. Zaczęliśmy się zastanawiać nad powodem. Wyobrażaliśmy sobie, że wcale tych referencji nie dostała, a obawy wzmogły się, kiedy po wysłaniu smsa z prośbą o wzięcie dokumentu następnego dnia, nie otrzymaliśmy odpowiedzi [wcześniej zdarzał się już kontakt smsowy]. Roiliśmy sobie, że niania knuje, jak podrobić pieczątkę poprzedniego pracodawcy. Same czarne myśli. Kiedy dziś rano dostaliśmy od niej kopertę z wszystkimi referencjami [w tym z tymi najbardziej nas interesującymi] odetchnęliśmy z ulgą. Brak zaufania nie jest chyba czymś niespotykanym w naszej sytuacji. Dodatkowo mamy w pamięci rozmowy z kandydatkami i gładkie kłamstwa niektórych z nich na temat kontaktu do osób, których dziećmi się rzekomo opiekowały. W jednym przypadku potencjalna niania podała numer telefonu i nazwisko „państwa z synem i córką”. Jak się szybko okazało [na facebooku!], wskazaną rodziną była siostra kandydatki. Próbowałam ją tłumaczyć i zasugerowałam Pluszakowi, że może nas źle zrozumiała. Postanowiłam zadzwonić do opiekunki i się upewnić. Zapytałam, czy ci państwo od dwójki dzieci będą ją kojarzyli. Gdyby chciała wyprostować sytuację, powiedziałaby, ze podała numer do siostry, której córek też pilnowała, a np. do tej drugiej pary nie ma kontaktu. Ale dziewczyna upierała się przy swoim, więc została skreślona [chociaż zapowiadała się bardzo dobrze].
Cieszę się, że konieczność dokonania wyboru i podjęcia tak ważnej decyzji mamy już za sobą. Musimy być dobrej myśli i liczyć, że Dziabusz i niania zżyją się ze sobą i będą miło spędzać czas, a ja skupię się na pracy;).
piątek, 2 maja 2014
Zabawki, sprzety i gadżety z perspektywy czasu. Co warto kupic, a co było stratą pieniedzy. Dużo o wózku Britax B-Motion 4.
W jednym z pomieszczeń w domu dziadków Dziabusza powstała przechowalnia jego akcesoriów [z myślą o siostrzyczce]. Niektóre z nich okazały się niewypałem, inne - wręcz przeciwnie.
Opisuję w tym poście sporo rzeczy, które pojawiły się u nas w domu. Często już o nich pisałam, dlatego umieściłam dużą ilość linków do odpowiednich lokalizacji, żeby się nie powtarzać.
Jeden z pierwszych zakupów [pomijając oczywiście meble do pokoju i wózek, które są raczej niezbędne] obejmował pakiet używanych rzeczy: wanienka na tzw. komodzie, leżaczek-bujaczek oraz kosz Mojżesza na drewnianym stelażu, w komplecie był satynowy biały becik. Wanienkę szybko wymieniliśmy ze względu na niewygodę użytkowania, komoda była w złym stanie [przerdzewiałe rurki, nierówne półki], więc wylądowała na śmietniku, leżaczek był wystarczający i chociaż nie zachwycał wyglądem, to uznaliśmy, że nie ma sensu kupować kolejnego, ten spełniał swoją funkcję.
Posiadany przez nas nie ma doczepionych zabawek, ani wkładu dla noworodka, dlatego jest dość ponury. [Ziggy zebra].
Natomiast kosz Mojżesza był strzałem w 10. Dziabusz przez około 2,5 miesiąca spał w nim po mojej stronie łóżka. W ciągu dnia przenosiliśmy całość, ze stelażem, do salonu i synek przebywał blisko nas. Na wyjazdy nad jezioro również był genialny [mamy bardzo duży bagażnik, więc większe od złożonego łóżka turystycznego wymiary nie były nam straszne].
Później kupiliśmy karuzelkę do łóżeczka [również używaną]. Zależało mi, żeby poza dźwiękiem i kręcącymi się zabawkami posiadała także projektor rzucający na sufit ruchome obrazki [np. gwiazdki], okazało się, że niepotrzebnie. Nigdy z tych świetlnych efektów nie skorzystaliśmy, poza momentem sprawdzenia działania. W ciągu dnia, kiedy maluszek przyglądał się karuzeli było zbyt jasno, żeby zauważyć światełko na suficie, wieczorem zaś synek zasypiał samodzielnie, więc mogło go to jedynie rozpraszać. O karuzeli i pierwszych kilku zabawkach już pisałam.
Po jakimś czasie zdecydowaliśmy się na kojec. Teoretycznie do zabawy, w praktyce także na drzemki w ciągu dnia. Wtedy karuzela została przeniesiona właśnie do kojca, a łóżeczko miało zacząć się kojarzyć jedynie ze snem. Przy wyborze wzięliśmy pod uwagę wielkość i rozkład salonu i wykluczyliśmy kojce sześciokątne, ośmio-, dziesięcio- itp. oraz te o rozmiarach łóżeczka. Kupiliśmy solidny i ładny mebel, wykonany z drewna bukowego i rewelacyjnie, bardzo łatwo się składający [każda ze "ścianek" jest umieszczona na wałku, dzięki czemu po wysunięciu obejm z górnych rogów wystarczy złożyć je do środka]. Długość 100 cm, szerokość - 75. Podłoga regulowana na trzech wysokościach. Firma Herlag.
Zastanawiamy się czasem z Pluszakiem, jakby to było, gdyby Dziabuszowi urodziło się rodzeństwo i przyszło mi do głowy, że skoro Miś już z kojca nie korzysta, to może mógłby on posłużyć jako łóżeczko dla młodszego dziecka. Znalazłam nawet ze dwa materace, które mają ten sam rozmiar.
Był też telewizorek. Pierwszymi wrażeniami się dzieliłam, a kolejne niewiele się niestety różniły. Ten bajer uznałabym za zbędny. Albo fajny na chwilę, bo jednak kilka razy został użyty. Nie kupiłabym go drugi raz. Po drodze było też sporo zabawek, które smyk dostał od dziadków, chrzestnych czy naszych znajomych. Spośród nich na uwagę zasługuje może pchacz, jako bardzo i na długo zajmujący Kluska gadżet. Nadal, mimo nabycia przez synka umiejętności chodzenia, nie popadł w niełaskę. Nie umiem ocenić, czy przyśpieszył, czy opóźnił moment samodzielnego stawiania kroków, jednak przynosi wiele radości i o się liczy. Wcześniej pisałam trochę o jeździkach, a potem o tym konkretnym, który Dziabusz dostał. Na roczek otrzymał jeszcze jeden. Ciuchcię, do której można przyczepić wagonik. Bez wagonika jest pchaczem, z - jeździkiem, na którym maluch może usiąść i odpychać się nóżkami.
Wśród zbędnych wydatków znalazła się na pewno wanienka turystyczna, którą kupiliśmy na wakacje. Nasza była pompowana. Gdy Pluszak podpierał główkę Dziabusza, naciskał ramieniem na miękkie brzegi i wylewał wodę. Generalnie było to bardzo niewygodne i łatwiej kąpałoby się Kluska w dużej wannie lub delikatnie prysznicem.
Podobnie, jeśli chodzi o koszty, wyglądała sprawa termometru. Opisywałam moje przygody z jednym konkretnym modelem. Na szczęście udało mi się go sprzedać i teraz rozglądam się za jakimś rzeczywiście dokładnym, a przy tym szybkim sprzętem. Póki co nie znalazłam takowego.
Przydatne, do czasu, było krzesełko do karmienia. Miałam problem z wyborem, na szczęście zdecydowałam się ostatecznie na tanie, a nie dizajnerskie. Obecnie nie korzystamy z tego mebla, bo ograniczanie swobody Dziabusza kończy się wrzaskiem i absolutnie wyklucza nakarmienie go. Ale przez jakiś czas się sprawdzał i może jeszcze wróci do łask, kiedy opiekę nad maluchem przejmie niania, być może jej będzie wygodniej i łatwiej w ten sposób podawać posiłki. Zobaczymy.
Kupiliśmy też matę do zabawy DWINGULER, która miała zastąpić zbyt małe już maty dla najmłodszych niemowląt. Temat różnic pomiędzy nią, a klasycznymi piankowymi puzzlami też poruszałam. Dodatkowo tutaj, zarówno w treści, jak i w komentarzu pod postem wpisałam kilka uwag o dwingulerze. Z tego zakupu jestem w zasadzie zadowolona.
Jednym z "pomagaczy" przy chorobie jest odciągacz kataru. W naszym przypadku jest to KATAREK, podpinany do odkurzacza. Klusek oczywiście nie cieszy się na jego widok, na szczęście sam odkurzacz nie kojarzy się negatywnie, a sporadycznie stosowany odciągacz spełnia swoją funkcję. Zaopatrzyliśmy się również w inhalator. Nie lubię go używać, bo wymaga kilku przygotowań przed i czynności konserwacyjnych po. Ale kilka razy udrożniał nosek Czupurka i nie był nawet traktowany jako wróg. Aby z niego skorzystać, wystarczy kupić w aptece ampułki z solą fizjologiczną i w ten sposób nawilżać śluzówkę.
Następnym gadżetem, był kask do nauki chodzenia kilka razy się przydał, ale w zasadzie nie był to konieczny wydatek.
Ostatnie, co mi aktualnie przychodzi do głowy, to wózek spacerowy. Zmiana wielofunkcyjnego na spacerówkę odbyła się szybciej, niż planowaliśmy, co mnie akurat cieszyło. Na początku byłam zachwycona zmniejszeniem gabarytów, łatwością składania [choć nie było to idealne] i mimo wszystko wygodą. Po kilku miesiącach używania mocno zweryfikowałam moją opinię i nie polecam wózka B-Motion 4 firmy Britax. Może nie byłabym taka stanowcza, gdyby nie znaczny koszt [ponad 1000 zł]. Nie będę porównywać go z innymi wózkami, bo nie mam tak rozległej wiedzy, żeby się orientować, czy któryś występujący na rynku model ma akurat funkcję, która mnie interesuje. Oceniam B-Motion pod względem, powiedzmy, jakości do ceny. Wspomniane pompowane koła podnoszą wagę i z tym się liczyłam, więc nie mogę teraz narzekać, zatem skupię się na pozostałych cechach.
Rączka do prowadzenia wózka - regulowana i pełna - nie, jak w parasolkach, dwa osobne uchwyty, ale co z tego, skoro Britax nie da się prowadzić jedną ręką? Wykonana jest z gąbki. Złożony wózek postawiony pionowo opiera się na niej, przez co gąbka zbiera brud z podłoża i może ulec odkształceniu lub zniszczeniu.
Kieszeń na drobiazgi za oparciem - aby swobodnie z niej korzystać należy odkleić rzepy od oparcia wózka. Wtedy kieszeń zwisa luźno. Jest głęboka, więc dość trudno się z niej korzysta. Przy wzroście 180 cm mam kłopot z wydobyciem małego przedmiotu [np. kluczy] z dna tego worka, w związku z tym - nie korzystam. Zawiesiłam torbę, na rączce i w niej wszystko noszę.
Daszek/budka - dość obszerna. Można odpiąć zamek łączący dwie części daszku i wtedy budka całkiem nieźle chroni od wiatru. Jednak po odpięciu zamka nie pojawia się materiał, a jedynie siatka-moskitiera [nie uchroni od deszczu, ale po to są folie ochronne]. W daszku zastosowane jest przykryte okienko do obserwowania dziecka, podczas gdy budka jest używana.
Siedzisko, podnóżek, oparcie i pasy - przy wyborze zwracaliśmy wielką uwagę na wymiary siedzenia. Klusek jest wysoki [ostatni pomiar, w wieku 12 miesięcy, wskazał 83 cm i kolejne przekroczenie skali na siatce centylowej], więc zależało nam, żeby oparcie było odpowiednie nawet za pół roku i później. Ten wózek takie posiada. Wnętrze jest obszerne, maluch może się w nim czuć swobodnie. Natomiast samo wykonanie... Jak już mówiłam, nie porównuję z innymi spacerówkami, jednak mam w pamięci usztywnienie oparcia i siedziska w wózku wielofunkcyjnym. W Britax'ie wydaje się być z kartonu. Pewnie jest. Dziabusza przypinam tylko za pomocą pasów "biodrowych", te naramienne mam wypięte z klamer. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu [kiedy malec reaguje na autobus albo wychyla się z wózka, żeby zobaczyć psa, który nas minął] pasy ciągną za sobą materiał i oparcie razem z siedziskiem pracują, jakby miały się oderwać od ramy. Regulacja nachylenia odbywa się na zasadzie zaciskania lub luzowania pasów [widać je wiszące z tyłu, na zdjęciu powyżej]. Są to dwie taśmy złączone zaciskiem. Żeby unieść oparcie, łapie się za zamontowane na końcach taśm plastikowe kółka i rozciąga je na boki. Czasami, jak dziecko się akurat opiera, podnoszenie nie jest równe i trzeba wtedy dodatkowo dorównać zaciągając tylko jeden pas/taśmę. Opuszcza się chwytając łączący pasy plastik i ściskając kciukiem i palcem wskazującym od góry i od dołu, ciągnie się do siebie. Nie zawsze się udaje, ale to kwestia wprawy.
Podnóżek to zupełny niewypał, o czym pisałam już przed zakupem. Wersja złożona jest ok, ale kiedy chce się ulżyć nóżkom zasypiającego/śpiącego dziecka, rozwiązanie nie jest zadowalające. Nie da się zrobić przedłużenia siedziska. Podnóżek lekko opada, ponadto ciężar nóg naciska na materiał i całość się odkształca. Poza wszystkim innym [np. niewygodą], brzydko to wygląda.
Kosz na zakupy - co tu dużo mówić, w wózku wielofunkcyjnym mieściłam zakupy na cały tydzień;). Teraz wcisnę tam NAJWYŻEJ połowę, jeśli dobrze poukładam. Ale kosz jest, a to ważne.
Koła - pompowane, duży plus [chociaż zwiększa to wagę wózka]. Ale co z tego, skoro skrętność przednich pozostawia wiele do życzenia. Wydaje mi się, że na początku było lepiej [znacznie]. Zastanawialiśmy się z Pluszakiem, co może być powodem tej zmiany i doszliśmy do wniosku, że być może jest to sprawka dziadka Misia. Kiedy on prowadzi pojazd Kluska, krawężniki muszą się strzec. Dziadek w każdy wjeżdża i jeśli przejedzie - w porządku, jeśli nie - odbija się i dopiero wtedy podnosi wózek. Pluszak obiecał, że dobrze napompuje wszystkie koła i sprawdzimy, czy to jest wystarczające, żeby poprawić komfort prowadzenia. W przeciwnym razie mamy problem. Wózek, który miał nam ułatwić życie, być zwrotniejszy, węższy, bardziej kompaktowy i łatwiejszy w transporcie, okazuje się codzienną męczarnią.
Właśnie to prowadzenie wywołuje u mnie tak negatywną opinię o B-motion. Pchanie go jedną ręką kończy się najczęściej skręcaniem na trawnik. Picie kawy i prowadzenie pojazdu jest niemal niewykonalne. Podobnie próba wjechania do windy [pod kątem, nie na wprost] przy sterowaniu tylko jedną ręką - obijanie ścian i przy okazji felg, zahaczanie tylnym kołem o drzwi itp. Prowadziłam przez chwilę "parasolkę" koleżanki. Jej córa jest cięższa od Dziabusza, a mimo to spacerówką można było sterować w prawo i w lewo praktycznie w miejscu. Zamarzyła mi się taka, ale nie zamierzam wydawać pieniędzy na kolejny wózek, skoro tamten miał być już do końca i najlepszy, i w ogóle dla następnego dziecka.
Opisuję w tym poście sporo rzeczy, które pojawiły się u nas w domu. Często już o nich pisałam, dlatego umieściłam dużą ilość linków do odpowiednich lokalizacji, żeby się nie powtarzać.
Jeden z pierwszych zakupów [pomijając oczywiście meble do pokoju i wózek, które są raczej niezbędne] obejmował pakiet używanych rzeczy: wanienka na tzw. komodzie, leżaczek-bujaczek oraz kosz Mojżesza na drewnianym stelażu, w komplecie był satynowy biały becik. Wanienkę szybko wymieniliśmy ze względu na niewygodę użytkowania, komoda była w złym stanie [przerdzewiałe rurki, nierówne półki], więc wylądowała na śmietniku, leżaczek był wystarczający i chociaż nie zachwycał wyglądem, to uznaliśmy, że nie ma sensu kupować kolejnego, ten spełniał swoją funkcję.
Posiadany przez nas nie ma doczepionych zabawek, ani wkładu dla noworodka, dlatego jest dość ponury. [Ziggy zebra].
Natomiast kosz Mojżesza był strzałem w 10. Dziabusz przez około 2,5 miesiąca spał w nim po mojej stronie łóżka. W ciągu dnia przenosiliśmy całość, ze stelażem, do salonu i synek przebywał blisko nas. Na wyjazdy nad jezioro również był genialny [mamy bardzo duży bagażnik, więc większe od złożonego łóżka turystycznego wymiary nie były nam straszne].
Później kupiliśmy karuzelkę do łóżeczka [również używaną]. Zależało mi, żeby poza dźwiękiem i kręcącymi się zabawkami posiadała także projektor rzucający na sufit ruchome obrazki [np. gwiazdki], okazało się, że niepotrzebnie. Nigdy z tych świetlnych efektów nie skorzystaliśmy, poza momentem sprawdzenia działania. W ciągu dnia, kiedy maluszek przyglądał się karuzeli było zbyt jasno, żeby zauważyć światełko na suficie, wieczorem zaś synek zasypiał samodzielnie, więc mogło go to jedynie rozpraszać. O karuzeli i pierwszych kilku zabawkach już pisałam.
