Pan Dziabusz ma już pierwszą jedynkę w buźce:). Przebiła się 4 grudnia i bardzo powoli rośnie. Na szczęście problemy etapu ząbkowania trwają przez czas przecierania kanału zębowego [który jest za wąski] przez wyrzynającego się ząbka, a gdy tylko wydostanie się on nad skórę dziąsła, nie jest to już bolesny proces. Przy tej pierwszej małej igiełce [jest naprawdę ostry, jak u szczeniaków], stosowaliśmy łagodzący żel na dziąsła, ale wydaje mi się, że nie pomagał nawet w nieznacznym stopniu. Jesteśmy po wizycie bilansowej u pediatry i zaopatrzyliśmy się w czopki na receptę - viburcol. Póki co, nie mieliśmy okazji ani potrzeby ich stosować - nie widać nawet objawów wyrzynania się kolejnego ząbka. Jednak jesteśmy lepiej przygotowani na jego atak.
Klusek, mimo zbliżania się do pełnych 9 miesięcy, nadal pozostaje bardzo towarzyskim, radosnym, rozdającym uśmiechy i czarującym panie w każdym wieku szkrabem. Nie jest bojaźliwy, naburmuszony ani zamknięty w sobie. Do tego powoli regulujemy sobie rytm dnia na nowo. Zazwyczaj pierwsza drzemka po nocy wypada około 10-11 i trwa 2-2,5 godziny. Potem po 15-tej zdarza się 30-45 minut snu. Prawdopodobnie też dzięki temu humor mu dopisuje i wita Pluszaka po pracy zdecydowanie radośniej i wręcz z tęsknotą. Wcześniej był dość marudny o tej porze dnia i zazwyczaj cała nasza trójka czekała już tylko na 19-tą, żeby maluch poszedł spać. Pluszak nie mógł się zatem nacieszyć przebywaniem z synem, bo akurat na porę jego powrotu przypadało załamanie nastroju Dziabusza. Z każdym dniem cieszą nas nowe rzeczy [tak jak pierwszy ząbek czy chichranie się] i nie umiem sobie wyobrazić, że jeszcze tyle radości czeka nas w kolejnych miesiącach: pierwsze samodzielne kroki [stawiam, że na początku przyszłego roku], pierwsze słowa ["ba-ba" już dawno funkcjonuje, może następne będzie "mama"]. Jak się na to spojrzy trochę z boku, to łatwo zrozumieć dotyczące dzieci określenie "pociecha":).
piątek, 20 grudnia 2013
piątek, 29 listopada 2013
Pory karmienia, rodzaje podawanych posiłków, wielkosc porcji
Mały Dziabusz ma już 8 miesięcy i próbuje wciąż nowych rzeczy. Nie tylko związanych z jedzeniem - lubi np. metalową tubkę maści z witaminą A, wystający z kosza worek na śmieci, czy pluszowe skarpetki i rękawiczki. Co do posiłków, to nadal je ich 7, co dwie godziny [ok. 7, 9, 11, 13, 15, 17 i 19] i raz w nocy, około 3-4. Szukałam informacji i wielkości porcji obiadków i zupek ze słoiczków, jakie powinno zjadać dziecko w wieku Kluska. Nie znalazłam jasnej odpowiedzi, za to dotarło do mnie, że jeśli sama nie zmienię jego nawyków żywieniowych, Dziabusz też tego nie zrobi. Dlatego postanowiłam zmniejszyć ilość posiłków do 5 zwiększając przy tym ewentualnie porcje.
Dziś jest pierwszy dzień próby, do tego jego początek:), dlatego nie mam pojęcia jak nam się uda. W każdym razie wybrałam jako godziny karmienia:
Dziś jest pierwszy dzień próby, do tego jego początek:), dlatego nie mam pojęcia jak nam się uda. W każdym razie wybrałam jako godziny karmienia:
- ok 7-7.30 [zależy, o której wstanie, od jakiegoś czasu jest to 7.30, ale czasem zdarza się 6 z minutami] - mleko [na razie karmię piersią],
- 10. - kleik, 200 ml wody primavera podgrzanej w mikrofalówce przez pół minuty + 4 płaskie łyżki kleiku ryżowego [ewentualnie kukurydzianego],
- 13. - mleko,
- 16. - obiad[ek], pełny duży słoiczek, czyli około 190 g. Hipp ma też większe słoiki - 220 g.; dotychczas dostawał 2/3 ze 190 gramów lub połowę Hippa [czyli 110 g],
- 19. - kasza, może manna z dodatkiem tartego jabłka [samej nie chce jeść, robię ją na wodzie] albo spróbujemy kaszki mlecznej z herbatnikami - kupiliśmy wczoraj w Rossmannie, trzeba będzie sprawdzić, wcześniej podawana kaszka bananowa bez cukru nie pasowała Kluskowi. Ta z herbatnikami zawiera gluten, więc byłaby doskonałym zamiennikiem manny.
- pomiędzy posiłkami przekąski typu chrupki kukurydziane, jabłko "w siatce", deserki owocowe,
- do picia Dziabusz dostaje głównie wodę i herbatę koper włoski,
- dodatkowo, jako zapełniacz czasu, kiedy potrzebujemy naprawdę odrobiny wytchnienia, dajemy Kluskowi zwykłą bułkę, która zajmuje go na dobre kilkanaście minut. Oczywiście nie zjada jej całej, a raczej "rozpracowuje" próbując dostać sie do środka. Ślini skórkę i masuje na niej dziąsła, a kiedy bułka zmięknie w tym miejscu, odwraca ją i zabiera się do niej z innej strony. Jak już cała jest oskórowana, zabawa się kończy i kłąb zbitej masy ląduje w koszu.
Kask do raczkowania i nauki chodzenia.
Jakiś czas temu pisałam o chodziku, któremu byliśmy przeciwni, lecz w końcu się złamaliśmy. Jednak nasz syn postanowił pomóc nam trzymać się pierwszej opinii i zdecydował, że nie będzie korzystał z tego wynalazku. Chodzik wrócił do sklepu, a my nadal zastanawialiśmy się, jak zapewnić Dziabuszowi większe bezpieczeństwo. Kilka tygodni wcześniej wyobraziłam sobie Kluska w takim kasku, jak mają rugbiści czy hokeiści.
zdjęcie pochodzi ze strony: http://www.sklep-presto.pl/
Stwierdziłam, że to jest to, o co mi chodzi. Teraz, kiedy Miś zaczął chodzić przy meblach problem ochrony głowy powrócił i po rozmowie z Pluszakiem wzięłam się za szukanie rozwiązania. Na szczęście okazało się, że nie jestem bardzo odkrywcza i ktoś przede mną na to wpadł:).
W internecie jest kilka rodzajów kasków. Różnią się ilością otworów pozwalających na wentylację pod nimi i zapobiegających nadmiernemu poceniu się głowy, grubością użytych materiałów, wyglądem i oczywiście ceną.
Zdjęcie użytkownika urban baby
Ten kask pochodzi z aukcji na allegro i kosztuje około 35 zł + przesyłka. Nie wybraliśmy go, ponieważ wygląda jakoś niechlujnie i niezbyt pewnie.
Co prawda kask dla niemowląt nie ma ochrony twarzy i szczęki, bo by się to nie sprawdziło - maluchy wszystko chcą wkładać do buzi. Tak czy inaczej zakupiliśmy ten szykowny wynalazek i czekaliśmy na paczkę pełni obaw, że Dziabusz nie zaakceptuje nowego nakrycia głowy. Na szczęście nie było wielu protestów, jedynie przy dopasowywaniu wielkości kasku nie obyło się bez płaczu spowodowanego dźwiękiem wydawanym przez odklejane rzepy.