Po jakimś czasie zdecydowaliśmy się na kojec. Teoretycznie do zabawy, w praktyce także na drzemki w ciągu dnia. Wtedy karuzela została przeniesiona właśnie do kojca, a łóżeczko miało zacząć się kojarzyć jedynie ze snem. Przy wyborze wzięliśmy pod uwagę wielkość i rozkład salonu i wykluczyliśmy kojce sześciokątne, ośmio-, dziesięcio- itp. oraz te o rozmiarach łóżeczka. Kupiliśmy solidny i ładny mebel, wykonany z drewna bukowego i rewelacyjnie, bardzo łatwo się składający [każda ze "ścianek" jest umieszczona na wałku, dzięki czemu po wysunięciu obejm z górnych rogów wystarczy złożyć je do środka]. Długość 100 cm, szerokość - 75. Podłoga regulowana na trzech wysokościach. Firma Herlag.
Zastanawiamy się czasem z Pluszakiem, jakby to było, gdyby Dziabuszowi urodziło się rodzeństwo i przyszło mi do głowy, że skoro Miś już z kojca nie korzysta, to może mógłby on posłużyć jako łóżeczko dla młodszego dziecka. Znalazłam nawet ze dwa materace, które mają ten sam rozmiar.
Był też telewizorek. Pierwszymi wrażeniami się dzieliłam, a kolejne niewiele się niestety różniły. Ten bajer uznałabym za zbędny. Albo fajny na chwilę, bo jednak kilka razy został użyty. Nie kupiłabym go drugi raz. Po drodze było też sporo zabawek, które smyk dostał od dziadków, chrzestnych czy naszych znajomych. Spośród nich na uwagę zasługuje może pchacz, jako bardzo i na długo zajmujący Kluska gadżet. Nadal, mimo nabycia przez synka umiejętności chodzenia, nie popadł w niełaskę. Nie umiem ocenić, czy przyśpieszył, czy opóźnił moment samodzielnego stawiania kroków, jednak przynosi wiele radości i o się liczy. Wcześniej pisałam trochę o jeździkach, a potem o tym konkretnym, który Dziabusz dostał. Na roczek otrzymał jeszcze jeden. Ciuchcię, do której można przyczepić wagonik. Bez wagonika jest pchaczem, z - jeździkiem, na którym maluch może usiąść i odpychać się nóżkami.
Podobnie, jeśli chodzi o koszty, wyglądała sprawa termometru. Opisywałam moje przygody z jednym konkretnym modelem. Na szczęście udało mi się go sprzedać i teraz rozglądam się za jakimś rzeczywiście dokładnym, a przy tym szybkim sprzętem. Póki co nie znalazłam takowego.
Przydatne, do czasu, było krzesełko do karmienia. Miałam problem z wyborem, na szczęście zdecydowałam się ostatecznie na tanie, a nie dizajnerskie. Obecnie nie korzystamy z tego mebla, bo ograniczanie swobody Dziabusza kończy się wrzaskiem i absolutnie wyklucza nakarmienie go. Ale przez jakiś czas się sprawdzał i może jeszcze wróci do łask, kiedy opiekę nad maluchem przejmie niania, być może jej będzie wygodniej i łatwiej w ten sposób podawać posiłki. Zobaczymy.
Kupiliśmy też matę do zabawy DWINGULER, która miała zastąpić zbyt małe już maty dla najmłodszych niemowląt. Temat różnic pomiędzy nią, a klasycznymi piankowymi puzzlami też poruszałam. Dodatkowo tutaj, zarówno w treści, jak i w komentarzu pod postem wpisałam kilka uwag o dwingulerze. Z tego zakupu jestem w zasadzie zadowolona.
Jednym z "pomagaczy" przy chorobie jest odciągacz kataru. W naszym przypadku jest to KATAREK, podpinany do odkurzacza. Klusek oczywiście nie cieszy się na jego widok, na szczęście sam odkurzacz nie kojarzy się negatywnie, a sporadycznie stosowany odciągacz spełnia swoją funkcję. Zaopatrzyliśmy się również w inhalator. Nie lubię go używać, bo wymaga kilku przygotowań przed i czynności konserwacyjnych po. Ale kilka razy udrożniał nosek Czupurka i nie był nawet traktowany jako wróg. Aby z niego skorzystać, wystarczy kupić w aptece ampułki z solą fizjologiczną i w ten sposób nawilżać śluzówkę.
Następnym gadżetem, był kask do nauki chodzenia kilka razy się przydał, ale w zasadzie nie był to konieczny wydatek.
Ostatnie, co mi aktualnie przychodzi do głowy, to wózek spacerowy. Zmiana wielofunkcyjnego na spacerówkę odbyła się szybciej, niż planowaliśmy, co mnie akurat cieszyło. Na początku byłam zachwycona zmniejszeniem gabarytów, łatwością składania [choć nie było to idealne] i mimo wszystko wygodą. Po kilku miesiącach używania mocno zweryfikowałam moją opinię i nie polecam wózka B-Motion 4 firmy Britax. Może nie byłabym taka stanowcza, gdyby nie znaczny koszt [ponad 1000 zł]. Nie będę porównywać go z innymi wózkami, bo nie mam tak rozległej wiedzy, żeby się orientować, czy któryś występujący na rynku model ma akurat funkcję, która mnie interesuje. Oceniam B-Motion pod względem, powiedzmy, jakości do ceny. Wspomniane pompowane koła podnoszą wagę i z tym się liczyłam, więc nie mogę teraz narzekać, zatem skupię się na pozostałych cechach.
Rączka do prowadzenia wózka - regulowana i pełna - nie, jak w parasolkach, dwa osobne uchwyty, ale co z tego, skoro Britax nie da się prowadzić jedną ręką? Wykonana jest z gąbki. Złożony wózek postawiony pionowo opiera się na niej, przez co gąbka zbiera brud z podłoża i może ulec odkształceniu lub zniszczeniu.
Kieszeń na drobiazgi za oparciem - aby swobodnie z niej korzystać należy odkleić rzepy od oparcia wózka. Wtedy kieszeń zwisa luźno. Jest głęboka, więc dość trudno się z niej korzysta. Przy wzroście 180 cm mam kłopot z wydobyciem małego przedmiotu [np. kluczy] z dna tego worka, w związku z tym - nie korzystam. Zawiesiłam torbę, na rączce i w niej wszystko noszę.
Daszek/budka - dość obszerna. Można odpiąć zamek łączący dwie części daszku i wtedy budka całkiem nieźle chroni od wiatru. Jednak po odpięciu zamka nie pojawia się materiał, a jedynie siatka-moskitiera [nie uchroni od deszczu, ale po to są folie ochronne]. W daszku zastosowane jest przykryte okienko do obserwowania dziecka, podczas gdy budka jest używana.
Siedzisko, podnóżek, oparcie i pasy - przy wyborze zwracaliśmy wielką uwagę na wymiary siedzenia. Klusek jest wysoki [ostatni pomiar, w wieku 12 miesięcy, wskazał 83 cm i kolejne przekroczenie skali na siatce centylowej], więc zależało nam, żeby oparcie było odpowiednie nawet za pół roku i później. Ten wózek takie posiada. Wnętrze jest obszerne, maluch może się w nim czuć swobodnie. Natomiast samo wykonanie... Jak już mówiłam, nie porównuję z innymi spacerówkami, jednak mam w pamięci usztywnienie oparcia i siedziska w wózku wielofunkcyjnym. W Britax'ie wydaje się być z kartonu. Pewnie jest. Dziabusza przypinam tylko za pomocą pasów "biodrowych", te naramienne mam wypięte z klamer. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu [kiedy malec reaguje na autobus albo wychyla się z wózka, żeby zobaczyć psa, który nas minął] pasy ciągną za sobą materiał i oparcie razem z siedziskiem pracują, jakby miały się oderwać od ramy. Regulacja nachylenia odbywa się na zasadzie zaciskania lub luzowania pasów [widać je wiszące z tyłu, na zdjęciu powyżej]. Są to dwie taśmy złączone zaciskiem. Żeby unieść oparcie, łapie się za zamontowane na końcach taśm plastikowe kółka i rozciąga je na boki. Czasami, jak dziecko się akurat opiera, podnoszenie nie jest równe i trzeba wtedy dodatkowo dorównać zaciągając tylko jeden pas/taśmę. Opuszcza się chwytając łączący pasy plastik i ściskając kciukiem i palcem wskazującym od góry i od dołu, ciągnie się do siebie. Nie zawsze się udaje, ale to kwestia wprawy.
Podnóżek to zupełny niewypał, o czym pisałam już przed zakupem. Wersja złożona jest ok, ale kiedy chce się ulżyć nóżkom zasypiającego/śpiącego dziecka, rozwiązanie nie jest zadowalające. Nie da się zrobić przedłużenia siedziska. Podnóżek lekko opada, ponadto ciężar nóg naciska na materiał i całość się odkształca. Poza wszystkim innym [np. niewygodą], brzydko to wygląda.
Kosz na zakupy - co tu dużo mówić, w wózku wielofunkcyjnym mieściłam zakupy na cały tydzień;). Teraz wcisnę tam NAJWYŻEJ połowę, jeśli dobrze poukładam. Ale kosz jest, a to ważne.
Koła - pompowane, duży plus [chociaż zwiększa to wagę wózka]. Ale co z tego, skoro skrętność przednich pozostawia wiele do życzenia. Wydaje mi się, że na początku było lepiej [znacznie]. Zastanawialiśmy się z Pluszakiem, co może być powodem tej zmiany i doszliśmy do wniosku, że być może jest to sprawka dziadka Misia. Kiedy on prowadzi pojazd Kluska, krawężniki muszą się strzec. Dziadek w każdy wjeżdża i jeśli przejedzie - w porządku, jeśli nie - odbija się i dopiero wtedy podnosi wózek. Pluszak obiecał, że dobrze napompuje wszystkie koła i sprawdzimy, czy to jest wystarczające, żeby poprawić komfort prowadzenia. W przeciwnym razie mamy problem. Wózek, który miał nam ułatwić życie, być zwrotniejszy, węższy, bardziej kompaktowy i łatwiejszy w transporcie, okazuje się codzienną męczarnią.
Właśnie to prowadzenie wywołuje u mnie tak negatywną opinię o B-motion. Pchanie go jedną ręką kończy się najczęściej skręcaniem na trawnik. Picie kawy i prowadzenie pojazdu jest niemal niewykonalne. Podobnie próba wjechania do windy [pod kątem, nie na wprost] przy sterowaniu tylko jedną ręką - obijanie ścian i przy okazji felg, zahaczanie tylnym kołem o drzwi itp. Prowadziłam przez chwilę "parasolkę" koleżanki. Jej córa jest cięższa od Dziabusza, a mimo to spacerówką można było sterować w prawo i w lewo praktycznie w miejscu. Zamarzyła mi się taka, ale nie zamierzam wydawać pieniędzy na kolejny wózek, skoro tamten miał być już do końca i najlepszy, i w ogóle dla następnego dziecka.
wtorek, 22 kwietnia 2014
Kamerka do podglądu niani. "Dziab"-owanie
Mały Miś ledwo nauczył się chodzić, a już próbuje biegać. Dziś po takich wyczynach wylądował na rękach i policzku. Za to świetnie wychodzi mu ciągnięcie wywrotki za sznurek. Myślałam, że to jakaś trudniejsza do nabycia umiejętność, a on po pierwszym pokazaniu załapał, w czym rzecz i dziś już nawet sam podniósł sznurek z podłogi i poooszeeeedł.
Od dłuższego czasu Klusek powtarza "Dziab, Dziab". Jednak nie mówi tego twardo, ale miękko i soczyście, coś pomiędzy "ciap" i "dziab". Pluszak stwierdził, że to skrót od "Dziabusz", więc można przyjąć, że nasz syn umie się przedstawić;).
Od paru tygodni bawimy się też klockami Lego Duplo, nadal najlepsze jest rozdzielanie elementów i wrzucanie ich do pojemnika, choć dziś kilka udało się również połączyć. Przy okazji mały bandzior chciał nogą wcisnąć klocek na miejsce, na co Pluszak zareagował ostrzegawczym: "nie trepanuj syriuszem". Chwilę mi zajęło, zanim zrozumiałam, co miał na myśli. Na szczęście syrka nie ucierpiała w starciu z klockami.
Po świętach przytyło się nawet Kluskowi i choć nadal jest dość smukły, a oglądany z tyłu nawet bardzo szczupły, to brzuszek mu zaczął wyraźnie wystawać znad pampersa. Co ciekawe na leżąco nadal jest płaski. Chociaż w sumie mam tak samo;).
Kupiliśmy już kamerę internetową do oglądania smyka i niani. Teraz zostaje kwestia zamontowania i sprawdzenia. Oczywiście wybrana przez nas opiekunka wyraziła zgodę na monitoring i kamera będzie widoczna. Musimy zrobić ze dwie dziury w ścianie i dosztukować kabel zasilający, bo zastosowany fabrycznie jest krótki [ok. 1,5 metra]. W tej sprawie Pluszak decydował i postawił na foscam fi9821w, bardzo polecaną na wielu forach i wśród znajomych.
Od dłuższego czasu Klusek powtarza "Dziab, Dziab". Jednak nie mówi tego twardo, ale miękko i soczyście, coś pomiędzy "ciap" i "dziab". Pluszak stwierdził, że to skrót od "Dziabusz", więc można przyjąć, że nasz syn umie się przedstawić;).
Od paru tygodni bawimy się też klockami Lego Duplo, nadal najlepsze jest rozdzielanie elementów i wrzucanie ich do pojemnika, choć dziś kilka udało się również połączyć. Przy okazji mały bandzior chciał nogą wcisnąć klocek na miejsce, na co Pluszak zareagował ostrzegawczym: "nie trepanuj syriuszem". Chwilę mi zajęło, zanim zrozumiałam, co miał na myśli. Na szczęście syrka nie ucierpiała w starciu z klockami.
Po świętach przytyło się nawet Kluskowi i choć nadal jest dość smukły, a oglądany z tyłu nawet bardzo szczupły, to brzuszek mu zaczął wyraźnie wystawać znad pampersa. Co ciekawe na leżąco nadal jest płaski. Chociaż w sumie mam tak samo;).
Kupiliśmy już kamerę internetową do oglądania smyka i niani. Teraz zostaje kwestia zamontowania i sprawdzenia. Oczywiście wybrana przez nas opiekunka wyraziła zgodę na monitoring i kamera będzie widoczna. Musimy zrobić ze dwie dziury w ścianie i dosztukować kabel zasilający, bo zastosowany fabrycznie jest krótki [ok. 1,5 metra]. W tej sprawie Pluszak decydował i postawił na foscam fi9821w, bardzo polecaną na wielu forach i wśród znajomych.
sobota, 12 kwietnia 2014
"Chodzę, klaszczę i nie chcę spać" - wieksza samodzielnosc
Ostatnio jestem zniechęcona. Dziabusz co prawda coraz więcej umie, ale jest też coraz trudniejszy. Częściej podejmuje próby samodzielnego chodzenia i na dłuższe dystanse [dziś przeszedł cały salon]. Nauczył się klaskać w dłonie, choć na razie bezgłośnie:). Nadal potrafi przez jakiś czas się sobą zająć, bawić na macie, biegać przy jeździkach, obserwować przez drzwi balkonowe bawiące się na placu zabaw dzieci i przejeżdżające samochody (największą uwagę przyciągają autobusy).
Jednocześnie zmniejszyło mu się zapotrzebowanie na sen w ciągu dnia. W sumie może zapotrzebowanie nadal występuje, ale coś mu nie pozwala poddać się potrzebie drzemki. Oprócz oczywistych powodów związanych z poznawaniem świata i ciekawością, fascynacją nowymi zdolnościami podejrzewamy, że wina leży w odebraniu Misiowi kocyków. Na policzkach Kluska od dawna pojawia się coś na kształt wysypki, trądziku czy niezdrowych rumieńców. Maści polecone przez pediatrę się nie sprawdzają. Podejrzane są alergie pokarmowe lub reakcja na tkaniny albo proszek. W związku z tym, że używam na zmianę kilku różnych środków piorący, a eliminowanie poszczególnych potraw jest dość kłopotliwe, postanowiliśmy zacząć badanie problemu od odebrania ukochanych kocyków [niezbyt delikatne, wiem]. Zmiany skórne na policzkach znacznie się zmniejszyły, nie są już tak zaognione, bardzo zbladły, a nawet nieraz nie widać ich wcale [w dotyku jednak nadal są szorstkie]. Póki co wygląda na to, że w jakimś stopniu pozbyliśmy się problemu - nie całkiem, bo nadal zostają ślady w okolicy łokci i kolan. Teoretycznie takie rozmieszczenie wysypki powinno wykluczyć winę kocyków, ale zmiany na policzkach występowały dużo wcześniej, niż zaczęły się pojawiać na kończynach, więc rozdzieliliśmy te dwa problemy [prawie jak Doktor House].
Pozbycie się, oby na stałe, rumieńców na buźce wiąże się, być może, z trudnościami z zasypianiem w ciągu dnia [wieczorem jest w zasadzie tak, jak dotychczas]. Do końca nie wiemy, czy to dlatego, że nasz synek nie może się przytulić do puszystej tkaniny, czy też jest już na tyle "dorosły", że wystarczy mu przespanie godziny i kwadransa poza nocnym snem. Moje usilne a bezskuteczne próby kładzenia go spać są tak frustrujące, że psują mi cały dobry humor. Jedna porażka powoduje chęć postawienia na swoim i zamiast sobie odpuścić i pozwolić mu się bawić, póki jeszcze nie jest zły i wrzeszczący, po kilku czy kilkunastu minutach podejmuję kolejne starania, oczywiście również kończące się fiaskiem, co jeszcze bardziej szarga nerwy i moje, i Dziabusza. Krótki czas snu w ciągu dnia zmusił nas do zmiany harmonogramu. Pluszak zaproponował wybudzanie malucha. Kładziemy go około 20 i nie pozwalamy spać dłużej niż do 7 rano. Pewnie po opublikowaniu tego wpisu, jak zwykle zmieni się to na gorsze [już wspominałam, że jak coś napiszę na temat pór snu, wtedy się one przestawiają i skracają]. Potem drzemka około 10.00 i pobudka maksymalnie o 11.30 po to, żeby położyć go drugi raz, po południu, dając mu szansę regeneracji i wytrwania do 20.00. I właśnie z tym drugim leżakowaniem jest problem. O ile rano dość chętnie zasypia, o tyle w okolicy godziny 14.30 - 15.00 kończy się to złością i gniewem po obu stronach.
Jeszcze parę tygodni temu można było uśpić smyka kołysząc na rękach [siadałam na łóżku i czytałam książkę lulając Kluska], ewentualnie wożąc go w wózku po domu. Było to stosowane tylko w wyjątkowych przypadkach, właśnie kiedy nie chciał zasnąć sam [pisałam gdzieś, że Czupurka wkładamy do łóżeczka, dajemy mu smoczek, przykrywamy kocykiem i wychodzimy z pokoju, żeby miał ciszę i spokój, a on zamyka oczka i czasami mruczy sobie do snu]. Teraz nie mam już na niego sposobu. No i odpadł ten nieszczęsny pluszowy koc. Nie wiem, co robić.
Z innych, weselszych tematów - kupiliśmy maluchowi pierwsze buciki do chodzenia. Chcieliśmy wybrać bezpieczne dla jego rozwijających się stópek. Trochę poczytaliśmy, trochę usłyszeliśmy i stanęło na tym, że takie małe dzieci mają naturalne płaskostopie, które dopiero z biegiem czasu powinno zaniknąć. Dlatego odrzuciliśmy obuwie, które ma profilowaną wkładkę. Po przeanalizowaniu pozostałych wytycznych, takich jak wysokość cholewki, giętkość podeszwy, sposób mocowania na nóżce wybraliśmy buciki z firmy Befado. Zdecydowaliśmy się na tanie trampeczki, które posiadają certyfikat "zdrowa stopa" zamiast skórzanych trzewików [również z tym oznaczeniem], ze względu na obecną i nadchodzącą porę roku. Wysokie buty z naturalnej skóry, choćby były nie wiadomo jak przewiewne, będą sprzyjały przegrzewaniu się nóżek. W sumie przy temperaturze 30 stopni wszystko może temu sprzyjać, jednak bawełniane trampki i tak wydają się lepszym wyjściem. A do tego cena - 49 zł! Pluszak słusznie stwierdził, że takie buciki można bez żalu wymieniać co kilka miesięcy, kiedy tylko stópka wyrośnie z obecnych. Oczywiście zimą inaczej byśmy na to patrzyli.
Kolejna wesoła informacja, to pierwsza miska obiadu zjedzona łyżeczką, przy niewielkiej pomocy mamy:). Dziabusz najpierw dziobał łyżką papkę, ale kiedy delikatnie mu ją ustawiłam i pomogłam nabrać trochę jedzenia, kierował porcję do buzi. Tu również musiałam lekko przekręć łyżeczkę, gdyż wkładał ją bokiem, jednak udało się zjeść cały posiłek w niewiele dłuższym niż normalnie czasie. Dzielny chłopak! Wprowadziliśmy też pomysł Pluszaka zaczerpnięty od kolegów i podajemy Misiowi podobne do naszego danie na plastikowym kolorowym talerzyku, żeby podczas spożywania przez nas posiłku również mógł uczestniczyć nie wyjadając nam z misek. Nie pozwalamy mu już sięgać do naszych porcji i wskazujemy, że ma swoją. Sprawdza się to całkiem dobrze. Coraz częściej też dostaje smakołyki właśnie na talerzu, żeby mógł jeść rękoma. Pokrojoną w kawałki mandarynkę, ziemniaki, słupki ugotowanej marchewki, paski szynki czy kostki żółtego sera. Na przekąskę albo pełne danie, zależnie od ilości. Na stałe zagościł też w jadłospisie malca jogurt naturalny, a zamiast mleka modyfikowanego codziennie rano wypija butelkę krowiego 3,2% [wprowadzaliśmy powoli]. Przygotowywanie posiłków jest coraz łatwiejsze, ponieważ może być spontaniczne.
Jednocześnie zmniejszyło mu się zapotrzebowanie na sen w ciągu dnia. W sumie może zapotrzebowanie nadal występuje, ale coś mu nie pozwala poddać się potrzebie drzemki. Oprócz oczywistych powodów związanych z poznawaniem świata i ciekawością, fascynacją nowymi zdolnościami podejrzewamy, że wina leży w odebraniu Misiowi kocyków. Na policzkach Kluska od dawna pojawia się coś na kształt wysypki, trądziku czy niezdrowych rumieńców. Maści polecone przez pediatrę się nie sprawdzają. Podejrzane są alergie pokarmowe lub reakcja na tkaniny albo proszek. W związku z tym, że używam na zmianę kilku różnych środków piorący, a eliminowanie poszczególnych potraw jest dość kłopotliwe, postanowiliśmy zacząć badanie problemu od odebrania ukochanych kocyków [niezbyt delikatne, wiem]. Zmiany skórne na policzkach znacznie się zmniejszyły, nie są już tak zaognione, bardzo zbladły, a nawet nieraz nie widać ich wcale [w dotyku jednak nadal są szorstkie]. Póki co wygląda na to, że w jakimś stopniu pozbyliśmy się problemu - nie całkiem, bo nadal zostają ślady w okolicy łokci i kolan. Teoretycznie takie rozmieszczenie wysypki powinno wykluczyć winę kocyków, ale zmiany na policzkach występowały dużo wcześniej, niż zaczęły się pojawiać na kończynach, więc rozdzieliliśmy te dwa problemy [prawie jak Doktor House].
Pozbycie się, oby na stałe, rumieńców na buźce wiąże się, być może, z trudnościami z zasypianiem w ciągu dnia [wieczorem jest w zasadzie tak, jak dotychczas]. Do końca nie wiemy, czy to dlatego, że nasz synek nie może się przytulić do puszystej tkaniny, czy też jest już na tyle "dorosły", że wystarczy mu przespanie godziny i kwadransa poza nocnym snem. Moje usilne a bezskuteczne próby kładzenia go spać są tak frustrujące, że psują mi cały dobry humor. Jedna porażka powoduje chęć postawienia na swoim i zamiast sobie odpuścić i pozwolić mu się bawić, póki jeszcze nie jest zły i wrzeszczący, po kilku czy kilkunastu minutach podejmuję kolejne starania, oczywiście również kończące się fiaskiem, co jeszcze bardziej szarga nerwy i moje, i Dziabusza. Krótki czas snu w ciągu dnia zmusił nas do zmiany harmonogramu. Pluszak zaproponował wybudzanie malucha. Kładziemy go około 20 i nie pozwalamy spać dłużej niż do 7 rano. Pewnie po opublikowaniu tego wpisu, jak zwykle zmieni się to na gorsze [już wspominałam, że jak coś napiszę na temat pór snu, wtedy się one przestawiają i skracają]. Potem drzemka około 10.00 i pobudka maksymalnie o 11.30 po to, żeby położyć go drugi raz, po południu, dając mu szansę regeneracji i wytrwania do 20.00. I właśnie z tym drugim leżakowaniem jest problem. O ile rano dość chętnie zasypia, o tyle w okolicy godziny 14.30 - 15.00 kończy się to złością i gniewem po obu stronach.
Jeszcze parę tygodni temu można było uśpić smyka kołysząc na rękach [siadałam na łóżku i czytałam książkę lulając Kluska], ewentualnie wożąc go w wózku po domu. Było to stosowane tylko w wyjątkowych przypadkach, właśnie kiedy nie chciał zasnąć sam [pisałam gdzieś, że Czupurka wkładamy do łóżeczka, dajemy mu smoczek, przykrywamy kocykiem i wychodzimy z pokoju, żeby miał ciszę i spokój, a on zamyka oczka i czasami mruczy sobie do snu]. Teraz nie mam już na niego sposobu. No i odpadł ten nieszczęsny pluszowy koc. Nie wiem, co robić.
Z innych, weselszych tematów - kupiliśmy maluchowi pierwsze buciki do chodzenia. Chcieliśmy wybrać bezpieczne dla jego rozwijających się stópek. Trochę poczytaliśmy, trochę usłyszeliśmy i stanęło na tym, że takie małe dzieci mają naturalne płaskostopie, które dopiero z biegiem czasu powinno zaniknąć. Dlatego odrzuciliśmy obuwie, które ma profilowaną wkładkę. Po przeanalizowaniu pozostałych wytycznych, takich jak wysokość cholewki, giętkość podeszwy, sposób mocowania na nóżce wybraliśmy buciki z firmy Befado. Zdecydowaliśmy się na tanie trampeczki, które posiadają certyfikat "zdrowa stopa" zamiast skórzanych trzewików [również z tym oznaczeniem], ze względu na obecną i nadchodzącą porę roku. Wysokie buty z naturalnej skóry, choćby były nie wiadomo jak przewiewne, będą sprzyjały przegrzewaniu się nóżek. W sumie przy temperaturze 30 stopni wszystko może temu sprzyjać, jednak bawełniane trampki i tak wydają się lepszym wyjściem. A do tego cena - 49 zł! Pluszak słusznie stwierdził, że takie buciki można bez żalu wymieniać co kilka miesięcy, kiedy tylko stópka wyrośnie z obecnych. Oczywiście zimą inaczej byśmy na to patrzyli.
Kolejna wesoła informacja, to pierwsza miska obiadu zjedzona łyżeczką, przy niewielkiej pomocy mamy:). Dziabusz najpierw dziobał łyżką papkę, ale kiedy delikatnie mu ją ustawiłam i pomogłam nabrać trochę jedzenia, kierował porcję do buzi. Tu również musiałam lekko przekręć łyżeczkę, gdyż wkładał ją bokiem, jednak udało się zjeść cały posiłek w niewiele dłuższym niż normalnie czasie. Dzielny chłopak! Wprowadziliśmy też pomysł Pluszaka zaczerpnięty od kolegów i podajemy Misiowi podobne do naszego danie na plastikowym kolorowym talerzyku, żeby podczas spożywania przez nas posiłku również mógł uczestniczyć nie wyjadając nam z misek. Nie pozwalamy mu już sięgać do naszych porcji i wskazujemy, że ma swoją. Sprawdza się to całkiem dobrze. Coraz częściej też dostaje smakołyki właśnie na talerzu, żeby mógł jeść rękoma. Pokrojoną w kawałki mandarynkę, ziemniaki, słupki ugotowanej marchewki, paski szynki czy kostki żółtego sera. Na przekąskę albo pełne danie, zależnie od ilości. Na stałe zagościł też w jadłospisie malca jogurt naturalny, a zamiast mleka modyfikowanego codziennie rano wypija butelkę krowiego 3,2% [wprowadzaliśmy powoli]. Przygotowywanie posiłków jest coraz łatwiejsze, ponieważ może być spontaniczne.
czwartek, 3 kwietnia 2014
Dziabusz po pierwszym roku
Jak widać po częstotliwości zamieszczania postów, przy rocznym dziecku nie ma wielu możliwości korzystania z komputera. W sumie jedyne okazje, to kiedy nie ma go w pobliżu, czyli np śpi albo jest u dziadków:). W naszym przypadku głównie chodzi o Dziabusza zainteresowanie elektroniką, a nie o ewentualny brak czasu. W telewizorze odkrył nam jakieś funkcje, o których nie mieliśmy pojęcia [np. gotowanie, gry, bajki dla dzieci] swoją drogą przydatne:). Natomiast w laptopie w jakiś sposób wyłączył TouchPada. Na szczęście po ponownym uruchomieniu wszystko wróciło do normy. W każdym razie nie można korzystać z dobrodziejstw internetu podczas obecności naszego syna.
Roczek minął w przyjemnej atmosferze. Jubilat oblizywał palce, które wcześniej wciskał w tort [pyszny], pozował do zdjęć, bawił się balonami i był ogólnie bardzo gościnny.
Niania została wybrana - dziś ostateczna rozmowa w sprawie szczegółowych warunków. Pozostaje okres próbny, czy też zapoznawczy. Trochę się boję, ale najtrudniej będzie już w dniu prób, na razie to tylko gadanie. Mamy też dwie kandydatki rezerwowe.
Trochę o umiejętnościach Kluska, bo dawno się tym nie dzieliłam:
1. "Mówienie": mama, baba, dada/dziadzia, ostatnio nana [może już myśli o niani], bu tudzież bum, jak się uda, najczęściej wskazując na samochody. Albo całe zbitki typu mababanamamanadababa. Zdarzają się też "mam mam" albo "nie mam" :) i kilka innych nie do powtórzenia.
2. Chodzenie - przed 16 marca zrobił pierwsze pojedyncze/podwójne kroczki, a potem 19-tego chyba się zapomniał, bo stał przy swoim łóżeczku, wyciągnął spomiędzy szczebelek smoczek, potem kocyk i wyciągając rękę z kocem w moją stronę przeszedł pół pokoju! Potem powtórzył to jeszcze 2 lub trzy razy. Podejrzewam, że wydawało mu się, że trzyma kogoś za ubranie, a nie niesie samodzielnie koc w łapkach. Od tamtej pory zdarzają mu się krótkie i raczej sporadyczne próby, chociaż za jedną rękę śmiga bez problemu. Podejrzewam, że wkrótce ruszy odważniej.
3. Spanie - po zmianie czasu na letni Czupurek chodzi spać około 20. A w ciągu dnia zazwyczaj wypadają dwie drzemki - łącznie około 3 godzin [czasem trochę dłużej].
4. Jedzenie. Pluszak ostatnio uświadomił nam, że jesteśmy do tyłu z wprowadzaniem nowych smaków. Dozwolone warzywa to już nawet kiszona kapusta i cebula, a z owoców cytrusy. Przyznaję, że trzymałam się tego, co wydawało mi się lekko strawne i łagodne. Chociaż mandarynek już dawno spróbował.
Mimo, że Dziabusz nigdy nie należał do niejadków, to teraz sprawdzają się liczne opinie o roczniakach, dla których jedzenie już nie jest atrakcją i szkoda im czasu na nudę z nim związaną, skoro jest tyle ciekawszych rzeczy do robienia. Wcześniej też zdarzało się, że musiałam "polować" na smyka z łyżeczką, kiedy akurat przebiegał w pobliżu pchając jeździk, ale teraz to występuje nagminnie.
Trudno również utrzymać regularność i stosować się do stałych pór. Drzemki często wypadają w teoretycznej porze jedzenia. Z powodu trudności z nakarmieniem [przecież maluch jest ciągle zajęty] czas trwania posiłku nieraz znacznie się wydłuża. Także więcej możliwości, bogactwo nowych smaków [podobno roczne dziecko może jeść PRAWIE jak dorosły], a nawet po prostu zauważenie, że ktoś coś je skutkuje koniecznością zbrojenia się w przekąski lub dzielenia z Kluskiem posiłkiem.
Jeśli maluch bierze zbyt duży kęs, podstawiamy mu rękę pod brodę, a wtedy on wyciąga jedzenie z buzi i kładzie nam na dłoni [oczywiście nie zawsze]. Podobnie kiedy daje mu się pić podczas wcinania - jeśli ma dość pełną buzię, to najpierw wyciąga z ust chrupkę, kawałek bułki czy biszkopta, pije z podanej mu butelki, a potem znowu wkłada smakołyk do pyszczka.
Chętnie karmi innych, najlepiej czymś, co zdążył poślinić i ugnieść:). I właśnie się obudził. Zaraz dostanie obiad, a ja już się boję o moje kubki smakowe, jeżeli zdecyduje się ze mną podzielić.
Roczek minął w przyjemnej atmosferze. Jubilat oblizywał palce, które wcześniej wciskał w tort [pyszny], pozował do zdjęć, bawił się balonami i był ogólnie bardzo gościnny.
Niania została wybrana - dziś ostateczna rozmowa w sprawie szczegółowych warunków. Pozostaje okres próbny, czy też zapoznawczy. Trochę się boję, ale najtrudniej będzie już w dniu prób, na razie to tylko gadanie. Mamy też dwie kandydatki rezerwowe.
Trochę o umiejętnościach Kluska, bo dawno się tym nie dzieliłam:
1. "Mówienie": mama, baba, dada/dziadzia, ostatnio nana [może już myśli o niani], bu tudzież bum, jak się uda, najczęściej wskazując na samochody. Albo całe zbitki typu mababanamamanadababa. Zdarzają się też "mam mam" albo "nie mam" :) i kilka innych nie do powtórzenia.
2. Chodzenie - przed 16 marca zrobił pierwsze pojedyncze/podwójne kroczki, a potem 19-tego chyba się zapomniał, bo stał przy swoim łóżeczku, wyciągnął spomiędzy szczebelek smoczek, potem kocyk i wyciągając rękę z kocem w moją stronę przeszedł pół pokoju! Potem powtórzył to jeszcze 2 lub trzy razy. Podejrzewam, że wydawało mu się, że trzyma kogoś za ubranie, a nie niesie samodzielnie koc w łapkach. Od tamtej pory zdarzają mu się krótkie i raczej sporadyczne próby, chociaż za jedną rękę śmiga bez problemu. Podejrzewam, że wkrótce ruszy odważniej.