Jeszcze tylko muszę wspomnieć o pierwszej wizycie u profesjonalnego fryzjera:). W wieku ok. 4 miesięcy Czupurek przestał być Czupurkiem za sprawą mojej mamy. Dziś ma ponad 8 miesięcy, włosy mu odrosły, a w związku z podstrzyżynami zrobiły się dłuższe kępki oraz łyse placki. Pluszak postanowił zadbać o wygląd syna i uchronić go przed fryzurą od garnka:). W ten sposób Klusek ma za sobą pierwsze "salonowe" doświadczenie. Nawet nie zauważył, że coś się dzieje dookoła jego głowy. Zajęty był chrupką oraz patrzeniem w dół jak włoski sypią się na podłogę.
zdjęcie pochodzi ze strony: http://www.sklep-presto.pl/
Stwierdziłam, że to jest to, o co mi chodzi. Teraz, kiedy Miś zaczął chodzić przy meblach problem ochrony głowy powrócił i po rozmowie z Pluszakiem wzięłam się za szukanie rozwiązania. Na szczęście okazało się, że nie jestem bardzo odkrywcza i ktoś przede mną na to wpadł:).
W internecie jest kilka rodzajów kasków. Różnią się ilością otworów pozwalających na wentylację pod nimi i zapobiegających nadmiernemu poceniu się głowy, grubością użytych materiałów, wyglądem i oczywiście ceną.
Ten kask pochodzi z aukcji na allegro i kosztuje około 35 zł + przesyłka. Nie wybraliśmy go, ponieważ wygląda jakoś niechlujnie i niezbyt pewnie.
Kask Chicco. Cena około 60 zł + przesyłka. Nasz wybór. Umożliwia przepływ powietrza, a jednocześnie zabezpiecza wszystkie "strategiczne" miejsca czaszki.
Thundguard. Cena ok. 110 zł + przesyłka. Występuje w kilku wzorach i kolorach. Wykonany z pianki, w której znajdują się otwory wentylacyjne. Uważam jednak, że takie rozwiązanie dotyczące cyrkulacji powietrza jest niewystarczające i prawie na pewno dziecko będzie miało spoconą główkę. Trzeba przyznać, ze jest najbardziej "dizajnerski" z prezentowanych. Lecz czy o to chodzi w bezpieczeństwie?
No Shock. Na oko wygląda dość podobnie do Chicco. Jak jest w rzeczywistości nie wiem, nie miałam go w rękach. Tutaj jednak cena dużo wyższa - od jakichś 125 zł + przesyłka. Być może wykonany z lepszej jakości materiałów. Występuje w kilku wzorach i kolorach.
Co prawda kask dla niemowląt nie ma ochrony twarzy i szczęki, bo by się to nie sprawdziło - maluchy wszystko chcą wkładać do buzi. Tak czy inaczej zakupiliśmy ten szykowny wynalazek i czekaliśmy na paczkę pełni obaw, że Dziabusz nie zaakceptuje nowego nakrycia głowy. Na szczęście nie było wielu protestów, jedynie przy dopasowywaniu wielkości kasku nie obyło się bez płaczu spowodowanego dźwiękiem wydawanym przez odklejane rzepy.
Jeszcze tylko muszę wspomnieć o pierwszej wizycie u profesjonalnego fryzjera:). W wieku ok. 4 miesięcy Czupurek przestał być Czupurkiem za sprawą mojej mamy. Dziś ma ponad 8 miesięcy, włosy mu odrosły, a w związku z podstrzyżynami zrobiły się dłuższe kępki oraz łyse placki. Pluszak postanowił zadbać o wygląd syna i uchronić go przed fryzurą od garnka:). W ten sposób Klusek ma za sobą pierwsze "salonowe" doświadczenie. Nawet nie zauważył, że coś się dzieje dookoła jego głowy. Zajęty był chrupką oraz patrzeniem w dół jak włoski sypią się na podłogę.
sobota, 23 listopada 2013
Uwaga na fałszywe "certyfikaty", CE = China Export
Popularny certyfikat unijny "CE" zazwyczaj wydaje się wystarczającym oznaczeniem gwarantującym bezpieczeństwo. Niestety Chiny są już tak zaawansowane w imitacji wyglądu produktu oraz logo producenta, że poszły o krok dalej. Stworzono własny znak CE oznaczający China Export i niemający NIC wspólnego z certyfikatem jakości, chyba że chodzi o jej brak. Oba symbole są niezwykle podobne i różnią się jedynie dwoma szczegółami. Pierwszy, to odstęp litery E od C. W prawidłowym oznaczeniu odstęp jest dość duży, gdyż początek litery E styka się dopiero z dorysowanym do litery C drugim półokręgiem, zaś przy China Export C i E są bliżej.
Symbol ze strony: http://siloscordoba.com/2013/07/09/china-export-is-not-ce-a-symbol-to-cause-confusion/
Druga różnica, to środkowa kreska w "E". W przypadku certyfikatu jest ona krótsza od górnej i dolnej, natomiast przy chińskim symbolu jest tak samo długa.
Więcej informacji na temat oznaczeń na zabawkach i produktach dla dzieci, zawartych jest w odcinku programu "Wiem, co jem i wiem, co kupuję" pod tytułem "Pierogi i pluszaki". Każdego, kto nie oglądał żadnego odcinka, a zamierza uprzedzam, że prowadząca program Katarzyna Bosacka jest, powiedzmy - bardzo specyficzna:).
Symbol ze strony: http://siloscordoba.com/2013/07/09/china-export-is-not-ce-a-symbol-to-cause-confusion/
Druga różnica, to środkowa kreska w "E". W przypadku certyfikatu jest ona krótsza od górnej i dolnej, natomiast przy chińskim symbolu jest tak samo długa.
Więcej informacji na temat oznaczeń na zabawkach i produktach dla dzieci, zawartych jest w odcinku programu "Wiem, co jem i wiem, co kupuję" pod tytułem "Pierogi i pluszaki". Każdego, kto nie oglądał żadnego odcinka, a zamierza uprzedzam, że prowadząca program Katarzyna Bosacka jest, powiedzmy - bardzo specyficzna:).
piątek, 15 listopada 2013
Chodziki, pchacze, jeździki. Szkodzą czy pomagają? Warto kupic?
Jeszcze będąc w ciąży zdecydowałam, wspólnie z Pluszakiem, że mały Dziabusz nie będzie miał klasycznego chodzika. Naczytaliśmy się, że przez nie dzieci uczą się chodzić na palcach, że moment samodzielnego chodzenia opóźnia się, że nie potrafią złapać równowagi, ponieważ w chodziku nie ma takiej konieczności i jeszcze kilka mniej racjonalnych powodów.
Klusek wkroczył niedawno w etap ruchliwości i wszędzie go pełno. Nie nadążamy za nim, zwiedził już prawie wszystkie zakątki pokoi, kuchni, a nawet toalety. Zastanawialiśmy się nad pchaczem, aby mógł ćwiczyć swoje, słabo jeszcze rozwinięte, umiejętności przemieszczania się w pozycji pionowej. Popularne są pchaczo-jeździki, zabawki, które w łatwy sposób rozkłada się do funkcji pchacza, a kiedy dziecko podrośnie i będzie umiało swobodnie odpychać się nogami od podłogi, równie łatwo składają się w jeździk.
Oglądaliśmy kilka modeli, jednak większość z nich nie ma możliwości zwiększenia oporu w kołach, przez co istnieje duże prawdopodobieństwo, że synek nie będzie za nim nadążał, a co za tym idzie, zamiast doskonalić chodzenie, będzie zaliczał bolesne upadki na twarz. Okazało się, że chodziki bez funkcji 2w1, ale głównie te produkowane z drewna, umożliwiają mocniejsze dokręcenie śrub mocujących, co skutkuje przyhamowaniem kół.
Po głębszych przemyśleniach doszliśmy jednak do wniosku, że pchacz drewniany, czy pchacz jeździk nie jest rozwiązaniem dla nas. Powyższe akcesoria rzeczywiście ułatwiają przemieszczanie się, jednak nie zwiększają przy tym bezpieczeństwa dziecka. Podejrzewam, że Dziabuszowi wszystko jedno, czy przeraczkuje kawałek podłogi, a następnie stanie przy ławie i idąc przy niej dojdzie do pilota, czy też zrobi to samo opierając łapki na pchaczu i porzucając go przy ławie, oby przynajmniej bez jakiegoś urazu czy upadku.