3. Spanie - po zmianie czasu na letni Czupurek chodzi spać około 20. A w ciągu dnia zazwyczaj wypadają dwie drzemki - łącznie około 3 godzin [czasem trochę dłużej].
4. Jedzenie. Pluszak ostatnio uświadomił nam, że jesteśmy do tyłu z wprowadzaniem nowych smaków. Dozwolone warzywa to już nawet kiszona kapusta i cebula, a z owoców cytrusy. Przyznaję, że trzymałam się tego, co wydawało mi się lekko strawne i łagodne. Chociaż mandarynek już dawno spróbował.
Mimo, że Dziabusz nigdy nie należał do niejadków, to teraz sprawdzają się liczne opinie o roczniakach, dla których jedzenie już nie jest atrakcją i szkoda im czasu na nudę z nim związaną, skoro jest tyle ciekawszych rzeczy do robienia. Wcześniej też zdarzało się, że musiałam "polować" na smyka z łyżeczką, kiedy akurat przebiegał w pobliżu pchając jeździk, ale teraz to występuje nagminnie.
Trudno również utrzymać regularność i stosować się do stałych pór. Drzemki często wypadają w teoretycznej porze jedzenia. Z powodu trudności z nakarmieniem [przecież maluch jest ciągle zajęty] czas trwania posiłku nieraz znacznie się wydłuża. Także więcej możliwości, bogactwo nowych smaków [podobno roczne dziecko może jeść PRAWIE jak dorosły], a nawet po prostu zauważenie, że ktoś coś je skutkuje koniecznością zbrojenia się w przekąski lub dzielenia z Kluskiem posiłkiem.
Jeśli maluch bierze zbyt duży kęs, podstawiamy mu rękę pod brodę, a wtedy on wyciąga jedzenie z buzi i kładzie nam na dłoni [oczywiście nie zawsze]. Podobnie kiedy daje mu się pić podczas wcinania - jeśli ma dość pełną buzię, to najpierw wyciąga z ust chrupkę, kawałek bułki czy biszkopta, pije z podanej mu butelki, a potem znowu wkłada smakołyk do pyszczka.
Chętnie karmi innych, najlepiej czymś, co zdążył poślinić i ugnieść:). I właśnie się obudził. Zaraz dostanie obiad, a ja już się boję o moje kubki smakowe, jeżeli zdecyduje się ze mną podzielić.
środa, 19 marca 2014
Poszukiwania niani
Dziabuszek śpi. Dziś nie robię obiadu, więc zajęłam się porządkowaniem zebranych ofert potencjalnych niań. Wkrótce wracam do pracy i trzeba będzie powierzyć opiekę nad Kluskiem komuś obcemu. Jestem bardzo przejęta, żeby nie powiedzieć - wystraszona. Oczywiście najmocniej działa mi na wyobraźnię ryzyko porzucenia dziecka przez nianię na rzecz oglądania telewizji czy rozmów przez telefon albo szarpanie go, krzyczenie i inne formy znęcania się. W myślach widzę zapłakanego, zanoszącego się łkaniem brzdąca, gryzącego kocyk, trzęsącego się w kącie z szeroko otwartymi przerażonymi oczami. Koszmar! Z drugiej strony wyobrażam sobie, że Miś za bardzo polubi opiekunkę i będzie wolał z nią spędzać czas, a nie z nami.
Zastanawialiśmy się z Pluszakiem również nad żłobkiem. Obie możliwości mają, jak zawsze, plusy i minusy.
Żłobek:
+ przebywanie z dziećmi, Dziabusz je uwielbia,
+ nauka przez obserwację - łatwiej przyswoić coś widząc na przykładzie,
+ profesjonalna opieka [chociaż reportaże o opiekunkach w żłobkach i przedszkolach przywiązujących dzieci do łózek itp. też nie dają mi spokoju],
+ programy edukacyjne dostosowane do wieku dziecka,
- ryzyko częstych chorób,
- konieczność dostosowania cyklu dnia do panującego w żłobku,
- brak indywidualnej opieki [co teoretycznie może być też plusem - zmniejszenie ryzyka rozpieszczenia:)].
Niania:
+ cała dla Dziabusza,
+ dzień dopasowany do malca [pory spania i posiłków],
+ indywidualnie dopasowywanie zabaw, gier i nauki do nastroju i możliwości smyka,
+ szybka reakcja na ewentualną konieczność wizyty lekarskiej,
- dopuszczenie obcej osoby do swojej prywatności [opieka w naszym miejscu zamieszkania],
- ryzyko niestosowania się do naszych zaleceń [w przypadku żłobka nie mamy chyba nic do powiedzenia;)],
- opisane wcześniej czarne scenariusze.
Nie uwzględniam tu kosztów opieki, ani czynników dla nas nieistotnych, np. komfort "własnego boiska" [Misiowi wszystko jedno, gdzie się bawi].
To by było na tyle, Pan Dziabusz wzywa.
Zastanawialiśmy się z Pluszakiem również nad żłobkiem. Obie możliwości mają, jak zawsze, plusy i minusy.
Żłobek:
+ przebywanie z dziećmi, Dziabusz je uwielbia,
+ nauka przez obserwację - łatwiej przyswoić coś widząc na przykładzie,
+ profesjonalna opieka [chociaż reportaże o opiekunkach w żłobkach i przedszkolach przywiązujących dzieci do łózek itp. też nie dają mi spokoju],
+ programy edukacyjne dostosowane do wieku dziecka,
- ryzyko częstych chorób,
- konieczność dostosowania cyklu dnia do panującego w żłobku,
- brak indywidualnej opieki [co teoretycznie może być też plusem - zmniejszenie ryzyka rozpieszczenia:)].
Niania:
+ cała dla Dziabusza,
+ dzień dopasowany do malca [pory spania i posiłków],
+ indywidualnie dopasowywanie zabaw, gier i nauki do nastroju i możliwości smyka,
+ szybka reakcja na ewentualną konieczność wizyty lekarskiej,
- dopuszczenie obcej osoby do swojej prywatności [opieka w naszym miejscu zamieszkania],
- ryzyko niestosowania się do naszych zaleceń [w przypadku żłobka nie mamy chyba nic do powiedzenia;)],
- opisane wcześniej czarne scenariusze.
Nie uwzględniam tu kosztów opieki, ani czynników dla nas nieistotnych, np. komfort "własnego boiska" [Misiowi wszystko jedno, gdzie się bawi].
To by było na tyle, Pan Dziabusz wzywa.
wtorek, 11 marca 2014
Wkrótce roczek
Pan Dziabusz niedługo będzie miał roczek. W Pierwszy Dzień Wiosny, czyli 21 marca. Nadal nie chodzi samodzielnie, chociaż zrobił już dwa kroki bez pomocy - 9 marca. Może to znaczy, że dalej szybko pójdzie, a może nic nie znaczy, tak jak wtedy, gdy zaczął chodzić przy meblach, zobaczymy. Nadal mi w sumie nie przeszkadza, że jeszcze nie tupta sam, choć z drugiej strony fajnie by było móc go przez chwilę na spacerze wyjąć z wózka, zwłaszcza, gdy zaczyna się wiercić i marudzić.
Zęby są: dwa na dole, prawa jedynka na górze i "pęknięcie" w dziąśle zwiastujące rychłe pojawienie się lewej.
Pory spania dość się uregulowały. Aż się boję o tym pisać, bo zawsze, kiedy na blogu wspomnę na temat nocy i drzemek, coś się przestawia. Zaryzykuję jednak - nasz kochany Miś przesypia zazwyczaj całe noce. Czasem oczywiście zdarzy się jeszcze, że postęka albo nie może się dobrze ułożyć. Są też gorsze sytuacje, być może związane z ząbkowaniem, kiedy muszę go usypiać w środku nocy przez 1,5 godziny. Na szczęście występuje to sporadycznie - jednonocne problemy z zębem [odpukać]. Klusek nadal ląduje w łóżku krótko po kolacji [o 19]. Tu też oczywiście są wyjątki, jak we wszystkim. Śpi niestety tylko do 6 lub nawet nieraz krócej, ale biorąc pod uwagę wczesną porę zasypiania i zazwyczaj brak przerw w śnie, to 11 godzin jest dla mnie i tak super wynikiem. Zwłaszcza, że w ciągu dnia wypadają, dzięki wczesnemu wstawaniu, dwie drzemki - około 9, często dwugodzinna, rzadko krótsza niż godzina trzydzieści; po 13, około 1,5 godziny.
Dziś ponownie idziemy do fryzjera, tym razem jednak wybraliśmy dla Czupurka wyraźnie krótszą fryzurę. Robi się coraz cieplej, a mycie głowy jest coraz gorzej tolerowane przez zainteresowanego. Poza tym włosy tak szybko mu rosną, na dłużej będzie spokój. Jedna z babć Dziabusza wolałaby, żebyśmy poczekali ze strzyżeniem do 17 marca - 16-go jest jego impreza urodzinowa, a babcia lubi go w dłuższych włosach. Miejmy nadzieję, że w krótkich też go polubi:) i że będzie mu do twarzy. Pluszak stwierdził, że synek stanie się bardziej puciaty [nadal jest szczupły i smukły i nadal ma "chomikowe" policzki], już dziś się okaże czy miał rację.
Zęby są: dwa na dole, prawa jedynka na górze i "pęknięcie" w dziąśle zwiastujące rychłe pojawienie się lewej.
Pory spania dość się uregulowały. Aż się boję o tym pisać, bo zawsze, kiedy na blogu wspomnę na temat nocy i drzemek, coś się przestawia. Zaryzykuję jednak - nasz kochany Miś przesypia zazwyczaj całe noce. Czasem oczywiście zdarzy się jeszcze, że postęka albo nie może się dobrze ułożyć. Są też gorsze sytuacje, być może związane z ząbkowaniem, kiedy muszę go usypiać w środku nocy przez 1,5 godziny. Na szczęście występuje to sporadycznie - jednonocne problemy z zębem [odpukać]. Klusek nadal ląduje w łóżku krótko po kolacji [o 19]. Tu też oczywiście są wyjątki, jak we wszystkim. Śpi niestety tylko do 6 lub nawet nieraz krócej, ale biorąc pod uwagę wczesną porę zasypiania i zazwyczaj brak przerw w śnie, to 11 godzin jest dla mnie i tak super wynikiem. Zwłaszcza, że w ciągu dnia wypadają, dzięki wczesnemu wstawaniu, dwie drzemki - około 9, często dwugodzinna, rzadko krótsza niż godzina trzydzieści; po 13, około 1,5 godziny.
Dziś ponownie idziemy do fryzjera, tym razem jednak wybraliśmy dla Czupurka wyraźnie krótszą fryzurę. Robi się coraz cieplej, a mycie głowy jest coraz gorzej tolerowane przez zainteresowanego. Poza tym włosy tak szybko mu rosną, na dłużej będzie spokój. Jedna z babć Dziabusza wolałaby, żebyśmy poczekali ze strzyżeniem do 17 marca - 16-go jest jego impreza urodzinowa, a babcia lubi go w dłuższych włosach. Miejmy nadzieję, że w krótkich też go polubi:) i że będzie mu do twarzy. Pluszak stwierdził, że synek stanie się bardziej puciaty [nadal jest szczupły i smukły i nadal ma "chomikowe" policzki], już dziś się okaże czy miał rację.
piątek, 21 lutego 2014
11 miesiecy Dziabusza
Klusek ma nadal tylko dwa zęby, chociaż górne jedynki stają się coraz wyraźniejsze pod dziąsłami. Nadal chodzi przy meblach, jeździku i trzymany za ręce. Rośnie i mężnieje, ale wciąż jeśli śliczny i może uchodzić za dziewczynkę.
Jego dieta jest bardziej urozmaicona i wygląda mniej więcej tak:
Pierwsze śniadanie dostaje około 7, chyba że obudzi się później. Do niedawna był to kleik lub chlebek, ale zdecydowaliśmy się wprowadzić mu mleko modyfikowane, żeby otrzymywał odpowiednią ilość białka i wapnia, i teraz pije je z rana. Kiedy przestałam go karmić w nocy, przez pierwsze kilka dni dawałam mu jeść jak tylko się obudził, czyli nieraz nawet przed 6 ["żeby jeszcze zasnął"]. Okazało się, że nie jest to konieczne - Miś wytrzymuje do siódmej. Mogę nawet najpierw go przebrać, przewinąć, a siebie umyć i ubrać i dopiero wtedy przygotować mleko.
Drugie śniadanie o 10, to coś z tej listy:
* najczęściej kasza manna ze startym jabłkiem lub naturalnym sokiem jabłkowym [jeśli gotuję kaszę na 10-tą, to przyrządzam podwójną porcję i drugą podaję na kolację; fajne jest to, że jak do 500 ml wrzącej wody wsypię trzy łyżki kaszy, to pierwsza porcja jest dość płynna, więc smyk dostaje ją w butelce, ale ta druga, która postoi sobie przez kilka godzin - gęstnieje i podawana jest łyżeczką; trochę tak, jakby dostawał dwa inne posiłki],
* ugotowane jajko i kromka chleba,
* jogurt naturalny [taki zwykły, "dla dorosłych"] wymieszany ze zgniecioną połówką banana,
* kleik ryżowy, już większa porcja - 250 ml wody i 5 łyżek kleiku.
Obiad o 13 - słoiczek z gotowym posiłkiem albo zrobionym przeze mnie. Wycwaniłam się i robię sporą ilość, po czym dzielę na kilka takich 190 gramowych i zamrażam w czystych słoiczkach po posiłkach.
Podwieczorek o 16, to również coś z listy wymienionej przy drugim śniadaniu.
Kolacja o 19 - jeśli jest, to druga porcja kaszy manny ze startym jabłkiem lub innym owocem [już nie z sokiem]. Jeśli nie gotowałam rano, to czasem robię pojedynczą porcję na kolację albo podaję kaszę smakową - staram się korzystać z niej rzadko, gdyż jest dosładzana.
Od jakiegoś czasu Dziabusz przesypia prawie całe noce. Mam na myśli brak przebudzeń. Zaczęło się krótko po zaprzestaniu nocnych karmień i całkowitym wyeliminowaniu podawania piersi. Zazwyczaj kładziemy go spać krótko po kolacji, między 19 a 19.30. Najczęściej się to udaje, a sporadyczne przesunięcia nie mają wpływu na przebieg nocy. Rzadko zdarza się, że Klusek zapłacze w okolicach 22, wtedy najczęściej jeszcze nie śpię, więc nie traktuję tego, jako "nocne wstawanie". A Czupurek od razu zasypia, po podaniu wody i smoczka.
Noc upływa w głębokim, spokojnym śnie i dopiero wcześnie rano nasz syn go przerywa. Czasem zaczynamy z maluchem dzień około godziny 6.30, ale równie często [jeśli nie częściej] następuje pobudka w porze szykowania się Pluszaka do pracy [5-5.30]. I tu można wyróżnić trzy scenariusze dalszego ciągu:
1. Dziabusz budzi się na chwilę, a po napiciu się i zassaniu smoka znów zasypia [śpi do około 6.30-7].
2. Rozbudza się bardziej i nabiera chęci do zabawy z Pluszakiem, a po jego wyjściu znów próbujemy wspólnie, w dużym łóżku zapaść w sen. Śpimy do 7.30-8. Coraz rzadziej się to udaje, raczej wtedy następuje to, co w punkcie 3.
3. Wszelkie próby ponownego uśpienia Misia kończą się jeszcze większą aktywnością z jego strony. Rozpoczynamy wtedy dzień, ale po śniadaniu ponownie kładę Kluska do jego łóżeczka, gdzie dosypia jeszcze 1-1,5 godziny.
Jego rozwój motoryczny jest fascynujący. Pisałam wcześniej o chodzeniu, tańczeniu, i dzwonieniu. Teraz jeszcze mogę dodać "odkładanie". Nazwałabym to porządkami, jednak to określenie zarezerwowaliśmy już dla przerzucania zabawek z jednej strony na drugą, najczęściej za siebie. "Odkładanie" polega na znajdowaniu odpowiedniego miejsca dla poszczególnych rzeczy. Odpowiedniego oczywiście zdaniem Dziabusza, chociaż często jest to oceniane bardzo trafnie.
Odkładanie dotyczy głównie przedmiotów, chociaż zaraz napiszę też o jedzeniu. Najczęściej są to próby nasadzenia pokrywki, zakrętki, zatyczki na szyjkę lub gwint. Bawi się tak ze swoimi butelkami, butelkami po napojach, słoiczkami i atomizerami kropli.
Teraz o pożywieniu - kiedy Dziabusz dostaje chrupki, biszkopta, chleb czy "kartonowe" pieczywo, stara się sprowadzić to, czego nie wepchnął do buzi do formy, która zmieści się w jego pięściach. Wtedy może bez przeszkód się przemieszczać nie porzucając przy tym tego, na czym najbardziej mu zależy. Kiedy widzi, że ktoś coś je, to mimo posiadania całych garści żarcia zjawia się "na żebry". Wyciąga wtedy łapkę w kierunku spożywanych smakołyków i czasami próbuje się wymieniać. Potrafi odłożyć na talerz, blat ławy albo nawet podsuniętą mu kanapkę to, co akurat ma w dłoni, a czasem nawet wyciągnąć jeszcze całą oślinioną i rozmiękczoną piętkę z buzi. Już po sekundzie zabiera to z powrotem albo wgryza się w kromkę, która posłużyła za podstawkę dla przeżutej papki, lub też sięga po cokolwiek dającego się zjeść a znajdującego się w pobliżu.
Potrafi się jednak również dzielić. Oblizując pięści, z których wystają wyciśnięte fragmenty chleba, ziemniaka czy banana spogląda na niejedzące osoby i podsuwa im pod nos swoje skarby. Jest to niemal wzruszające:).
Od dwóch dni jesteśmy z Dziabuszem przeziębieni. Zaraził nas Pluszak, który w czwartek przyszedł z pracy z początkami kataru. Dzisiejsza noc była normalna, ale poprzednia - fatalna. Około 22 wypędziłam Pluszaka do salonu na rozkładany materacowy łóżko-fotel, a na jego miejsce wzięłam płaczącego Kluska. Udało nam się zasnąć i w sumie maluszek nie był zbyt uciążliwy [przez resztę nocy podbudził się może ze dwa razy, ale szybko zasnął], jednak powrót Pluszaka o 2 skutkował bardzo lekkim snem w moim przypadku. Bałam się, że przyciśnie małego Misia niedźwiedzią łapą albo szturchnie łokciem, więc na każdy ruch zrywałam się gotowa bronić Czupurka. Dziś spaliśmy już normalnie, a wyjaśnienie trudów poprzedniej nocy jest bardzo proste. Kiedy u Dziabuszka pojawił się lejący katar uznałam [błędnie], że do spania ubiorę go w cieplejszą piżamę, zwłaszcza, że odkrywa się podczas snu. Jemu jednak najwyraźniej było za gorąco, wskazuje na to dzisiejsza przespana w całości noc - w normalnej piżamie:).
Jego dieta jest bardziej urozmaicona i wygląda mniej więcej tak:
Pierwsze śniadanie dostaje około 7, chyba że obudzi się później. Do niedawna był to kleik lub chlebek, ale zdecydowaliśmy się wprowadzić mu mleko modyfikowane, żeby otrzymywał odpowiednią ilość białka i wapnia, i teraz pije je z rana. Kiedy przestałam go karmić w nocy, przez pierwsze kilka dni dawałam mu jeść jak tylko się obudził, czyli nieraz nawet przed 6 ["żeby jeszcze zasnął"]. Okazało się, że nie jest to konieczne - Miś wytrzymuje do siódmej. Mogę nawet najpierw go przebrać, przewinąć, a siebie umyć i ubrać i dopiero wtedy przygotować mleko.
Drugie śniadanie o 10, to coś z tej listy:
* najczęściej kasza manna ze startym jabłkiem lub naturalnym sokiem jabłkowym [jeśli gotuję kaszę na 10-tą, to przyrządzam podwójną porcję i drugą podaję na kolację; fajne jest to, że jak do 500 ml wrzącej wody wsypię trzy łyżki kaszy, to pierwsza porcja jest dość płynna, więc smyk dostaje ją w butelce, ale ta druga, która postoi sobie przez kilka godzin - gęstnieje i podawana jest łyżeczką; trochę tak, jakby dostawał dwa inne posiłki],
* ugotowane jajko i kromka chleba,
* jogurt naturalny [taki zwykły, "dla dorosłych"] wymieszany ze zgniecioną połówką banana,
* kleik ryżowy, już większa porcja - 250 ml wody i 5 łyżek kleiku.
Obiad o 13 - słoiczek z gotowym posiłkiem albo zrobionym przeze mnie. Wycwaniłam się i robię sporą ilość, po czym dzielę na kilka takich 190 gramowych i zamrażam w czystych słoiczkach po posiłkach.
Podwieczorek o 16, to również coś z listy wymienionej przy drugim śniadaniu.
Kolacja o 19 - jeśli jest, to druga porcja kaszy manny ze startym jabłkiem lub innym owocem [już nie z sokiem]. Jeśli nie gotowałam rano, to czasem robię pojedynczą porcję na kolację albo podaję kaszę smakową - staram się korzystać z niej rzadko, gdyż jest dosładzana.
Od jakiegoś czasu Dziabusz przesypia prawie całe noce. Mam na myśli brak przebudzeń. Zaczęło się krótko po zaprzestaniu nocnych karmień i całkowitym wyeliminowaniu podawania piersi. Zazwyczaj kładziemy go spać krótko po kolacji, między 19 a 19.30. Najczęściej się to udaje, a sporadyczne przesunięcia nie mają wpływu na przebieg nocy. Rzadko zdarza się, że Klusek zapłacze w okolicach 22, wtedy najczęściej jeszcze nie śpię, więc nie traktuję tego, jako "nocne wstawanie". A Czupurek od razu zasypia, po podaniu wody i smoczka.
Noc upływa w głębokim, spokojnym śnie i dopiero wcześnie rano nasz syn go przerywa. Czasem zaczynamy z maluchem dzień około godziny 6.30, ale równie często [jeśli nie częściej] następuje pobudka w porze szykowania się Pluszaka do pracy [5-5.30]. I tu można wyróżnić trzy scenariusze dalszego ciągu:
1. Dziabusz budzi się na chwilę, a po napiciu się i zassaniu smoka znów zasypia [śpi do około 6.30-7].
2. Rozbudza się bardziej i nabiera chęci do zabawy z Pluszakiem, a po jego wyjściu znów próbujemy wspólnie, w dużym łóżku zapaść w sen. Śpimy do 7.30-8. Coraz rzadziej się to udaje, raczej wtedy następuje to, co w punkcie 3.
3. Wszelkie próby ponownego uśpienia Misia kończą się jeszcze większą aktywnością z jego strony. Rozpoczynamy wtedy dzień, ale po śniadaniu ponownie kładę Kluska do jego łóżeczka, gdzie dosypia jeszcze 1-1,5 godziny.
Jego rozwój motoryczny jest fascynujący. Pisałam wcześniej o chodzeniu, tańczeniu, i dzwonieniu. Teraz jeszcze mogę dodać "odkładanie". Nazwałabym to porządkami, jednak to określenie zarezerwowaliśmy już dla przerzucania zabawek z jednej strony na drugą, najczęściej za siebie. "Odkładanie" polega na znajdowaniu odpowiedniego miejsca dla poszczególnych rzeczy. Odpowiedniego oczywiście zdaniem Dziabusza, chociaż często jest to oceniane bardzo trafnie.
Odkładanie dotyczy głównie przedmiotów, chociaż zaraz napiszę też o jedzeniu. Najczęściej są to próby nasadzenia pokrywki, zakrętki, zatyczki na szyjkę lub gwint. Bawi się tak ze swoimi butelkami, butelkami po napojach, słoiczkami i atomizerami kropli.
Teraz o pożywieniu - kiedy Dziabusz dostaje chrupki, biszkopta, chleb czy "kartonowe" pieczywo, stara się sprowadzić to, czego nie wepchnął do buzi do formy, która zmieści się w jego pięściach. Wtedy może bez przeszkód się przemieszczać nie porzucając przy tym tego, na czym najbardziej mu zależy. Kiedy widzi, że ktoś coś je, to mimo posiadania całych garści żarcia zjawia się "na żebry". Wyciąga wtedy łapkę w kierunku spożywanych smakołyków i czasami próbuje się wymieniać. Potrafi odłożyć na talerz, blat ławy albo nawet podsuniętą mu kanapkę to, co akurat ma w dłoni, a czasem nawet wyciągnąć jeszcze całą oślinioną i rozmiękczoną piętkę z buzi. Już po sekundzie zabiera to z powrotem albo wgryza się w kromkę, która posłużyła za podstawkę dla przeżutej papki, lub też sięga po cokolwiek dającego się zjeść a znajdującego się w pobliżu.
Potrafi się jednak również dzielić. Oblizując pięści, z których wystają wyciśnięte fragmenty chleba, ziemniaka czy banana spogląda na niejedzące osoby i podsuwa im pod nos swoje skarby. Jest to niemal wzruszające:).
Od dwóch dni jesteśmy z Dziabuszem przeziębieni. Zaraził nas Pluszak, który w czwartek przyszedł z pracy z początkami kataru. Dzisiejsza noc była normalna, ale poprzednia - fatalna. Około 22 wypędziłam Pluszaka do salonu na rozkładany materacowy łóżko-fotel, a na jego miejsce wzięłam płaczącego Kluska. Udało nam się zasnąć i w sumie maluszek nie był zbyt uciążliwy [przez resztę nocy podbudził się może ze dwa razy, ale szybko zasnął], jednak powrót Pluszaka o 2 skutkował bardzo lekkim snem w moim przypadku. Bałam się, że przyciśnie małego Misia niedźwiedzią łapą albo szturchnie łokciem, więc na każdy ruch zrywałam się gotowa bronić Czupurka. Dziś spaliśmy już normalnie, a wyjaśnienie trudów poprzedniej nocy jest bardzo proste. Kiedy u Dziabuszka pojawił się lejący katar uznałam [błędnie], że do spania ubiorę go w cieplejszą piżamę, zwłaszcza, że odkrywa się podczas snu. Jemu jednak najwyraźniej było za gorąco, wskazuje na to dzisiejsza przespana w całości noc - w normalnej piżamie:).
sobota, 15 lutego 2014
Pierwsza noc Dziabusza bez mamy
Wczorajszy walentynkowy wieczór zdecydowaliśmy się z Pluszakiem spędzić wspólnie z sąsiadami i ich 3 miesięczną "narzeczoną Dziabusza". Dziadkowie Kluska zgodzili się go przejąć od około 13, zatem spotkanie zostało zaplanowane na 15. Babcia zaproponowała, żeby smyk został u nich na noc i nie straszne jej były potencjalne pobudki. Stwierdziła, że da radę. Muszę przyznać, że podczas popijania "winka" typu Special Cherry czy inny Edelkirsch 14,5 %, nie odczuwałam większego niepokoju o malca. Jedynym istotnym elementem, który tkwił mi w głowie podczas przekazywania synka była suczka rasy "owczarek niemiecki +" [mieszaniec], która mimo sympatii do dzieci odczuwa przecież również zazdrość.
Po powrocie od sąsiadów obgadaliśmy uroki spędzonego wspólnie z nimi czasu, po czym Pluszak zasnął, a ja zadzwoniłam po raport do babci Dziabusza. Okazało się, że nie chciał spać o standardowej porze [co się zdarza co jakiś czas], bawił się na łóżku z misiami i suczką i w końcu padł przy włączonym świetle i grającym telewizorze. Został przetransportowany do łóżeczka, a rano dowiedziałam się, że wstał na dobre o 5 i jak tylko zobaczył psa stało się jasne, że już do spania nie wróci.
Około 10 pojechałam po syna, który nie zmienił wyrazu twarzy na mój widok. Zasnął w aucie, obudził się w swoim pokoju po ponad 2,5 godziny, zjadł kleik i zachowywał się, jakby nic się nie wydarzyło. Chwilę później znów wylądowaliśmy w samochodzie, a następnie u drugich dziadków Dziabusza. Dziś już wróci do domu na noc, ale póki co dobrze wykorzystujemy z Pluszakiem ofiarowany nam czas wolny, który upływa głównie na lenistwie i oglądaniu filmów.
Bardzo udany walentynkowy weekend:). Chociaż tęsknię już za łobuziakiem, to cieszę się ogromnie, że mamy tak nieocenioną pomoc.
Po powrocie od sąsiadów obgadaliśmy uroki spędzonego wspólnie z nimi czasu, po czym Pluszak zasnął, a ja zadzwoniłam po raport do babci Dziabusza. Okazało się, że nie chciał spać o standardowej porze [co się zdarza co jakiś czas], bawił się na łóżku z misiami i suczką i w końcu padł przy włączonym świetle i grającym telewizorze. Został przetransportowany do łóżeczka, a rano dowiedziałam się, że wstał na dobre o 5 i jak tylko zobaczył psa stało się jasne, że już do spania nie wróci.
Około 10 pojechałam po syna, który nie zmienił wyrazu twarzy na mój widok. Zasnął w aucie, obudził się w swoim pokoju po ponad 2,5 godziny, zjadł kleik i zachowywał się, jakby nic się nie wydarzyło. Chwilę później znów wylądowaliśmy w samochodzie, a następnie u drugich dziadków Dziabusza. Dziś już wróci do domu na noc, ale póki co dobrze wykorzystujemy z Pluszakiem ofiarowany nam czas wolny, który upływa głównie na lenistwie i oglądaniu filmów.
Bardzo udany walentynkowy weekend:). Chociaż tęsknię już za łobuziakiem, to cieszę się ogromnie, że mamy tak nieocenioną pomoc.
piątek, 7 lutego 2014
Tance, hulanki, swawola
Od kilku dni nasz mały gadżeciarz-elektronik umie się posługiwać telefonem. No, może nie do końca, ale doskonale zdaje sobie sprawę, do czego służy słuchawka. Trochę nieporadnie, ale ewidentnie przykłada sobie komórkę do ucha i próbuje naśladować "halo". Za pierwszym razem było to niemal "alo", ale później i nadal słychać jednak bardziej długie "o":). Wciska też wszystkie możliwe klawisze, najchętniej po kilka naraz. Udało mu się przypadkowo zrobić całkiem niezłe zdjęcie jednego z pluszowych kotów, a nawet wcisnąć "997", nie mam pojęcia w jaki sposób! Na szczęście w porę przejęłam telefon.
Bardzo mnie cieszy, że Dziabusz wynajduje sobie zabawy i zabawki, potrafi sam się sobą zająć [oczywiście nie zawsze] i niezmiennie jest zafascynowany otaczającym go światem. A do tego wciąż nie traci zainteresowania czajnikiem elektrycznym:). Nie kwapi się natomiast do samodzielnego chodzenia. Przy ławie, ścianie, fotelach itp. - owszem. Podtrzymywany za rączki - bardzo chętnie. Ale kiedy stał przy pufie, a ja kusiłam go jedzeniem, nawet nie spróbował pokonać tych 3-4 dzielących nas kroków, tylko bardzo pewnie opuścił się na kolanka i przyraczkował po smakołyk. Absolutnie mnie to nie martwi, po prostu pogoda coraz ładniejsza [oby tak dalej], a Klusek nadal pod koniec spacerów marudny, więc umiejętność chodzenia byłaby miłym urozmaiceniem.
Póki co wystarcza nam huśtawka, a od dziś również ślizgawka. Ile radości sprawiło Misiowi zjeżdżanie po pochyłej powierzchni - czuję to w kręgosłupie:). Jak tylko przerywałam Dziabusz głośno się upominał. Na szczęście nie było histerii po opuszczeniu placu zabaw.
Nawiązując jeszcze do nieumiejętności samodzielnego chodzenia wspomnę o gwiazdkowym prezencie od chrzestnej. Jest to tzw. chodzik-pchacz. O tego typu "zabawkach edukacyjnych" pisałam tutaj. W otrzymanym egzemplarzu przyblokowała tylne kółka, ale na parkiecie i tak się ślizgają. Początkowo Miś bał się i był nieufny. Później się sam zaczął oswajać, dotykać, popychać po trochę idąc na kolanach. Po kilku dnia odważył się zrobić parę kroków, a teraz już śmiga, zakręca, wycofuje i manewruje jak zawodowiec. Jego pomocnik wygląda tak, tylko ma inne kolory:
Inny ze sprzętów należących do Dziabusza - krzesełko do karmienia, popadł w niełaskę. Mały odkrywca nudzi się siedząc w miejscu, wierci, złości i nie chce jeść. Obecnie pory posiłków to mama siedząca na fotelu i wyciągająca łyżkę do krążącego w okolicach ławy, sofy, fotela, rozłożonego krzesełka do karmienia Kluska, który co jakiś czas łaskawie otworzy buzię. Na szczęście robi to wtedy bardzo szeroko i dostaje od razu kopiastą porcję. Nie wiem, czy już zupełnie pozbyć się tego mebla wywożąc do Dziabusza dziadków, czy dać mu szansę za jakiś czas. Na razie stoi i nikomu nie wadzi, gdyż ma ładnie wygospodarowany kącik. Niestety Miś często się zapędza w tamte rejony, a krzesełko traktuje jak ściankę wspinaczkową. A dziś wdrapał się na nasze łóżko w sypialni. Pomogło prześcieradło, które mocno chwycił w łapkę.
Jeszcze jedna umiejętność wywołuje uśmiech - dziabuszowe tańce. Chyba wszystkie dzieci na początku tańczą podobnie, bioderka w prawo, bioderka w lewo. Klusek dotychczas poruszał pupą w przód i w tył, co nie można było raczej nazwać tym mianem;). Od niedawna buja się na boki, więc oficjalnie tańczy. W połączeniu z jego bardzo dawno opanowanymi umiejętnościami wokalnymi [autentycznie zmienia wysokość i długość dźwięku w zależności od melodii] powstaje słodki show na miarę "Od przedszkola do Opola" w wersji dla niemowląt.
Poza tym wszystkim jest nieznośny! Krzyczy na wszystko - jak jest zły, jak jest podniecony, jak czegoś chce, jak jest zadowolony. Podobno to taki okres. Oby! Oczywiście dwuzębny uśmiech rozbraja mimo pękającej od wrzasków głowy.