Biorąc to wszystko pod uwagę, jedyne wyjście, jakie znaleźliśmy, to ten nieszczęsny chodzik. Zatem mimo wcześniejszych zapewnień postanowiliśmy trochę pójść na łatwiznę. W kategorii tych pojazdów również jest kilka opcji. Można wybrać klasyczny, bez "udziwnień"; taki w funkcją bujania, a nawet chodzik zmieniający się w pchacz. Pierwsza opcja jest oczywiście najtańsza. W drugim przypadku, poza możliwością kołysania dziecka, ciekawym rozwiązaniem jest zastosowanie "podwieszanej podłogi". Jest to związanie z koniecznością uniemożliwienia przemieszczania się malucha w przypadku ustawienia chodzika na bujanie, jednak my widzimy tu plus w postaci ogólnego unieruchomienia dziecka:). Dziabusz nie lubi bujania, więc podłoga stosowana by była w chodziku ustawionym na kołach, ale skutecznie uziemiłaby go w jednym miejscu tworząc z chodzika bazę do zabawy. I właśnie na to rozwiązanie się zdecydowaliśmy. Kupiliśmy chodzik w sklepie stacjonarnym - zaczęło nam się spieszyć:). Decyzję podjął Pluszak, ja bym szukała najtańszego.
Trzecią opcją był chodzik, który można łatwo i szybko przemienić w pchacz [oczywiście bez oporu w kółkach]. Cena nieznacznie przewyższa koszt zakupu poprzedniego sprzętu.
Chodzik z funkcją bujania [z której nie będziemy korzystać] kupiliśmy dzisiaj. I już dzisiaj jesteśmy trochę podłamani, ponieważ Klusek nie jest zainteresowany nowym nabytkiem. Po włożeniu do pojazdu szybko się denerwuje i marudzi. Jedynie zabawki mu się spodobały, ale kupowanie chodzika dla samych zabawek to niepotrzebna rozrzutność. Jeszcze jutro damy mu szansę.
Klusek wkroczył niedawno w etap ruchliwości i wszędzie go pełno. Nie nadążamy za nim, zwiedził już prawie wszystkie zakątki pokoi, kuchni, a nawet toalety. Zastanawialiśmy się nad pchaczem, aby mógł ćwiczyć swoje, słabo jeszcze rozwinięte, umiejętności przemieszczania się w pozycji pionowej. Popularne są pchaczo-jeździki, zabawki, które w łatwy sposób rozkłada się do funkcji pchacza, a kiedy dziecko podrośnie i będzie umiało swobodnie odpychać się nogami od podłogi, równie łatwo składają się w jeździk.
Zdjęcie pochodzi z serwisu tablica.pl
Oglądaliśmy kilka modeli, jednak większość z nich nie ma możliwości zwiększenia oporu w kołach, przez co istnieje duże prawdopodobieństwo, że synek nie będzie za nim nadążał, a co za tym idzie, zamiast doskonalić chodzenie, będzie zaliczał bolesne upadki na twarz. Okazało się, że chodziki bez funkcji 2w1, ale głównie te produkowane z drewna, umożliwiają mocniejsze dokręcenie śrub mocujących, co skutkuje przyhamowaniem kół.
Po głębszych przemyśleniach doszliśmy jednak do wniosku, że pchacz drewniany, czy pchacz jeździk nie jest rozwiązaniem dla nas. Powyższe akcesoria rzeczywiście ułatwiają przemieszczanie się, jednak nie zwiększają przy tym bezpieczeństwa dziecka. Podejrzewam, że Dziabuszowi wszystko jedno, czy przeraczkuje kawałek podłogi, a następnie stanie przy ławie i idąc przy niej dojdzie do pilota, czy też zrobi to samo opierając łapki na pchaczu i porzucając go przy ławie, oby przynajmniej bez jakiegoś urazu czy upadku.
Biorąc to wszystko pod uwagę, jedyne wyjście, jakie znaleźliśmy, to ten nieszczęsny chodzik. Zatem mimo wcześniejszych zapewnień postanowiliśmy trochę pójść na łatwiznę. W kategorii tych pojazdów również jest kilka opcji. Można wybrać klasyczny, bez "udziwnień"; taki w funkcją bujania, a nawet chodzik zmieniający się w pchacz. Pierwsza opcja jest oczywiście najtańsza. W drugim przypadku, poza możliwością kołysania dziecka, ciekawym rozwiązaniem jest zastosowanie "podwieszanej podłogi". Jest to związanie z koniecznością uniemożliwienia przemieszczania się malucha w przypadku ustawienia chodzika na bujanie, jednak my widzimy tu plus w postaci ogólnego unieruchomienia dziecka:). Dziabusz nie lubi bujania, więc podłoga stosowana by była w chodziku ustawionym na kołach, ale skutecznie uziemiłaby go w jednym miejscu tworząc z chodzika bazę do zabawy. I właśnie na to rozwiązanie się zdecydowaliśmy. Kupiliśmy chodzik w sklepie stacjonarnym - zaczęło nam się spieszyć:). Decyzję podjął Pluszak, ja bym szukała najtańszego.
Trzecią opcją był chodzik, który można łatwo i szybko przemienić w pchacz [oczywiście bez oporu w kółkach]. Cena nieznacznie przewyższa koszt zakupu poprzedniego sprzętu.
Chodzik z funkcją bujania [z której nie będziemy korzystać] kupiliśmy dzisiaj. I już dzisiaj jesteśmy trochę podłamani, ponieważ Klusek nie jest zainteresowany nowym nabytkiem. Po włożeniu do pojazdu szybko się denerwuje i marudzi. Jedynie zabawki mu się spodobały, ale kupowanie chodzika dla samych zabawek to niepotrzebna rozrzutność. Jeszcze jutro damy mu szansę.
niedziela, 10 listopada 2013
Dziabuszowanie. Błędy w raczkowaniu
Około tygodnia temu przesunęliśmy matę w miejsce ławy, czyli została otoczona przy długim boku 3-osobową kanapą, a przy krótkim - obszernym fotelem. Pluszak dobrze wymyślił, że jeśli Dziabusz będzie blisko nas, stanie się mniej marudny. Przy okazji poprawy atmosfery okazało się, że my po prostu ograniczamy nasze dziecko:), ściślej mówiąc, nie umożliwiamy mu pełnego wykorzystania jego potencjału. Zmiana miejsca zabawy Kluska wyzwoliła w nim nową energię i ujawniła kolejne umiejętności - Czupurek zaczął chodzić przy meblach [kanapie i fotelu]. No i zaczęło się. Teraz każda potencjalna przeszkoda staje się miejscem do wstawania i tuptania, choćby w miejscu. Czasem tym wyczynom towarzyszy moja ulubiona mina uznawana przez Pluszaka za oznakę "dziabuszowania". Ciężko ją opisać, ale jest boska i ewidentnie świadczy o chęci brojenia.
"Dziabuszowanie" przejawia się również w "porządkowaniu" maty - podnoszeniu leżących w pobliżu przedmiotów i odkładaniu ich po przeciwnej stronie albo za plecami. W "pacaniu" łapką, co jest może formą grania na bębenku, a może ma głębszy wydźwięk [zaznaczenie własności?]. W łobuzerskim uśmiechu i błysku w oku, kiedy w zasięgu rączek namierzy ulubiony obiekt destrukcji - włosy.
Zaczął również stawiać kroczki trzymany za ręce. Powiedzmy, że w wieku 7,5 miesiąca. Co ciekawe, kiedy ktoś na siłę chce go poprowadzić, Klusek się buntuje i nie chce chodzić:).
Czupurek rozpoczął dodatkowo przygody z raczkowaniem. Niestety, jest Dziabuszem na całego i postanowił raczkowanie "udoskonalić" i tak kombinuje, żeby się nie namęczyć. Siada z jedną nogą bardziej zgiętą, a drugą trochę wyprostowaną, następnie przechyla się do przodu klękając na tej podgiętej nodze i opierając się na dłoniach, a nogę lekko wyprostowaną wysuwa na bok, trochę oddalając od ciała i stawiając na stopie. "Raczkowanie" polega na stawianiu stopy krok przed sobą i podciąganiu reszty ciała - ślizganiu po podłodze - dosuwając do nogi wykrocznej. I kolejny krok tak samo. Oczywiście nie jest to poprawny sposób raczkowania, więc czekają nas kolejne spotkania z rehabilitantką. Na razie jedyne zadane ćwiczenia polegają na blokowaniu otwartą dłonią tej wysuniętej nogi po uprzednim ustawieniu jej we właściwej pozycji. Sprowadza się to do przeszkadzania maluchowi, bo gdy tylko próbuję stosować się do zaleceń, Miś przerywa wyczyny i siada lub zaczyna się złościć, w związku z czym sukcesy mamy bardzo mizerne.
"Dziabuszowanie" przejawia się również w "porządkowaniu" maty - podnoszeniu leżących w pobliżu przedmiotów i odkładaniu ich po przeciwnej stronie albo za plecami. W "pacaniu" łapką, co jest może formą grania na bębenku, a może ma głębszy wydźwięk [zaznaczenie własności?]. W łobuzerskim uśmiechu i błysku w oku, kiedy w zasięgu rączek namierzy ulubiony obiekt destrukcji - włosy.
Zaczął również stawiać kroczki trzymany za ręce. Powiedzmy, że w wieku 7,5 miesiąca. Co ciekawe, kiedy ktoś na siłę chce go poprowadzić, Klusek się buntuje i nie chce chodzić:).
Czupurek rozpoczął dodatkowo przygody z raczkowaniem. Niestety, jest Dziabuszem na całego i postanowił raczkowanie "udoskonalić" i tak kombinuje, żeby się nie namęczyć. Siada z jedną nogą bardziej zgiętą, a drugą trochę wyprostowaną, następnie przechyla się do przodu klękając na tej podgiętej nodze i opierając się na dłoniach, a nogę lekko wyprostowaną wysuwa na bok, trochę oddalając od ciała i stawiając na stopie. "Raczkowanie" polega na stawianiu stopy krok przed sobą i podciąganiu reszty ciała - ślizganiu po podłodze - dosuwając do nogi wykrocznej. I kolejny krok tak samo. Oczywiście nie jest to poprawny sposób raczkowania, więc czekają nas kolejne spotkania z rehabilitantką. Na razie jedyne zadane ćwiczenia polegają na blokowaniu otwartą dłonią tej wysuniętej nogi po uprzednim ustawieniu jej we właściwej pozycji. Sprowadza się to do przeszkadzania maluchowi, bo gdy tylko próbuję stosować się do zaleceń, Miś przerywa wyczyny i siada lub zaczyna się złościć, w związku z czym sukcesy mamy bardzo mizerne.
sobota, 2 listopada 2013
Rozszerzanie diety - sukcesy i porażki
Wcześniej przygotowany indywidualny program rozszerzania diety Dziabusza nie do końca jest realizowany. Wszystkie warzywa zostały zaakceptowane z mniejszym lub większym entuzjazmem. Kaszka bananowa, którą chcieliśmy wprowadzić w międzyczasie okazała się niewypałem - może to wina banana, a może słodkiego smaku? Potem przyszła pora na owoce. Ścierane na tarce do owoców jabłka cieszyły się dużym powodzeniem, zwłaszcza, kiedy można było wysysać z wiórek sok. Krem z jabłek i jagód ze słoiczka również przypadł do gustu Kluskowi. Następnie podane gruszki Williamsa już niekoniecznie. Po pierwszym słoiczku przeszliśmy do bananów [taki świeży, obrany ze skórki i podany do łapki był zachwycający w swojej konsystencji - miękki, ciapkowaty i łatwy do "ugryzienia"], z podobnym skutkiem. Brzoskwinie otworzyliśmy bez większych nadziei i słusznie. Myślę, że powodem braku zainteresowania podawanymi owocami może być skład słoiczków, przynajmniej w przypadku HIPPa.
Gruszki Williamsa: 40% gruszek, sok gruszkowy z soku zagęszczonego, 22% przecieru z gruszek częściowo odwodnionego, grysik ryżowy, witamina C.
Brzoskwinie: 75% brzoskwiń, 10% jabłek, zagęszczony sok winogronowy, woda, grysik ryżowy, skrobia ryżowa, witamina C.
Zatem owoce poszły w odstawkę, a zastąpiły je obiadki. Klusek bardzo się rozsmakował w rybie. Dobry znak.
Natomiast wprowadzanie glutenu w postaci kaszy manny, które rozpoczęliśmy tuż pod koniec 6 miesiąca jest coraz trudniejsze. Raz dodaliśmy do manny śliwki ze słoiczka i udało się w ten sposób wmusić prawie całą porcję kaszy. Za drugim razem już się Dziabusz nie dał oszukać. Teraz dodaję odciągnięte rozmrożone mleko, ale już mi się kończy:). Zastanawiam się nad gotowaniem manny na bardzo gęsto i łączeniem jej z obiadkami, jednak wtedy będzie to jeden posiłek, a dotychczas, jeśli Czupur dostawał cały słoiczek w porze obiadowej i po 2 godzinach kaszę, to pomijane były dwa karmienia piersią. Z kleiku zrezygnowaliśmy ze względu na problemy z kupkami. Może jakieś jogurty? Przejrzę ofertę produktów dla dzieci.
Gruszki Williamsa: 40% gruszek, sok gruszkowy z soku zagęszczonego, 22% przecieru z gruszek częściowo odwodnionego, grysik ryżowy, witamina C.
Brzoskwinie: 75% brzoskwiń, 10% jabłek, zagęszczony sok winogronowy, woda, grysik ryżowy, skrobia ryżowa, witamina C.
Zatem owoce poszły w odstawkę, a zastąpiły je obiadki. Klusek bardzo się rozsmakował w rybie. Dobry znak.
Natomiast wprowadzanie glutenu w postaci kaszy manny, które rozpoczęliśmy tuż pod koniec 6 miesiąca jest coraz trudniejsze. Raz dodaliśmy do manny śliwki ze słoiczka i udało się w ten sposób wmusić prawie całą porcję kaszy. Za drugim razem już się Dziabusz nie dał oszukać. Teraz dodaję odciągnięte rozmrożone mleko, ale już mi się kończy:). Zastanawiam się nad gotowaniem manny na bardzo gęsto i łączeniem jej z obiadkami, jednak wtedy będzie to jeden posiłek, a dotychczas, jeśli Czupur dostawał cały słoiczek w porze obiadowej i po 2 godzinach kaszę, to pomijane były dwa karmienia piersią. Z kleiku zrezygnowaliśmy ze względu na problemy z kupkami. Może jakieś jogurty? Przejrzę ofertę produktów dla dzieci.
czwartek, 24 października 2013
Pełne 7 miesiecy
Dziabusz 21-go skończył 7 miesięcy i już pierwszego dnia ósmego miesiąca zaczął podejmować próby raczkowania. Potrafi bez problemu opierać się na kolankach i wyprostowanych rękach. Przybiera taką pozycję zarówno z siedzenia, jak i leżenia na brzuchu. Wychyla się odrobinę do przodu i do tyłu, jakby chciał rozbujać ciało i pomóc mu wystartować:). Jeszcze mu się niezbyt udaje zrobić krok do przodu. Zazwyczaj kończy się lądowaniem na brzuchu [rzadziej na boku], ale z brzucha już łatwo wrócić do klęczenia z podparciem albo nawet do siadu - tą umiejętność też już opanował. W zasadzie można uznać, że potrafi już samodzielnie usiąść z leżenia, co prawda z leżenia na brzuchu, ale z pleców na brzuch przewraca się w ułamku sekundy, więc na upartego... Wszystkiego nauczy się w swoim czasie. Kilka razy już usiadł z pozycji na pleckach, ale odpychał się rękami [np. od ścianek wózka].