Bardzo mnie cieszy, że Dziabusz wynajduje sobie zabawy i zabawki, potrafi sam się sobą zająć [oczywiście nie zawsze] i niezmiennie jest zafascynowany otaczającym go światem. A do tego wciąż nie traci zainteresowania czajnikiem elektrycznym:). Nie kwapi się natomiast do samodzielnego chodzenia. Przy ławie, ścianie, fotelach itp. - owszem. Podtrzymywany za rączki - bardzo chętnie. Ale kiedy stał przy pufie, a ja kusiłam go jedzeniem, nawet nie spróbował pokonać tych 3-4 dzielących nas kroków, tylko bardzo pewnie opuścił się na kolanka i przyraczkował po smakołyk. Absolutnie mnie to nie martwi, po prostu pogoda coraz ładniejsza [oby tak dalej], a Klusek nadal pod koniec spacerów marudny, więc umiejętność chodzenia byłaby miłym urozmaiceniem.
Póki co wystarcza nam huśtawka, a od dziś również ślizgawka. Ile radości sprawiło Misiowi zjeżdżanie po pochyłej powierzchni - czuję to w kręgosłupie:). Jak tylko przerywałam Dziabusz głośno się upominał. Na szczęście nie było histerii po opuszczeniu placu zabaw.
Nawiązując jeszcze do nieumiejętności samodzielnego chodzenia wspomnę o gwiazdkowym prezencie od chrzestnej. Jest to tzw. chodzik-pchacz. O tego typu "zabawkach edukacyjnych" pisałam tutaj. W otrzymanym egzemplarzu przyblokowała tylne kółka, ale na parkiecie i tak się ślizgają. Początkowo Miś bał się i był nieufny. Później się sam zaczął oswajać, dotykać, popychać po trochę idąc na kolanach. Po kilku dnia odważył się zrobić parę kroków, a teraz już śmiga, zakręca, wycofuje i manewruje jak zawodowiec. Jego pomocnik wygląda tak, tylko ma inne kolory:
Jeszcze jedna umiejętność wywołuje uśmiech - dziabuszowe tańce. Chyba wszystkie dzieci na początku tańczą podobnie, bioderka w prawo, bioderka w lewo. Klusek dotychczas poruszał pupą w przód i w tył, co nie można było raczej nazwać tym mianem;). Od niedawna buja się na boki, więc oficjalnie tańczy. W połączeniu z jego bardzo dawno opanowanymi umiejętnościami wokalnymi [autentycznie zmienia wysokość i długość dźwięku w zależności od melodii] powstaje słodki show na miarę "Od przedszkola do Opola" w wersji dla niemowląt.
Poza tym wszystkim jest nieznośny! Krzyczy na wszystko - jak jest zły, jak jest podniecony, jak czegoś chce, jak jest zadowolony. Podobno to taki okres. Oby! Oczywiście dwuzębny uśmiech rozbraja mimo pękającej od wrzasków głowy.
czwartek, 6 lutego 2014
Wolnosc cyckom:), czyli koniec karmienia piersia
Od wczoraj nie karmię piersią. Mój pierworodny ostatni raz dostał matczyne mleko 4 lutego 2014 roku w wieku 10 miesięcy i 2 tygodni. Odstawianie przyszło nam bardzo łatwo. Przez pełne pół roku Dziabusz jadł tylko naturalne mleko, później rozpoczęliśmy rozszerzanie diety. Wtedy jeszcze ilość posiłków wynosiła 8 w ciągu doby: jedno karmienie w nocy, a potem co dwie godziny od 7 do 19. Na początku zamiast jednej porcji mleka wprowadziliśmy kleik ryżowy/kukurydziany przyrządzany na wodzie. Kiedy Klusek oswoił się z kilkoma warzywami i mięskiem zaczął dostawać posiłki stałe zamiast kolejnego karmienia piersią. W taki sposób mieliśmy już wyeliminowane dwa przystawienia do cycusia.
W pewnym momencie, kiedy dotarło do mnie, że syn sam nie zmieni ilości posiłków, jeśli ja mu nie pomogę, ograniczyliśmy ilość karmień z 7 do 5 w ciągu dnia, czyli co 3 godziny [7, 10, 13, 16, 19]. Wliczając nocną porcję mleka Dziabusz zjadał ich cztery - z samego rana, potem o 10, a o 13 i 16 kleik i "obiadek". Wybrałam taki sposób [a nie naprzemiennie mleko i stały pokarm], żeby więcej "wyprodukować" na kolację :).
Następnie wprowadziliśmy gluten i do jadłospisu mógł zostać dopisany trzeci posiłek - kasza manna [również na wodzie] łączona ze startym jabłkiem. I znowu ograniczyliśmy pracę piersi - w nocy dostawał jedną, nad ranę drugą, a wieczorem obie [mocno napełnione].
Tak to trwało przez kilka tygodni, aż postanowiłam zrobić drugie podejście do pożegnania się z podjadaniem nocami. [Nie pamiętam, czy wspominałam o pierwszej próbie. W skrócie - napoiliśmy malca wieczorem porządnie kaszą smakową, kiedy obudził się w nocy mniej więcej w porze posiłku dostał wodę. Kiedy to nie poskutkowało, podałam mu w butelce rzadki kleik ryżowy - wyduldał znaczną część, po czym tak się rozwrzeszczał, ze tylko cycek pomógł].
Nie jemy w nocy już od 3 tygodni, a kiedy któregoś wieczoru Dziabusz wzgardził piersią [o czym pisałam], stwierdziłam, że o tej porze wystarczy sama kasza, skoro i tak nią dopycham Misia po moim mleku. Zwiększyłam tylko jej ilość. Tak oto zeszliśmy do jednego karmienia, o poranku. Głównie ze względu na wygodę - nie musiałam się rozbudzać i przygotowywać śniadania w płynnej czy stałej formie. Obnażałam się jedynie jednostronnie i zasypialiśmy jeszcze wspólnie z maluszkiem [bez nocnej przekąski pierwsze śniadanie wypadało chwilę przed 6]. Przedwczoraj chciałam zrobić tak samo, jednak Klusek pociągnął trochę i odpuścił, a następnie zrezygnował ze spania [obudził się około 5.40]. Poleżeliśmy jeszcze w łóżku (a raczej ja leżałam, a on po mnie chodził i skakał) i o 7 dałam mu kleik, po czym położyłam do łóżeczka, gdzie zasnął na kolejne 1,5 godziny. Zatem wczoraj zrezygnowałam z przystawienia do piersi i po kilku nieudanych próbach uśpienia, około godziny 6 zrobiłam szybko kaszę smakową. Po wypiciu niespełna połowy wróciliśmy w objęcia Morfeusza. Półtorej godziny później Dziabusz dokończył rzadką już, bo odstałą kaszę i dość wyspani zaczęliśmy dzień.
Teraz zastanawiam się, czy reszta pokarmu ładnie mi się wchłonie i nie będzie konieczności wspomagania się tabletkami na jego spalanie. Biorąc pod uwagę łatwość całego procesu w naszym przypadku, jestem nastawiona pozytywnie:)>
W pewnym momencie, kiedy dotarło do mnie, że syn sam nie zmieni ilości posiłków, jeśli ja mu nie pomogę, ograniczyliśmy ilość karmień z 7 do 5 w ciągu dnia, czyli co 3 godziny [7, 10, 13, 16, 19]. Wliczając nocną porcję mleka Dziabusz zjadał ich cztery - z samego rana, potem o 10, a o 13 i 16 kleik i "obiadek". Wybrałam taki sposób [a nie naprzemiennie mleko i stały pokarm], żeby więcej "wyprodukować" na kolację :).
Następnie wprowadziliśmy gluten i do jadłospisu mógł zostać dopisany trzeci posiłek - kasza manna [również na wodzie] łączona ze startym jabłkiem. I znowu ograniczyliśmy pracę piersi - w nocy dostawał jedną, nad ranę drugą, a wieczorem obie [mocno napełnione].
Tak to trwało przez kilka tygodni, aż postanowiłam zrobić drugie podejście do pożegnania się z podjadaniem nocami. [Nie pamiętam, czy wspominałam o pierwszej próbie. W skrócie - napoiliśmy malca wieczorem porządnie kaszą smakową, kiedy obudził się w nocy mniej więcej w porze posiłku dostał wodę. Kiedy to nie poskutkowało, podałam mu w butelce rzadki kleik ryżowy - wyduldał znaczną część, po czym tak się rozwrzeszczał, ze tylko cycek pomógł].
Nie jemy w nocy już od 3 tygodni, a kiedy któregoś wieczoru Dziabusz wzgardził piersią [o czym pisałam], stwierdziłam, że o tej porze wystarczy sama kasza, skoro i tak nią dopycham Misia po moim mleku. Zwiększyłam tylko jej ilość. Tak oto zeszliśmy do jednego karmienia, o poranku. Głównie ze względu na wygodę - nie musiałam się rozbudzać i przygotowywać śniadania w płynnej czy stałej formie. Obnażałam się jedynie jednostronnie i zasypialiśmy jeszcze wspólnie z maluszkiem [bez nocnej przekąski pierwsze śniadanie wypadało chwilę przed 6]. Przedwczoraj chciałam zrobić tak samo, jednak Klusek pociągnął trochę i odpuścił, a następnie zrezygnował ze spania [obudził się około 5.40]. Poleżeliśmy jeszcze w łóżku (a raczej ja leżałam, a on po mnie chodził i skakał) i o 7 dałam mu kleik, po czym położyłam do łóżeczka, gdzie zasnął na kolejne 1,5 godziny. Zatem wczoraj zrezygnowałam z przystawienia do piersi i po kilku nieudanych próbach uśpienia, około godziny 6 zrobiłam szybko kaszę smakową. Po wypiciu niespełna połowy wróciliśmy w objęcia Morfeusza. Półtorej godziny później Dziabusz dokończył rzadką już, bo odstałą kaszę i dość wyspani zaczęliśmy dzień.
Teraz zastanawiam się, czy reszta pokarmu ładnie mi się wchłonie i nie będzie konieczności wspomagania się tabletkami na jego spalanie. Biorąc pod uwagę łatwość całego procesu w naszym przypadku, jestem nastawiona pozytywnie:)>
wtorek, 4 lutego 2014
Wybór idealnego wózka. Raz a dobrze?
Przed narodzinami naszego Czupurka długo oglądałam i oceniałam wózki wielofunkcyjne. Wydawały się one najlepszą opcją. "Przecież wszyscy tak robią". Tylko nieliczne opinie sugerowały rozważenie zakupu samego wózka głębokiego, a następnie przeniesienie się do lżejszej spacerówki lub nawet tzw. parasolki. Bez dłuższych rozważań zdecydowaliśmy się na 3w1. Mieliśmy kilka istotnych założeń:
* przede wszystkim - musi mieć wysoką, regulowaną rączkę [ja mam 180 cm, Pluszak - 192],
* po drugie gondola ma być długa i obszerna [prawdopodobnie po takich rodzicach maleństwo też będzie duże],
* do tego koniecznie obrotowe przednie [pompowane] kółka, no i żeby ogólnie się nam podobał.
Miałam sporo typów w dość dużej rozpiętości cenowej. Wózek miał być prezentem od przyszłych dziadków, więc mogliśmy odrobinę poszaleć kwotowo, ale oczywiście bez przesady. Stwierdziliśmy zatem, że nie patrzymy na tańsze niż 2000 [bo pewnie gorszej jakości] i droższe niż 4000, ale te tylko w przypadku gdyby były po prostu idealne i tyle warte. Już nie pamiętam, jakie modele mi się spodobały, tak czy inaczej nasz zakup nie miał nic wspólnego z opisanymi założeniami.
Weszliśmy do sklepu, poprosiliśmy o pokazanie kilku wózków i kiedy Pluszak zobaczył nasz - Bexa B4X powiedział, że ma "zajebiste felgi" i że go bierzemy:). Ten model nie jest szczególnie wysoki [powiedzmy, że jest standardowy, ale bywają wyższe, a przecież na tym nam zależało najbardziej]. Gondola nienajgorsza rozmiarowo, w każdym razie doszliśmy do wniosku, że skoro nasz potomek urodzi się pod koniec marca, to i tak do zimy wyrośnie z jakiejkolwiek gondoli, więc ten wymóg poszedł w zapomnienie. Koła na szczęście ma obrotowe, a jeśli chodzi o wygląd, to stwierdzenie Pluszaka wystarczy za odpowiedź. Natomiast półka cenowa to jedna z niższych - wózek 2w1 kosztował 1199 zł, fotelik dokupiliśmy osobno, bo chcieliśmy maxi-cosi.
Moje poszukiwania okazały się więc jedynie "rozrywką". Na szczęście z wózka jesteśmy zadowoleni. Mógłby posłużyć jeszcze długo, ale jakoś tak mnie korciło, żeby sprawić sobie spacerówkę mniejszą, lżejszą i, co najważniejsze, składaną jedną ręką. Przy tym kolosie muszę najpierw wypiąć górę, odłożyć, potem odbezpieczyć stelaż, złapać za dwa uchwyty, "złamać" i złożyć do samego dołu. Nie robię tego często, nie muszę dźwigać wózka, znosić czy wnosić, jednak czasem trzeba go ze sobą zabrać do auta, wtedy mimo ogromnego bagażnika wkładamy do niego tylko stelaż [reszta też by się zmieściła, ale trzeba wtedy trochę poregulować oparcie, podnóżek, rączkę do prowadzenia], a górną część, czyli spacerówkę wsadzamy na przednie siedzenie pasażera. Te czynności oraz, przyznaję, chęć jakiejś zmiany, poskutkowały nowymi poszukiwaniami wózka idealnego.
Tu muszę zaznaczyć, że rady dotyczące zakupu samego wózka głębokiego, a po nim spacerowego nie sprawdziłyby się w naszym przypadku - Dziabusz korzystał z gondoli 3, może 4 miesiące, nie więcej. Potem przeszliśmy na rozłożoną do pozycji prawie leżącej spacerówkę.
Wśród spacerówek odkryłam dwa typy - parasolki i te inne:), nie wiem, czy mają jakąś fachową nazwę. Pluszak długo nie wiedział, o co chodzi z "parasolką", myślał, że chcę kupić wózek, który ma w składzie to akcesorium. Wytłumaczyłam mu, że chodzi o sposób składania i też trochę wygląd po złożeniu. Tym razem również mieliśmy wymagania: znów wysoka rączka do prowadzenia i wysokie oparcie oraz obszerne siedzisko, wszak planujemy, że to będzie ostatni wózek, a Dziabusz już jest ponadprzeciętnego wzrostu. No i oczywiście prostota składania, bo przez to przecież zmieniamy wózek. Aspekt cenowy też zaistniał, górna granica - 500 zł.
Znalazło się kilka typów. Ja wybrałam najpierw Quinny Zapp. Cena: od 489 zł.
Choć nie chciałam trójkołowca, to ten mnie urzekł. Odpadł, bo ma zbyt wąski podnóżek.
Następnie polski Quatro Royce. Około 350-400 zł.
Wydaje się masywniejszy od parasolek, które sprawiają wrażenie, jakby miały się zaraz powyginać. Niestety w większości oceniany negatywnie, tez odpadł.
W międzyczasie Pluszak zbierał swoje typy zauważając przy okazji, że szukałam parasolek, a wybieram coś innego. On zaproponował trzy wózki:
1. Chicco Multiway Evo. Około 500 zł.
2. Inglesina Trip. Powyżej limitu ceny - od 700 zł.
3. Espiro Vayo. Od 355 zł.
Idąc tym tropem powróciłam do ustalonej kategorii i również coś wytypowałam. Bomiko model XL. Cena: 320 zł.
Przekopawszy się przez dziesiątki modeli, żeby znaleźć tylko kilka z wystarczająco wysokim oparciem pojechaliśmy do sklepu na konfrontację. Po obejrzeniu naszych typów na żywo i wypróbowaniu ich w akcji z Dziabuszem na pokładzie [niestety tylko na gładkiej podłodze] wyszliśmy z nazwą wózka i zamiarem jego kupna. Jak się można domyślić wybór nie spełnia określonych wytycznych:). Na szczęście ma sporo miejsca dla pasażera i rączkę odrobinę wyższą od obecnie używanego pojazdu. Natomiast ani nie jest parasolką, ani nie kosztuje maksymalnie 500 zł. Nasz wózek to Britax B-Motion 4 [kolor czarny].
Można go kupić na allegro za 999 zł [przesyłka gratis]. My woleliśmy zamówić w sklepie. W razie awarii dostaniemy zastępczy. Już wyjaśniam naszą decyzję [znów trochę poddałam się Pluszakowi, jak przy pierwszym].
Najpierw plusy: Co prawda oparcie nie ma 50 cm wysokości, jak wcześniej wymienione modele, ale ma 47, a to już o 5 cm więcej niż w obecnej spacerówce. Szerokość siedziska całkiem całkiem, podobno 33-34 cm, zmierzymy po odbiorze. Pompowane [tylne duże] koła, co według opinii rodziców użytkujących i takie i plastikowe/piankowe robi wielką różnicę. Amortyzacja. Rączka regulowana, wysokość oparcia również [niestety paskami, chociaż może okaże się to wygodne?] do pozycji leżącej - odpowiednie dla dzieci od urodzenia do 17 kg. Kieszenie z tyłu budki, super rozwiązanie zamiast torby. Demontowana barierka ochronna [nie wszystkie tak mają, niektóre są podnoszone, więc starsze, wyższe dzieci przy wchodzeniu i wychodzeniu zahaczają głową]. System CLICK&GO - chodzi o adaptery do fotelika. Są one sprzedawane w zestawie z wózkiem. Teraz nie będą nam potrzebne, nasz syn nie korzysta już z fotelika-nosidełka, ale jeszcze o tym napiszę.