Musimy z Pluszakiem mocno się zastanowić nad zabezpieczeniem mebli i sprzętów, ponieważ przemieszczanie się Kluska znacznie przybrało na sile. Mata to za mało:). Często znajduję go bawiącego się blisko ławy, koło szafki rtv albo w okolicy wejścia do kuchni. Może zatem te jego próby raczkowania nie są takie nieudane? Świetnie się patrzy na jego poruszanie się podczas zabawy na macie. Zazwyczaj zaczyna z pozycji siedzącej, bo tak go na tej macie układamy. Za chwilę przechyla się do przodu, żeby sięgnąć po zabawkę, przechodzi na kolanka, kiedy musi wychylić się bardziej. Zdobytą zabawkę porzuca lub odrzuca daleko od siebie i wraca do siedzenia, ale zwrócony w przeciwną stronę do tej, od której zaczął i przesunięty o kilka centymetrów. I tak się obraca wokół własnej osi raz na pupie, raz na brzuchu, czasem na kolanach. Nadal najbardziej interesują go plastikowe butelki, miski, szeleszczące opakowania i oczywiście wszelkiego rodzaju elektronika. Potrafi się też zająć na kilka minut chrupką kukurydzianą. Wtedy go nawet nie słychać [nie rzuca zabawkami, nie wydaje dźwięków, nie przesuwa się i nie stęka z wysiłku].
Musimy z Pluszakiem mocno się zastanowić nad zabezpieczeniem mebli i sprzętów, ponieważ przemieszczanie się Kluska znacznie przybrało na sile. Mata to za mało:). Często znajduję go bawiącego się blisko ławy, koło szafki rtv albo w okolicy wejścia do kuchni. Może zatem te jego próby raczkowania nie są takie nieudane? Świetnie się patrzy na jego poruszanie się podczas zabawy na macie. Zazwyczaj zaczyna z pozycji siedzącej, bo tak go na tej macie układamy. Za chwilę przechyla się do przodu, żeby sięgnąć po zabawkę, przechodzi na kolanka, kiedy musi wychylić się bardziej. Zdobytą zabawkę porzuca lub odrzuca daleko od siebie i wraca do siedzenia, ale zwrócony w przeciwną stronę do tej, od której zaczął i przesunięty o kilka centymetrów. I tak się obraca wokół własnej osi raz na pupie, raz na brzuchu, czasem na kolanach. Nadal najbardziej interesują go plastikowe butelki, miski, szeleszczące opakowania i oczywiście wszelkiego rodzaju elektronika. Potrafi się też zająć na kilka minut chrupką kukurydzianą. Wtedy go nawet nie słychać [nie rzuca zabawkami, nie wydaje dźwięków, nie przesuwa się i nie stęka z wysiłku].
wtorek, 15 października 2013
Stawanie, raczkowanie, leżenie na brzuchu - wrażenia po zakupie maty dwinguler
Dziabusz nie miał miejsca, w którym mógłby ćwiczyć podciąganie do stania. Przynajmniej tak myśleliśmy z Pluszakiem. Jedyną możliwość uczenia się dawał kojec i jego poręcz. Wydawało się, że nie jest to wystarczająco kuszące dla Misia, a jednak... Wczoraj posadziłam Kluska w kojcu, żeby zająć się obiadem, ale po chwili już nie siedział. Stał sobie chwiejąc się mocno, ale i uśmiechając od ucha do ucha. Co ciekawe, nie interesowała go poręcz pozioma, tylko pionowe szczebelki, które musiał mocno uchwycić, żeby łapki mu nie zjeżdżały.
Raczkować nadal nie zamierza. Możliwe, że ukierunkuje swoje wysiłki od razu na chodzenie. Zobaczymy. Mata, która miała pomagać Czupurkowi przesuwać się na kolanach i dłoniach nie stanowi wystarczającej motywacji nawet do leżenia na brzuchu [maluch nadal nie przepada za tą pozycją]. Sama funkcjonalność maty jest w porządku. Kolorystyka bardzo bogata, chociaż dla mnie wszystkiego za dużo, ale pewnie dzieci widzą to inaczej. Plusami maty na pewno jest łatwość czyszczenia, miękkość, kolorowe rysunki, brak toksycznych składników i różne wzory na obu stronach. Natomiast biorąc pod uwagę jej wysoki koszt [500 zł] liczyłam, że będzie również skutecznym amortyzatorem podczas upadków. Niestety - konieczne było podłożenie pod dwingulera dodatkowych kocy czy kołdry, żeby przewroty z siadu nie były dla Kluska bolesne.
Zrobiłam test jajka:) [post o macie i teście tutaj]. I nawet na tej cieńszej, którą posiadamy [mata ma 11 mm, w Korei dostępne są również grubsze - 15 mm] jajko się nie stłukło. Test robiłam na macie położonej bezpośrednio na panelach, bez podłożonych później Dziabuszowi zmiękczaczy upadku. Nie znalazłam pęknięcia, chociaż dźwięk, z jakim jajko uderzyło był dość wyraźny i odrobinę przypominało chrupnięcie, ale tylko odrobinę:).
Przypadkowo znalazł się również sposób na "odbębnienie" codziennego leżenia na brzuchu. Podczas któregoś ze spacerów Miś przekręcił się z pleców i zauważył, że można fajnie obserwować świat przez siatkę w budce. Spodobało mu się i potrafi spędzić w takiej pozycji cały spacer. Sympatyczne są reakcje ludzi idących z naprzeciwka - uśmiechających się widząc wyglądającego zza siatki Dziabusza.
Raczkować nadal nie zamierza. Możliwe, że ukierunkuje swoje wysiłki od razu na chodzenie. Zobaczymy. Mata, która miała pomagać Czupurkowi przesuwać się na kolanach i dłoniach nie stanowi wystarczającej motywacji nawet do leżenia na brzuchu [maluch nadal nie przepada za tą pozycją]. Sama funkcjonalność maty jest w porządku. Kolorystyka bardzo bogata, chociaż dla mnie wszystkiego za dużo, ale pewnie dzieci widzą to inaczej. Plusami maty na pewno jest łatwość czyszczenia, miękkość, kolorowe rysunki, brak toksycznych składników i różne wzory na obu stronach. Natomiast biorąc pod uwagę jej wysoki koszt [500 zł] liczyłam, że będzie również skutecznym amortyzatorem podczas upadków. Niestety - konieczne było podłożenie pod dwingulera dodatkowych kocy czy kołdry, żeby przewroty z siadu nie były dla Kluska bolesne.
Zrobiłam test jajka:) [post o macie i teście tutaj]. I nawet na tej cieńszej, którą posiadamy [mata ma 11 mm, w Korei dostępne są również grubsze - 15 mm] jajko się nie stłukło. Test robiłam na macie położonej bezpośrednio na panelach, bez podłożonych później Dziabuszowi zmiękczaczy upadku. Nie znalazłam pęknięcia, chociaż dźwięk, z jakim jajko uderzyło był dość wyraźny i odrobinę przypominało chrupnięcie, ale tylko odrobinę:).
Przypadkowo znalazł się również sposób na "odbębnienie" codziennego leżenia na brzuchu. Podczas któregoś ze spacerów Miś przekręcił się z pleców i zauważył, że można fajnie obserwować świat przez siatkę w budce. Spodobało mu się i potrafi spędzić w takiej pozycji cały spacer. Sympatyczne są reakcje ludzi idących z naprzeciwka - uśmiechających się widząc wyglądającego zza siatki Dziabusza.
sobota, 28 września 2013
Siedzenie bez podparcia, podciąganie się do stania i wyciąganie rączek
Muszę szybko zapisać orientacyjne daty zdobycia nowych umiejętności przez Dziabusza, żeby nie zapomnieć. Pierwsza chronologicznie jest zdolność siedzenia bez podparcia. Co prawda Klusek sam jeszcze nie siada, podciąga się jedynie np. trzymając mnie za palce, ale posadzony potrafi bardzo długo utrzymać taką pozycję. Jest to zresztą jego ulubiona pozycja do zabawy. Zaczęło się jakieś dwa tygodnie temu, czyli w wieku około 5 miesięcy i 3 tygodni.
Następnie przyszła pora na wyciąganie rączek. Kiedy ktoś [najczęściej dziadek] proponuje Misiowi wzięcie na ręce, czyli sam wyciąga ku niemu dłonie, maluch robi to samo. Tę umiejętność nabył jakiś tydzień temu [czyli mając pełne 6 miesięcy].
Wczoraj zrobiliśmy próbę wstawania. Posadziłam Czupurka na macie, podałam mu palce, za które złapał i lekko podciągnęłam do góry, dając tym sygnał do wstania. Nie ciągnęłam go sama, tylko zainicjowałam czynność. Dziabusz stanął na płaskich stopach [nie na palcach] i był z siebie tak samo dumny jak ja z niego. Powtórzyliśmy to kilka razy. Prawdopodobnie za jakiś czas dobrze by było udostępnić maluchowi jakiś mebel/oparcie, za który mógłby sam próbować się podciągać. Na razie niech nauczy się sam siadać:). Nie zamierzamy go do niczego zmuszać, żeby bardziej mu nie zaszkodzić zamiast pomóc [wykrzywienie stawów, problemy z kręgosłupem]. Jak będzie gotowy, to to zrobi i pewnie nas zaskoczy. Na wszelki wypadek obniżyłam podłogę w łóżeczku i kojcu. W niczym to nie przeszkadza, a ja czuję się pewniej.
Następnie przyszła pora na wyciąganie rączek. Kiedy ktoś [najczęściej dziadek] proponuje Misiowi wzięcie na ręce, czyli sam wyciąga ku niemu dłonie, maluch robi to samo. Tę umiejętność nabył jakiś tydzień temu [czyli mając pełne 6 miesięcy].
Wczoraj zrobiliśmy próbę wstawania. Posadziłam Czupurka na macie, podałam mu palce, za które złapał i lekko podciągnęłam do góry, dając tym sygnał do wstania. Nie ciągnęłam go sama, tylko zainicjowałam czynność. Dziabusz stanął na płaskich stopach [nie na palcach] i był z siebie tak samo dumny jak ja z niego. Powtórzyliśmy to kilka razy. Prawdopodobnie za jakiś czas dobrze by było udostępnić maluchowi jakiś mebel/oparcie, za który mógłby sam próbować się podciągać. Na razie niech nauczy się sam siadać:). Nie zamierzamy go do niczego zmuszać, żeby bardziej mu nie zaszkodzić zamiast pomóc [wykrzywienie stawów, problemy z kręgosłupem]. Jak będzie gotowy, to to zrobi i pewnie nas zaskoczy. Na wszelki wypadek obniżyłam podłogę w łóżeczku i kojcu. W niczym to nie przeszkadza, a ja czuję się pewniej.
Odciagacze kataru - elektroniczne, frida, gruszki, "Katarek" do odkurzacza
Klusek ma nieustający katar. Raz większy, raz mniejszy. Najgorzej było tuż po wizycie kontrolnej u pediatry - kiedy udało nam się wyleczyć zakażenie dróg moczowych, musieliśmy stawić się na kontrolę [zbliżał się też termin szczepienia]. Niestety wizyta odbyła się w poradni dzieci CHORYCH [podobno takie są zasady], mimo że byłam pewna, że Dziabusz jest całkowicie zdrowy [już po 2 dniach brania antybiotyku była wyraźna poprawa]. Podejrzewam, że to wtedy złapał jakieś przeziębienie.
Już trzy razy konsultowaliśmy katar z panią doktor i tyle razy były zmieniane leki. Najpierw Miś dostał maść robioną na zamówienie. Kiedy po 5 dniach nie było poprawy, przeszliśmy na krople z apteki, syrop na spływający katar i inhalacje. Niewiele to wszystko zdziałało, prawdopodobnie dlatego, że katar cały czas siedział w nosie - maluszek przecież nie umie go wydmuchać, a gruszki nie dają rady. Po kolejnym tygodniu dostaliśmy krople na zamówienie i dalsze inhalacje, ale zanim zaczęliśmy aplikować to Dziabuszowi zdecydowaliśmy, że trzeba zdobyć skuteczny odciągacz. Pluszak znowu się spisał i wyszukał w internecie "gruszki elektryczne" - takie mini pistolety na baterie. Chcieliśmy to kupić, bo dużo wcześniej zapowiedziałam, że nigdy nie użyję fridopodobnych wysysaczy ustnych.
Frida odpada nie tylko ze względu na mój wewnętrzny opór. Taka forma odciągania kataru grozi dodatkowo zarażeniem odciągającego - mimo filtrów bakterie dostaną się wraz z wciąganym powietrzem do układu oddechowego. Same minusy;). Ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na zakup "pistoletu", gdyż po przeczytaniu kilkunastu opinii dowiedzieliśmy się, że skuteczność tego urządzenia jest niewiele większa od tradycyjnej gruszki. Baterie dają zbyt mało mocy, aby wytworzyć wystarczającą siłę ssącą.
Szukaliśmy dalej i mimo pierwotnej awersji i raczej prześmiewczej postawy co do odciągacza odkurzaczowego, to właśnie taki kupiliśmy. Jest to najbardziej uciążliwy sprzęt z opisywanych, ponieważ wymaga podpięcia do rury odkurzacza, a tym samych najwięcej z "Katarkiem" zachodu [składania, wyciągania, zajmowania miejsca], ale spełnia swoje zadanie bardzo dobrze i to chyba dzięki zastosowaniu odciągacza Klusek oddycha codziennie lepiej.
Już trzy razy konsultowaliśmy katar z panią doktor i tyle razy były zmieniane leki. Najpierw Miś dostał maść robioną na zamówienie. Kiedy po 5 dniach nie było poprawy, przeszliśmy na krople z apteki, syrop na spływający katar i inhalacje. Niewiele to wszystko zdziałało, prawdopodobnie dlatego, że katar cały czas siedział w nosie - maluszek przecież nie umie go wydmuchać, a gruszki nie dają rady. Po kolejnym tygodniu dostaliśmy krople na zamówienie i dalsze inhalacje, ale zanim zaczęliśmy aplikować to Dziabuszowi zdecydowaliśmy, że trzeba zdobyć skuteczny odciągacz. Pluszak znowu się spisał i wyszukał w internecie "gruszki elektryczne" - takie mini pistolety na baterie. Chcieliśmy to kupić, bo dużo wcześniej zapowiedziałam, że nigdy nie użyję fridopodobnych wysysaczy ustnych.
Frida odpada nie tylko ze względu na mój wewnętrzny opór. Taka forma odciągania kataru grozi dodatkowo zarażeniem odciągającego - mimo filtrów bakterie dostaną się wraz z wciąganym powietrzem do układu oddechowego. Same minusy;). Ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na zakup "pistoletu", gdyż po przeczytaniu kilkunastu opinii dowiedzieliśmy się, że skuteczność tego urządzenia jest niewiele większa od tradycyjnej gruszki. Baterie dają zbyt mało mocy, aby wytworzyć wystarczającą siłę ssącą.
Szukaliśmy dalej i mimo pierwotnej awersji i raczej prześmiewczej postawy co do odciągacza odkurzaczowego, to właśnie taki kupiliśmy. Jest to najbardziej uciążliwy sprzęt z opisywanych, ponieważ wymaga podpięcia do rury odkurzacza, a tym samych najwięcej z "Katarkiem" zachodu [składania, wyciągania, zajmowania miejsca], ale spełnia swoje zadanie bardzo dobrze i to chyba dzięki zastosowaniu odciągacza Klusek oddycha codziennie lepiej.