Zdejmowany wodoodporny daszek, dość mocno zasłaniający dziecko. Tu na minus mogę wskazać, że w daszek wbudowana jest siatka - w miejscu poszerzenia. Jeśli ma on chronić dziecko podczas deszczu, to jest to niezbyt przemyślane rozwiązanie. To tak trochę, żeby się przyczepić, teoretycznie mogę założyć folię przeciwdeszczową lub ten fragment daszka czymś zasłonić albo po prostu go nie rozpinać, wtedy będzie takiej długości jak na zdjęciu.
Kosz na zakupy ani duży ani mały, dostęp też niespecjalny, podobnie jak mam teraz, więc ani plus, ani minus.
To teraz trochę minusów: wspomniane regulowanie oparcia na pasach - chociaż nie będę się nastawiać negatywnie, może mi się spodoba. Również już opisana wyżej siatka w rozłożonym daszku. Rączka do prowadzenia jest chyba piankowa [nie mam pewności]. Brak pałąka między nogi przy barierce ochronnej. Niby są pasy i w zasadzie dla niektórych barierka w ogóle nie musi istnieć, ja jednak wolę barierkę i pałąk zamiast pasów, jako formę zabezpieczenia. Stosowanie naramiennej części pasów jest dla mnie zupełnie niefunkcjonalne. Można tak przypiąć dziecko kiedy się nie rusza, czyli najczęściej kiedy śpi:), a wtedy nie jest to potrzebne. Przy ruchliwych ciekawych świata szkrabach stosowanie górnej części pasów to więzienie ich, krępowane, ograniczanie swobody ruchów. W przypadku Dziabusza kończy się wrzaskiem. A biorąc pod uwagę, że oparcia nie da się ustawić do pozycji całkowicie pionowej [chyba żaden wózek nie ma takiej?], to chęć stosowania pięciopunktowych pasów bezpieczeństwa wymaga podjęcia decyzji czy blokujemy dziecko w półsiadzie czy luzujemy pasy i pozwalamy im swobodnie przytrzymywać malucha. U nas skończy się na wypięciu górnych pasków i zapinaniu tylko w trzech punktach, tak jak obecnie. I największy minus dla mnie, choć może dla wielu nie ma znaczenia - podnóżek. Teoretycznie jest regulowany. Może być ustawiony jak na powyższym zdjęciu, można też "wypchnąć" go ręką od dołu tworząc taki jakby pagórek z materiału. Śmieszne rozwiązanie. W każdym razie nie da się podnóżkiem przedłużyć powierzchni do leżenia.
Podsumowując wymienię najistotniejsze cechy, które skłoniły nas do podjęcia decyzji o zakupie. Wózek jest przeznaczony już dla noworodków. Można nabyć tzw. miękką gondolę [widać to na filmie niżej], ale gdyby pozycja leżąca w spacerówce nie spełniła oczekiwań przy braciszku lub siostrzyczce Kluska, to można dokupić do niego również tradycyjną gondolę, którą zakłada się na metalowy stelaż powstały po odpięciu materiału tworzącego spacerówkę. Jeśli ktoś się na to zdecyduje, to otrzymuje wózek wielofunkcyjny [adaptery do fotelika samochodowego są już w zestawie], przy czym jest on lżejszy [cała spacerówka waży 10,5 kg, może nie jest to oszałamiający wynik, ale to sprawka pompowanych kół, na piankowych waży 8 kilo] i składa się jedną ręką, a wtedy jego małe wymiary również zdecydowanie wygrywają ze standardowymi 2w1 i 3w1.
Gdybyśmy jeszcze raz mieli decydować o wyborze wózka "na lata", to zamiast BEXY od razu kupilibyśmy coś w stylu B-Motion. Muszę jednak wspomnieć o istotnej różnicy in minus - wózki wielofunkcyjne pozwalają na montowanie fotela i gondoli przodem lub tyłem do kierunku jazdy. W Britaxie nie ma takiej możliwości jeśli chodzi o spacerówkę. Nie wiem jak się mają sprawy w przypadku gondoli, może można montować ją w dwóch kierunkach, nie znalazłam żadnej informacji na ten temat.
Wszystko to na razie "na sucho". Oby dobrze się jeździło. W poniższym filmie jest fragment obrazujący sposób składania.
Jako ciekawostkę jeszcze wkleję zdjęcie wózka, który kupilibyśmy zamiast B-Motion gdyby nie to, że jest wąski w miejscu pleców dziecka. Mi się bardzo spodobał, a Pluszak był skłonny się zgodzić. Również można potraktować go jako wózek wielofunkcyjny, a obecnie jest w promocyjnej cenie 999 zł, czyli tak jak Britax. Nazywa się Micralite TORO Exclusive.
Jeszcze oryginalniejszy jest model Super-lite.
* przede wszystkim - musi mieć wysoką, regulowaną rączkę [ja mam 180 cm, Pluszak - 192],
* po drugie gondola ma być długa i obszerna [prawdopodobnie po takich rodzicach maleństwo też będzie duże],
* do tego koniecznie obrotowe przednie [pompowane] kółka, no i żeby ogólnie się nam podobał.
Miałam sporo typów w dość dużej rozpiętości cenowej. Wózek miał być prezentem od przyszłych dziadków, więc mogliśmy odrobinę poszaleć kwotowo, ale oczywiście bez przesady. Stwierdziliśmy zatem, że nie patrzymy na tańsze niż 2000 [bo pewnie gorszej jakości] i droższe niż 4000, ale te tylko w przypadku gdyby były po prostu idealne i tyle warte. Już nie pamiętam, jakie modele mi się spodobały, tak czy inaczej nasz zakup nie miał nic wspólnego z opisanymi założeniami.
Weszliśmy do sklepu, poprosiliśmy o pokazanie kilku wózków i kiedy Pluszak zobaczył nasz - Bexa B4X powiedział, że ma "zajebiste felgi" i że go bierzemy:). Ten model nie jest szczególnie wysoki [powiedzmy, że jest standardowy, ale bywają wyższe, a przecież na tym nam zależało najbardziej]. Gondola nienajgorsza rozmiarowo, w każdym razie doszliśmy do wniosku, że skoro nasz potomek urodzi się pod koniec marca, to i tak do zimy wyrośnie z jakiejkolwiek gondoli, więc ten wymóg poszedł w zapomnienie. Koła na szczęście ma obrotowe, a jeśli chodzi o wygląd, to stwierdzenie Pluszaka wystarczy za odpowiedź. Natomiast półka cenowa to jedna z niższych - wózek 2w1 kosztował 1199 zł, fotelik dokupiliśmy osobno, bo chcieliśmy maxi-cosi.
Moje poszukiwania okazały się więc jedynie "rozrywką". Na szczęście z wózka jesteśmy zadowoleni. Mógłby posłużyć jeszcze długo, ale jakoś tak mnie korciło, żeby sprawić sobie spacerówkę mniejszą, lżejszą i, co najważniejsze, składaną jedną ręką. Przy tym kolosie muszę najpierw wypiąć górę, odłożyć, potem odbezpieczyć stelaż, złapać za dwa uchwyty, "złamać" i złożyć do samego dołu. Nie robię tego często, nie muszę dźwigać wózka, znosić czy wnosić, jednak czasem trzeba go ze sobą zabrać do auta, wtedy mimo ogromnego bagażnika wkładamy do niego tylko stelaż [reszta też by się zmieściła, ale trzeba wtedy trochę poregulować oparcie, podnóżek, rączkę do prowadzenia], a górną część, czyli spacerówkę wsadzamy na przednie siedzenie pasażera. Te czynności oraz, przyznaję, chęć jakiejś zmiany, poskutkowały nowymi poszukiwaniami wózka idealnego.
Tu muszę zaznaczyć, że rady dotyczące zakupu samego wózka głębokiego, a po nim spacerowego nie sprawdziłyby się w naszym przypadku - Dziabusz korzystał z gondoli 3, może 4 miesiące, nie więcej. Potem przeszliśmy na rozłożoną do pozycji prawie leżącej spacerówkę.
Wśród spacerówek odkryłam dwa typy - parasolki i te inne:), nie wiem, czy mają jakąś fachową nazwę. Pluszak długo nie wiedział, o co chodzi z "parasolką", myślał, że chcę kupić wózek, który ma w składzie to akcesorium. Wytłumaczyłam mu, że chodzi o sposób składania i też trochę wygląd po złożeniu. Tym razem również mieliśmy wymagania: znów wysoka rączka do prowadzenia i wysokie oparcie oraz obszerne siedzisko, wszak planujemy, że to będzie ostatni wózek, a Dziabusz już jest ponadprzeciętnego wzrostu. No i oczywiście prostota składania, bo przez to przecież zmieniamy wózek. Aspekt cenowy też zaistniał, górna granica - 500 zł.
Znalazło się kilka typów. Ja wybrałam najpierw Quinny Zapp. Cena: od 489 zł.
Choć nie chciałam trójkołowca, to ten mnie urzekł. Odpadł, bo ma zbyt wąski podnóżek.
Następnie polski Quatro Royce. Około 350-400 zł.
Wydaje się masywniejszy od parasolek, które sprawiają wrażenie, jakby miały się zaraz powyginać. Niestety w większości oceniany negatywnie, tez odpadł.
W międzyczasie Pluszak zbierał swoje typy zauważając przy okazji, że szukałam parasolek, a wybieram coś innego. On zaproponował trzy wózki:
1. Chicco Multiway Evo. Około 500 zł.
2. Inglesina Trip. Powyżej limitu ceny - od 700 zł.
3. Espiro Vayo. Od 355 zł.
Idąc tym tropem powróciłam do ustalonej kategorii i również coś wytypowałam. Bomiko model XL. Cena: 320 zł.
Przekopawszy się przez dziesiątki modeli, żeby znaleźć tylko kilka z wystarczająco wysokim oparciem pojechaliśmy do sklepu na konfrontację. Po obejrzeniu naszych typów na żywo i wypróbowaniu ich w akcji z Dziabuszem na pokładzie [niestety tylko na gładkiej podłodze] wyszliśmy z nazwą wózka i zamiarem jego kupna. Jak się można domyślić wybór nie spełnia określonych wytycznych:). Na szczęście ma sporo miejsca dla pasażera i rączkę odrobinę wyższą od obecnie używanego pojazdu. Natomiast ani nie jest parasolką, ani nie kosztuje maksymalnie 500 zł. Nasz wózek to Britax B-Motion 4 [kolor czarny].
Można go kupić na allegro za 999 zł [przesyłka gratis]. My woleliśmy zamówić w sklepie. W razie awarii dostaniemy zastępczy. Już wyjaśniam naszą decyzję [znów trochę poddałam się Pluszakowi, jak przy pierwszym].
Najpierw plusy: Co prawda oparcie nie ma 50 cm wysokości, jak wcześniej wymienione modele, ale ma 47, a to już o 5 cm więcej niż w obecnej spacerówce. Szerokość siedziska całkiem całkiem, podobno 33-34 cm, zmierzymy po odbiorze. Pompowane [tylne duże] koła, co według opinii rodziców użytkujących i takie i plastikowe/piankowe robi wielką różnicę. Amortyzacja. Rączka regulowana, wysokość oparcia również [niestety paskami, chociaż może okaże się to wygodne?] do pozycji leżącej - odpowiednie dla dzieci od urodzenia do 17 kg. Kieszenie z tyłu budki, super rozwiązanie zamiast torby. Demontowana barierka ochronna [nie wszystkie tak mają, niektóre są podnoszone, więc starsze, wyższe dzieci przy wchodzeniu i wychodzeniu zahaczają głową]. System CLICK&GO - chodzi o adaptery do fotelika. Są one sprzedawane w zestawie z wózkiem. Teraz nie będą nam potrzebne, nasz syn nie korzysta już z fotelika-nosidełka, ale jeszcze o tym napiszę.
Zdejmowany wodoodporny daszek, dość mocno zasłaniający dziecko. Tu na minus mogę wskazać, że w daszek wbudowana jest siatka - w miejscu poszerzenia. Jeśli ma on chronić dziecko podczas deszczu, to jest to niezbyt przemyślane rozwiązanie. To tak trochę, żeby się przyczepić, teoretycznie mogę założyć folię przeciwdeszczową lub ten fragment daszka czymś zasłonić albo po prostu go nie rozpinać, wtedy będzie takiej długości jak na zdjęciu.
Kosz na zakupy ani duży ani mały, dostęp też niespecjalny, podobnie jak mam teraz, więc ani plus, ani minus.
To teraz trochę minusów: wspomniane regulowanie oparcia na pasach - chociaż nie będę się nastawiać negatywnie, może mi się spodoba. Również już opisana wyżej siatka w rozłożonym daszku. Rączka do prowadzenia jest chyba piankowa [nie mam pewności]. Brak pałąka między nogi przy barierce ochronnej. Niby są pasy i w zasadzie dla niektórych barierka w ogóle nie musi istnieć, ja jednak wolę barierkę i pałąk zamiast pasów, jako formę zabezpieczenia. Stosowanie naramiennej części pasów jest dla mnie zupełnie niefunkcjonalne. Można tak przypiąć dziecko kiedy się nie rusza, czyli najczęściej kiedy śpi:), a wtedy nie jest to potrzebne. Przy ruchliwych ciekawych świata szkrabach stosowanie górnej części pasów to więzienie ich, krępowane, ograniczanie swobody ruchów. W przypadku Dziabusza kończy się wrzaskiem. A biorąc pod uwagę, że oparcia nie da się ustawić do pozycji całkowicie pionowej [chyba żaden wózek nie ma takiej?], to chęć stosowania pięciopunktowych pasów bezpieczeństwa wymaga podjęcia decyzji czy blokujemy dziecko w półsiadzie czy luzujemy pasy i pozwalamy im swobodnie przytrzymywać malucha. U nas skończy się na wypięciu górnych pasków i zapinaniu tylko w trzech punktach, tak jak obecnie. I największy minus dla mnie, choć może dla wielu nie ma znaczenia - podnóżek. Teoretycznie jest regulowany. Może być ustawiony jak na powyższym zdjęciu, można też "wypchnąć" go ręką od dołu tworząc taki jakby pagórek z materiału. Śmieszne rozwiązanie. W każdym razie nie da się podnóżkiem przedłużyć powierzchni do leżenia.
Podsumowując wymienię najistotniejsze cechy, które skłoniły nas do podjęcia decyzji o zakupie. Wózek jest przeznaczony już dla noworodków. Można nabyć tzw. miękką gondolę [widać to na filmie niżej], ale gdyby pozycja leżąca w spacerówce nie spełniła oczekiwań przy braciszku lub siostrzyczce Kluska, to można dokupić do niego również tradycyjną gondolę, którą zakłada się na metalowy stelaż powstały po odpięciu materiału tworzącego spacerówkę. Jeśli ktoś się na to zdecyduje, to otrzymuje wózek wielofunkcyjny [adaptery do fotelika samochodowego są już w zestawie], przy czym jest on lżejszy [cała spacerówka waży 10,5 kg, może nie jest to oszałamiający wynik, ale to sprawka pompowanych kół, na piankowych waży 8 kilo] i składa się jedną ręką, a wtedy jego małe wymiary również zdecydowanie wygrywają ze standardowymi 2w1 i 3w1.
Gdybyśmy jeszcze raz mieli decydować o wyborze wózka "na lata", to zamiast BEXY od razu kupilibyśmy coś w stylu B-Motion. Muszę jednak wspomnieć o istotnej różnicy in minus - wózki wielofunkcyjne pozwalają na montowanie fotela i gondoli przodem lub tyłem do kierunku jazdy. W Britaxie nie ma takiej możliwości jeśli chodzi o spacerówkę. Nie wiem jak się mają sprawy w przypadku gondoli, może można montować ją w dwóch kierunkach, nie znalazłam żadnej informacji na ten temat.
Wszystko to na razie "na sucho". Oby dobrze się jeździło. W poniższym filmie jest fragment obrazujący sposób składania.
Jako ciekawostkę jeszcze wkleję zdjęcie wózka, który kupilibyśmy zamiast B-Motion gdyby nie to, że jest wąski w miejscu pleców dziecka. Mi się bardzo spodobał, a Pluszak był skłonny się zgodzić. Również można potraktować go jako wózek wielofunkcyjny, a obecnie jest w promocyjnej cenie 999 zł, czyli tak jak Britax. Nazywa się Micralite TORO Exclusive.
Jeszcze oryginalniejszy jest model Super-lite.
niedziela, 26 stycznia 2014
Podsumowanie 10 miesiecy Dziabusza na swiecie
Kilka tygodni temu byłam całkowicie zgodna z twierdzeniem "małe dzieci - mały kłopot, większe dzieci - większy kłopot". Z utęsknieniem wspominałam pierwsze 2 miesiące, kiedy maleństwo tylko spało i zdarzało mi się zapominać, że mam syna. Potem mijały kolejne tygodnie, podczas których Miś zaczął nawiązywać kontakt z otoczeniem, zauważać nas i odpowiadać uśmiechem na uśmiech. Było to cudowne. Marzyłam, żeby potrafił już siedzieć i mógł zajmować się zabawą, dosięgać do pobliskich grzechotek, rzucać gryzakami.
Gdy to nastąpiło wcale nie śpieszno mi było do kolejnych etapów rozwoju malca, czyli raczkowania, a później chodzenia. Byłam zadowolona, że potrafi pięknie utrzymać proste plecki i jest zafascynowany nową perspektywą, a dzięki temu na długo miał zajęcie. Oczywiście nie pozwalałam mu przebywać zbyt długo w tej pozycji, żeby nie przeciążać kręgosłupa i pilnowałam Kluska, żeby nie upadł do tyłu i nie uderzył się w głowę, aż do momentu, kiedy pozycja siedząca nie sprawiała mu już trudności. Był to fajny czas, ja nadal miałam dużo swobody, a Dziabusz poznawał świat i zdobywał kolejne bazy na drodze do samodzielności.
W momencie poznania uroków raczkowania przez smyka skończył się mamy urlop. Blog popadł trochę w niełaskę, podobnie porządki w domu i nowe odcinki seriali [tu akurat trochę dramatyzuję - nie oglądam seriali :p]. Stałam się ucieleśnieniem pojęcia "oczy dookoła głowy". Po paru kolejnych tygodniach doszłam do pewniej wprawy i nabrałam rutyny w zakresie codziennych czynności. Podczas mojej porannej toalety Miś przebywał w kojcu z kilkoma chrupkami i czajnikiem elektrycznym [jest to Kluska najlepszy kumpel do dziś, nie ważne w czyim domu, w jakim kolorze czy kształcie]. Wtedy mogłam spokojnie się umyć, pomalować, ubrać, bez obawy, że małe rączki Dziabusza będą rozchlapywały wodzę w toalecie. Później jednak synek zdobył umiejętność pokonywania schodów u dziadków - na kolanach samodzielnie lub na nóżkach podtrzymywany za rączki i po kilku odwiedzinach postanowił wchodzić na wszystko, na co się da. W ten sposób kojec stał się niebezpieczny - Czupurek wkładał jedną nogę między szczebelki i chciał podnosić drugą, żeby zrobić to samo. Mogło się to skończyć bardzo szybko upadkiem na potylicę i rozbiciem czaszki. Dlatego poranny pomocnik mamy skończył pełnić swą służbę.
Teraz już nie mam możliwości utrzymać Kluska z dala od łazienki i ranki są dla mnie poniekąd treningiem zwinności i refleksu. Nie mogę się zamknąć w środku, bo smyk siedzi pod drzwiami i wrzeszczy. Na nieszczęście od 2 miesięcy czekamy na zamówioną klapę zamykającą muszlę [w poprzedniej ułamał się zawias], stąd wzmianka o maczaniu rączek w klozecie. Wymyśliłam jednak rozwiązanie tymczasowe - ustawiam na nim wanienkę synka i wtedy już nie jest to dla niego takie atrakcyjne miejsce zabaw. Zostaje jednak jeszcze szczotka toaletowa [fuj!], to właśnie ona jest moim głównym "trenerem".
Do mobilności i ogromnej ruchliwości Dziabusza dochodzi jego niespożyta energia i potrzeba uwagi. Wszystko to, plus moje obowiązki [sprzątanie, gotowanie, kilka minut dla siebie], które powodują, że Miś nie jest w centrum uwagi, czasami sprawia, że Klusek pokazuje rogi. Oczywiście dużą część czasu maluszek bawi się sam. Ćwiczy chodzenie przy meblach, porządkuje matę, wyjada ukryte resztki chrupek, bada pudełka herbat w cargo. Przychodzi jednak taka pora dnia, kiedy następuje histeria. Wypada to akurat wtedy, kiedy muszę dokończyć obiad, bo wkrótce Pluszak wróci z pracy. Z jednej strony kipiące ziemniaki i przypalające się mięso, a z drugiej wrzeszczący mały urwis, który wyprowadza mnie z równowagi. I tu powraca stwierdzenie "małe dzieci - mały kłopot...". Nie mogłam tak funkcjonować. Nastrój Dziabusza przenosi się niestety i na mnie, a potem odbija się to na Pluszaku. Dobrze, że chociaż on jest cierpliwy:). Postanowiłam zatem przegrupować plan dnia. Porę spaceru zamieniłam z chwilami wspólnej zabawy, a składniki na obiad kupuję poprzedniego dnia, dzięki czemu mogę sobie podszykować go trochę w czasie snu maleństwa. Nawet się to sprawdza.
Pisałam jednak na początku, że kilka tygodni temu zgodziłam się ze wspomnianymi słowami. Ostatnio sytuacja uległa znacznej poprawie [żebym tylko nie zapeszyła! Tfu, tfu]. Może to za sprawą zmian w rozkładzie dnia [mało prawdopodobne], a może po prostu Czupur wkroczył w następny etap. Jeśli tak, to mam nadzieję, że będzie trwał on jak najdłużej. Nadal oczywiście zdarzają się wrzaski i niezrozumiałe zachowania, jednak generalnie Miś jest cudowny.
Po pierwsze, jak wspominałam w poprzednim poście, około 5 dni przed ukończeniem przez Kluska 10 miesięcy przestałam karmić go w nocy. Ostatni posiłek dostaje o 19 lub trochę później, a pierwszy nie wcześniej niż za 15, za 20 szósta. Dzisiaj była to dopiero 7.15! Po drugie, kiedy miał 10 miesięcy i 2 dni [23 stycznia 2013] zaczął mówić MAMA. Wiem, że nie jest to [jeszcze] świadome, ale potrafi już wymówić te sylaby, więc zrozumienie jest kwestią czasu:). A dzień później nauczył się machać i teraz wieczorne "papa" do Pluszaka trwa nawet pół minuty.
Ostatnie noce to także sama przyjemność. Jedno przebudzenie smyka [dzisiaj dopiero o 5.40, dostaje wodę i wraca do spania] i potem pobudka pomiędzy 7.15 a 8. Wszystko idzie w dobrym kierunku:). Oby tak dalej!
Gdy to nastąpiło wcale nie śpieszno mi było do kolejnych etapów rozwoju malca, czyli raczkowania, a później chodzenia. Byłam zadowolona, że potrafi pięknie utrzymać proste plecki i jest zafascynowany nową perspektywą, a dzięki temu na długo miał zajęcie. Oczywiście nie pozwalałam mu przebywać zbyt długo w tej pozycji, żeby nie przeciążać kręgosłupa i pilnowałam Kluska, żeby nie upadł do tyłu i nie uderzył się w głowę, aż do momentu, kiedy pozycja siedząca nie sprawiała mu już trudności. Był to fajny czas, ja nadal miałam dużo swobody, a Dziabusz poznawał świat i zdobywał kolejne bazy na drodze do samodzielności.
W momencie poznania uroków raczkowania przez smyka skończył się mamy urlop. Blog popadł trochę w niełaskę, podobnie porządki w domu i nowe odcinki seriali [tu akurat trochę dramatyzuję - nie oglądam seriali :p]. Stałam się ucieleśnieniem pojęcia "oczy dookoła głowy". Po paru kolejnych tygodniach doszłam do pewniej wprawy i nabrałam rutyny w zakresie codziennych czynności. Podczas mojej porannej toalety Miś przebywał w kojcu z kilkoma chrupkami i czajnikiem elektrycznym [jest to Kluska najlepszy kumpel do dziś, nie ważne w czyim domu, w jakim kolorze czy kształcie]. Wtedy mogłam spokojnie się umyć, pomalować, ubrać, bez obawy, że małe rączki Dziabusza będą rozchlapywały wodzę w toalecie. Później jednak synek zdobył umiejętność pokonywania schodów u dziadków - na kolanach samodzielnie lub na nóżkach podtrzymywany za rączki i po kilku odwiedzinach postanowił wchodzić na wszystko, na co się da. W ten sposób kojec stał się niebezpieczny - Czupurek wkładał jedną nogę między szczebelki i chciał podnosić drugą, żeby zrobić to samo. Mogło się to skończyć bardzo szybko upadkiem na potylicę i rozbiciem czaszki. Dlatego poranny pomocnik mamy skończył pełnić swą służbę.
Teraz już nie mam możliwości utrzymać Kluska z dala od łazienki i ranki są dla mnie poniekąd treningiem zwinności i refleksu. Nie mogę się zamknąć w środku, bo smyk siedzi pod drzwiami i wrzeszczy. Na nieszczęście od 2 miesięcy czekamy na zamówioną klapę zamykającą muszlę [w poprzedniej ułamał się zawias], stąd wzmianka o maczaniu rączek w klozecie. Wymyśliłam jednak rozwiązanie tymczasowe - ustawiam na nim wanienkę synka i wtedy już nie jest to dla niego takie atrakcyjne miejsce zabaw. Zostaje jednak jeszcze szczotka toaletowa [fuj!], to właśnie ona jest moim głównym "trenerem".
Do mobilności i ogromnej ruchliwości Dziabusza dochodzi jego niespożyta energia i potrzeba uwagi. Wszystko to, plus moje obowiązki [sprzątanie, gotowanie, kilka minut dla siebie], które powodują, że Miś nie jest w centrum uwagi, czasami sprawia, że Klusek pokazuje rogi. Oczywiście dużą część czasu maluszek bawi się sam. Ćwiczy chodzenie przy meblach, porządkuje matę, wyjada ukryte resztki chrupek, bada pudełka herbat w cargo. Przychodzi jednak taka pora dnia, kiedy następuje histeria. Wypada to akurat wtedy, kiedy muszę dokończyć obiad, bo wkrótce Pluszak wróci z pracy. Z jednej strony kipiące ziemniaki i przypalające się mięso, a z drugiej wrzeszczący mały urwis, który wyprowadza mnie z równowagi. I tu powraca stwierdzenie "małe dzieci - mały kłopot...". Nie mogłam tak funkcjonować. Nastrój Dziabusza przenosi się niestety i na mnie, a potem odbija się to na Pluszaku. Dobrze, że chociaż on jest cierpliwy:). Postanowiłam zatem przegrupować plan dnia. Porę spaceru zamieniłam z chwilami wspólnej zabawy, a składniki na obiad kupuję poprzedniego dnia, dzięki czemu mogę sobie podszykować go trochę w czasie snu maleństwa. Nawet się to sprawdza.
Pisałam jednak na początku, że kilka tygodni temu zgodziłam się ze wspomnianymi słowami. Ostatnio sytuacja uległa znacznej poprawie [żebym tylko nie zapeszyła! Tfu, tfu]. Może to za sprawą zmian w rozkładzie dnia [mało prawdopodobne], a może po prostu Czupur wkroczył w następny etap. Jeśli tak, to mam nadzieję, że będzie trwał on jak najdłużej. Nadal oczywiście zdarzają się wrzaski i niezrozumiałe zachowania, jednak generalnie Miś jest cudowny.
Po pierwsze, jak wspominałam w poprzednim poście, około 5 dni przed ukończeniem przez Kluska 10 miesięcy przestałam karmić go w nocy. Ostatni posiłek dostaje o 19 lub trochę później, a pierwszy nie wcześniej niż za 15, za 20 szósta. Dzisiaj była to dopiero 7.15! Po drugie, kiedy miał 10 miesięcy i 2 dni [23 stycznia 2013] zaczął mówić MAMA. Wiem, że nie jest to [jeszcze] świadome, ale potrafi już wymówić te sylaby, więc zrozumienie jest kwestią czasu:). A dzień później nauczył się machać i teraz wieczorne "papa" do Pluszaka trwa nawet pół minuty.
Ostatnie noce to także sama przyjemność. Jedno przebudzenie smyka [dzisiaj dopiero o 5.40, dostaje wodę i wraca do spania] i potem pobudka pomiędzy 7.15 a 8. Wszystko idzie w dobrym kierunku:). Oby tak dalej!
czwartek, 23 stycznia 2014
Noce bez karmienia.
Od tygodnia Dziabusz nie dostaje w nocy jeść. Powróciliśmy do prób z kaszą i jakoś to narazie wychodzi. Pierwsze karmienia wypadały przed 6, choć dzisiaj była to 6.15 (niestety nie znaczy to, że wtedy budzi się pierwszy raz). Potem jeszcze spaliśmy do ósmej. To takie wieści na szybko, bo piszę z nowego telefonu i wcale mi szybko nie idzie. Ale najważniejsze (i to właśnie z tego powodu piszę "po nocach") jest to, że Klusek po raz pierwszy wzgardził piersią! Dzisiaj na kolację jadł tylko kaszę (od tygodnia kaszę dostawał po moim mleku), po czym postanowił nie spać do 21.45. Na szczęście ostatecznie jest w łóżeczku, a ja się zastanawiam, o której wstaniemy rano i przede wszystkim, czy Książę Dziabusz łaskawie zje mleko na śniadanie.
czwartek, 16 stycznia 2014
Zajączkowanie, gwizdanie, kasza na lepsze spanie? [Mamy inny sposób]
Na początek pojęcie wymyślone przez Pluszaka - zajączkowanie.
Zajączkowanie, to sposób wyrażania radości, ekscytacji, chęci do zabawy. Podczas zeszłotygodniowej wizyty duszpasterskiej Klusek dał popis zajączkowych umiejętności - ksiądz akompaniował kolędującym ministrantom na harmoszce czym zachwycił Misia. W uproszczeniu jest to pierwsza dziecięca forma tańca [gibanie pupą w przód i w tył] tyle, że na siedząco:). Oczywiście im większe zadowolenie czy podniecenie tym intensywniejsze, szybsze zajączkowanie.
Od około tygodnia, czyli od wieku mniej więcej 9,5 miesiąca, maluch, zainspirowany być może ulubionym dziadkiem, który gwiżdże mu dla uspokojenia, sam zaczął pogwizdywać. Nie jest to oczywiście pełny dźwięk, ale Miś ewidentnie układa usta w dziubek, wydmuchuje powietrze i świszcze przy tym cicho. Zdolniacha;). Jednak oprócz tych zachwycających działań Dziabusza coraz mocniej zaznacza się jego "silny charakter". Jest uparty i rozwydrzony i oczywiście ma gdzieś regularność i schematyczność doby. Drzemkę ma mniej więcej o tej samej porze [ostatnio około 11], ale już jej długość niestety rzadko wynosi dwie godziny.
Na szczęście chociaż noce nam się poprawiły. Może to zasługa zastoju w wyżynaniu się zębów [na razie są dwie dolne jedynki], może zmiany ustawienia łóżeczka [żyła wodna?], ale najpewniej obniżenia [znacznego - z 20-21 do 16-17 stopni] temperatury w pokoju Czupurka. Próbowaliśmy przez kilka dni dopajać syna kaszą wieczorami. Owszem, dało to rezultat przez pierwsze dwie noce, może trzy. Przy kolejnych wszystko wróciło "do normy". Zaprzestaliśmy zatem zwiększania wagi naszego dziecka i poprzestaliśmy na piersi [Dziabusz już tylko trzy razy na dobę dostaje cycka - o 7 rano lub później, jak wstanie; o 19 na kolację, je z obu piersi i w nocy po 3]. Natomiast zmiana temperatury okazała się strzałem w dziesiątkę. Czy to możliwe, że wyrżnięcie się dolnej lewej jedynki przeszło niezauważone? U nas trochę tak było:). Może najtrudniejszy, najboleśniejszy etap odbył się przed Świętami [wtedy były marudzenia i było też 20 stopni w sypialni Kluska], potem nastąpił jakiś zastój, a sam moment przebicia przez ząbek skóry dziąsła był już formalnością? Tak, czy inaczej miłym zaskoczeniem było zauważenie któregoś ranka [dość długo po Świętach, bo już w 2014 roku] nowego ząbka po ładnie przespanej nocy.
Zajączkowanie, to sposób wyrażania radości, ekscytacji, chęci do zabawy. Podczas zeszłotygodniowej wizyty duszpasterskiej Klusek dał popis zajączkowych umiejętności - ksiądz akompaniował kolędującym ministrantom na harmoszce czym zachwycił Misia. W uproszczeniu jest to pierwsza dziecięca forma tańca [gibanie pupą w przód i w tył] tyle, że na siedząco:). Oczywiście im większe zadowolenie czy podniecenie tym intensywniejsze, szybsze zajączkowanie.
Od około tygodnia, czyli od wieku mniej więcej 9,5 miesiąca, maluch, zainspirowany być może ulubionym dziadkiem, który gwiżdże mu dla uspokojenia, sam zaczął pogwizdywać. Nie jest to oczywiście pełny dźwięk, ale Miś ewidentnie układa usta w dziubek, wydmuchuje powietrze i świszcze przy tym cicho. Zdolniacha;). Jednak oprócz tych zachwycających działań Dziabusza coraz mocniej zaznacza się jego "silny charakter". Jest uparty i rozwydrzony i oczywiście ma gdzieś regularność i schematyczność doby. Drzemkę ma mniej więcej o tej samej porze [ostatnio około 11], ale już jej długość niestety rzadko wynosi dwie godziny.
Na szczęście chociaż noce nam się poprawiły. Może to zasługa zastoju w wyżynaniu się zębów [na razie są dwie dolne jedynki], może zmiany ustawienia łóżeczka [żyła wodna?], ale najpewniej obniżenia [znacznego - z 20-21 do 16-17 stopni] temperatury w pokoju Czupurka. Próbowaliśmy przez kilka dni dopajać syna kaszą wieczorami. Owszem, dało to rezultat przez pierwsze dwie noce, może trzy. Przy kolejnych wszystko wróciło "do normy". Zaprzestaliśmy zatem zwiększania wagi naszego dziecka i poprzestaliśmy na piersi [Dziabusz już tylko trzy razy na dobę dostaje cycka - o 7 rano lub później, jak wstanie; o 19 na kolację, je z obu piersi i w nocy po 3]. Natomiast zmiana temperatury okazała się strzałem w dziesiątkę. Czy to możliwe, że wyrżnięcie się dolnej lewej jedynki przeszło niezauważone? U nas trochę tak było:). Może najtrudniejszy, najboleśniejszy etap odbył się przed Świętami [wtedy były marudzenia i było też 20 stopni w sypialni Kluska], potem nastąpił jakiś zastój, a sam moment przebicia przez ząbek skóry dziąsła był już formalnością? Tak, czy inaczej miłym zaskoczeniem było zauważenie któregoś ranka [dość długo po Świętach, bo już w 2014 roku] nowego ząbka po ładnie przespanej nocy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)