środa, 18 września 2013
Toksyczne, rakotwórcze puzzle piankowe. Ekologiczna i bezpieczna mata do zabawy dwinguler.
Kupiliśmy z Pluszakiem jeden komplet puzzli piankowych z zamiarem
dokupienie kolejnych za pośrednictwem allegro [3 paczki kosztują tyle,
co jedna w sklepie stacjonarnym]. Rozpakowaliśmy je z folii i zaatakował
nas toksyczny, chemiczny zapach. Pluszak znalazł w międzyczasie wiele
artykułów dotyczących mat piankowych. Często zawarta była tam informacja
o ich niebezpiecznych właściwościach. W skład materiału, z którego
wykonane są puzzle, wchodzi formamid - rozpuszczalnik i plastyfikator,
czyli substancja rozpulchniająca, emulgująca i zmiękczająca. To dzięki
niemu maty są "piankowe". W Belgii i Francji produkt został wycofany ze
sprzedaży. Najpewniej wszystkie kraje Unii Europejskiej będą objęte
zakazem dystrybucji od 2014 roku.
Puzzle miały być ułatwieniem dla Dziabusza, pomocą przy próbach
raczkowania, a przy okazji jakąś zmianą - pediatra potwierdza, że dzieci
szybko nudzą się zabawkami, matami i otoczeniem. Po przeczytaniu kilku
opinii dotyczących szkodliwości POTWIERDZONEGO CERTYFIKATEM CE produktu
przeznaczonego dla małych dzieci, zdecydowaliśmy o pozbyciu się cuchnącej
pianki. Pluszak ambitnie podszedł do zadania w przekonaniu, że Klusek
matę mieć musi [na obecnej, materiałowej nie ma wystarczającej swobody
ruchów i stabilności - materiał przesuwa się po podłodze]. Znalazł
koreański wynalazek, podobno hit w USA i wielu innych krajach.
Nazywa się DWINGULER. Jest bardzo droga w porównaniu do mat edukacyjnych [80-150 zł] i nieszczęsnych puzzli piankowych [10-80 zł] nawet biorąc pod uwagę, że wymiary są niemal dwukrotnie większe: 1300x1900 mm. Koszt: 499 zł.
Zapoznaliśmy się z zaletami produktu, wśród których wymienione są przeprowadzone badania nad bezpieczeństwem materiału potwierdzone certyfikatami [choć pianka też ma znaczek CE], dźwiękochłonność, izolacja od zimna, lekko chropowata powierzchnia zabezpieczająca przed poślizgnięciem, brak drobnych elementów grożących udławieniem - w przeciwieństwie do puzzli. Dodatkowo nie brudzi się [jest wodoodporna i łatwo można z niej zmyć płyny] - w przeciwieństwie do mat edukacyjnych, a kolorowe obrazki są różne z obu stron - można odwracać matę co jakiś czas, aby dziecko się szybko nie znudziło. Jest też grubsza od pianki - ma 11 mm grubości, a puzzle ok 8, a na filmie z targów w Korei przedstawiony jest "test jajka" - rzucone z wysokości około metra odbija się od DWINGULERa jak piłka, a nie rozbija. Widać to pod koniec poniższego filmy - od około 5:50.
Produkowane są trzy wielkości mat [w sumie cztery, jeśli liczyć, że 1300x1900 występuje w dwóch grubościach - 11 i 15 mm; poza tym: duża 1400x2300x15 i mała 1000x1400x11], ale w Polsce obecnie dostępna jest tylko wspomniana wcześniej wersja - 1300x1900x11 mm.
Zdecydowaliśmy się na zakup z nadzieją na długowieczność i wielofunkcyjność - może w przyszłości zastąpić dywan, choć niewskazane jest ustawianie na niej ciężkich przedmiotów i mebli ze względu na ryzyko odkształceń. Czekamy na kuriera:).
Nazywa się DWINGULER. Jest bardzo droga w porównaniu do mat edukacyjnych [80-150 zł] i nieszczęsnych puzzli piankowych [10-80 zł] nawet biorąc pod uwagę, że wymiary są niemal dwukrotnie większe: 1300x1900 mm. Koszt: 499 zł.
Zapoznaliśmy się z zaletami produktu, wśród których wymienione są przeprowadzone badania nad bezpieczeństwem materiału potwierdzone certyfikatami [choć pianka też ma znaczek CE], dźwiękochłonność, izolacja od zimna, lekko chropowata powierzchnia zabezpieczająca przed poślizgnięciem, brak drobnych elementów grożących udławieniem - w przeciwieństwie do puzzli. Dodatkowo nie brudzi się [jest wodoodporna i łatwo można z niej zmyć płyny] - w przeciwieństwie do mat edukacyjnych, a kolorowe obrazki są różne z obu stron - można odwracać matę co jakiś czas, aby dziecko się szybko nie znudziło. Jest też grubsza od pianki - ma 11 mm grubości, a puzzle ok 8, a na filmie z targów w Korei przedstawiony jest "test jajka" - rzucone z wysokości około metra odbija się od DWINGULERa jak piłka, a nie rozbija. Widać to pod koniec poniższego filmy - od około 5:50.
Produkowane są trzy wielkości mat [w sumie cztery, jeśli liczyć, że 1300x1900 występuje w dwóch grubościach - 11 i 15 mm; poza tym: duża 1400x2300x15 i mała 1000x1400x11], ale w Polsce obecnie dostępna jest tylko wspomniana wcześniej wersja - 1300x1900x11 mm.
Zdecydowaliśmy się na zakup z nadzieją na długowieczność i wielofunkcyjność - może w przyszłości zastąpić dywan, choć niewskazane jest ustawianie na niej ciężkich przedmiotów i mebli ze względu na ryzyko odkształceń. Czekamy na kuriera:).
piątek, 13 września 2013
Indywidualny program rozszerzania diety. Kolejnosc nowych smaków
Postanowiliśmy podejść do tematu wprowadzania nowych smaków w sposób metodyczny. A raczej ja postanowiłam, a Pluszak mnie poparł:). Początkowo pierwsza łyżeczka z jedzeniem o innym niż mleko smaku, kolorze i konsystencji okazała się dla brzuszka Dziabusza szokiem, który objawił się wysypką. Z tego powodu chcieliśmy poczekać, żeby jednak osiągnął te pełne 6 miesięcy, podczas których karmienie piersią jest wystarczającym źródłem składników odżywczych dla maluszka. Ostatecznie zaczęliśmy dwa tygodnie przed półroczem Kluska [chociaż wcześniej były pojedyncze próby z ziemniakiem i dynią - dość
udane, zwłaszcza w odniesieniu do ziemniaka, ale nie wliczamy ich do
całego programu].
Ustaliliśmy, że w jednym tygodniu Miś będzie dostawał jeden nowy produkt. Zaczniemy od warzyw - przez pierwsze tygodnie pozna nieszczęsną marchewkę, potem groszek, kalafior, a w czwartym tygodniu zupkę jarzynową, w której jedynym niewypróbowanym wcześniej warzywem będzie por.
Kolejne 4 tygodnie to owoce - wybraliśmy brzoskwinie, mus z jabłek i jagód [jabłko wcześniej wysysał przez siatkę, więc wiemy, że go nie uczula], banany i gruszki.
Trzeci miesiąc będzie już większym wyzwaniem, gdyż skonfrontuje Czupurka z daniami złożonymi - obiadkami z warzyw i mięsa.
Wszystkie słoiczki zostały już zakupione w ilościach podwójnych i czekają na swoją kolej. Zdecydowała się na takie rozwiązanie, żeby czuć się pewniej i swobodniej w tym ciekawym dla nas i Dziabusza okresie - nie będę musiała się zastanawiać, jaki smak już dostał, dochodzić, czy minęły 4 tygodnie owoców i wybierać się na niespodziewane zakupy, bo skończył się groszek, a została druga część tygodnia [w związku z krótkim okresem przydatności produktów po otwarciu - 48 godzin w lodówce - każdy z nich wystarczy maksymalnie na 3 dni]. Początkowo podamy po jednej łyżeczce, drugiego dnia zwiększymy ilość i ewentualnie podamy dwa razy, trzeciego podobnie i tak przez 6 dni. W niedzielę brzuszek będzie odpoczywał.
Przygotowałam nawet tabelę rozszerzania diety. Najpewniej nie będę z niej korzystać, po prostu lubię zabawy w excelu:). Ale taka "surowa" też może się przydać za jakiś czas, żeby sprawdzić, co już zostało podane.
Kiedy już maluch zaakceptuje wybrane przez nas smaki, prawdopodobnie będziemy próbować kolejnych, ale poznane wejdą na dłużej do diety i najpewniej zastąpią jeden lub dwa posiłki mleczne w ciągu dnia.
Gdzieś w międzyczasie pozwolimy Kluskowi zasmakować owocowych kaszek mleczno-ryżowych. Kupiliśmy również dwie takie paczki - malinową i bananową, ale w domu okazało się, że są dosładzane. Dlatego też wylądują u kuzyna Dziabusza, a dla naszego Misia udało się znaleźć bez dodatku cukru.
Ustaliliśmy, że w jednym tygodniu Miś będzie dostawał jeden nowy produkt. Zaczniemy od warzyw - przez pierwsze tygodnie pozna nieszczęsną marchewkę, potem groszek, kalafior, a w czwartym tygodniu zupkę jarzynową, w której jedynym niewypróbowanym wcześniej warzywem będzie por.
Kolejne 4 tygodnie to owoce - wybraliśmy brzoskwinie, mus z jabłek i jagód [jabłko wcześniej wysysał przez siatkę, więc wiemy, że go nie uczula], banany i gruszki.
Trzeci miesiąc będzie już większym wyzwaniem, gdyż skonfrontuje Czupurka z daniami złożonymi - obiadkami z warzyw i mięsa.
Wszystkie słoiczki zostały już zakupione w ilościach podwójnych i czekają na swoją kolej. Zdecydowała się na takie rozwiązanie, żeby czuć się pewniej i swobodniej w tym ciekawym dla nas i Dziabusza okresie - nie będę musiała się zastanawiać, jaki smak już dostał, dochodzić, czy minęły 4 tygodnie owoców i wybierać się na niespodziewane zakupy, bo skończył się groszek, a została druga część tygodnia [w związku z krótkim okresem przydatności produktów po otwarciu - 48 godzin w lodówce - każdy z nich wystarczy maksymalnie na 3 dni]. Początkowo podamy po jednej łyżeczce, drugiego dnia zwiększymy ilość i ewentualnie podamy dwa razy, trzeciego podobnie i tak przez 6 dni. W niedzielę brzuszek będzie odpoczywał.
Przygotowałam nawet tabelę rozszerzania diety. Najpewniej nie będę z niej korzystać, po prostu lubię zabawy w excelu:). Ale taka "surowa" też może się przydać za jakiś czas, żeby sprawdzić, co już zostało podane.
Kiedy już maluch zaakceptuje wybrane przez nas smaki, prawdopodobnie będziemy próbować kolejnych, ale poznane wejdą na dłużej do diety i najpewniej zastąpią jeden lub dwa posiłki mleczne w ciągu dnia.
Gdzieś w międzyczasie pozwolimy Kluskowi zasmakować owocowych kaszek mleczno-ryżowych. Kupiliśmy również dwie takie paczki - malinową i bananową, ale w domu okazało się, że są dosładzane. Dlatego też wylądują u kuzyna Dziabusza, a dla naszego Misia udało się znaleźć bez dodatku cukru.
Od jakiegoś czasu nasz syn dostaje również kleik ryżowy, przygotowywany na wodzie. Dla mnie nie ma to zupełnie smaku, ale Czupur nie wybrzydza:). Porcja kleiku już zastępuje jedno karmienie piersią.
Nie chcemy podawać cukru w żadnej formie tak długo, jak się da. Kleik przygotowujemy na wodzie, ponieważ nie mamy mleka modyfikowanego [musiałoby zostać kupione specjalnie do kleiku], ale również z innego powodu - Pluszak odkrył, że malutkie organizmy regulują swój metabolizm oraz tworzą komórki tłuszczowe przez początkowy okres życia [zdaje się, że 3 lata]. Wyprodukowane w tym czasie komórki są jedynymi, jakie człowiek będzie posiadał do końca życia - później one po prostu zwiększają objętość, ale im mniej ich do powiększania tym lepiej. Oboje z Pluszakiem mamy skłonności do tycia, więc ewentualne utrzymanie dobrej formy wymaga dużego wysiłku. Chcemy, na tyle, na ile jesteśmy w stanie, ułatwić Kluskowi późniejsze funkcjonowanie.
środa, 4 września 2013
Rozwój Dziabusza, zabawy, wczesniejsze zasypianie
Mały Klusek znowu jest trochę Czupurkiem - włosy sporo odrosły. Poza tym próbuje nowych rzeczy. Dotyczy to zarówno jedzenia [dynia, ziemniak, szpinak] jak i zabaw. Lubi zrzucać przedmioty ze stołu, "pacać" wszystko łapką, coraz więcej czasu spędza na brzuszku i przekręca się wtedy wokół własnej osi, a czasem nawet uda mu się przemieścić w którąś stronę. Taki wstęp do raczkowania.
Większa ilość umiejętności wymaga większej uwagi, maluch nie chce się już zbyt często sam bawić. Wieczory są trudne - okres między przedostatnim i ostatnim karmieniem to walka o kolejne sekundy czuwania, staramy się wytrwać do 19 z minutami. Ostatnio robi się to coraz trudniejsze, więc postanowiliśmy kłaść smyka wcześniej. Jesteśmy po dwóch takich próbach i ja się poddaję:). Wolę przemęczyć się wieczorem, niż później wstawać 4-5 razy w nocy [dotychczas były to 1-2 razy] i ostatecznie zaczynać dzień wcześniej [dziś o 5.30:/]. Nie sprawdzi się zatem w naszym przypadku "do trzech razy sztuka", bo trzeciej szansy nie będzie.
Pluszak wyszukał kilka pomysłów na zabawy dla pięciomiesięcznych niemowląt. Jeden z nich, to "trzy kubki" - pod jeden wkłada się kolorowy przedmiot, np. piłeczkę, małe jabłko i pokazuje się dziecku, gdzie jest ukryty. Nie miesza się kubków, bo będzie to za trudne. Nasz Miś jednak nie jest zainteresowany szukaniem ukrytej zabawki, woli pukać w kubki i przesuwać je po stole próbując zrzucić. Inna zabawa, to raczej ułatwienie - pod klatkę piersiową leżącego na brzuchu dziecka wkłada się zrolowany ręcznik. Dzięki temu łatwiej mu będzie podnosić się na rękach i podejmować próby przesuwania się do przodu. Kolejny pomysł to śpiewanie piosenek angażujących ręce lub nogi - "kosi łapki", "sroczka kaszkę warzyła" i inne, podczas których można dowolnie klaskać, machać, kopać.
W przypadku naszego dziecka każda zabawa jest dobra na kilka minut. Leżenie na macie na brzuszku i sięganie po zabawki [jedna z nich jest grzechotka zrobiona z butelki dla dzieci wypełnionej orzechami i mocno zakręconej - dźwięk ciekawi Dziabusza], leżenie na macie na pleckach i bawienie się podwieszonymi zabawkami [a raczej szarpanie ich, wyrywanie, naginanie pałąków nogami], półsiedzenie w bujaczku, huśtanie się na huśtawce [napędzanej ręcznie], oglądanie telewizorka dla dzieci - wrócił do łask, chociaż też tylko na kilka minut jednorazowo. Myślę, że jak zacznie raczkować, będzie miał większe możliwości poznawania świata na własną rękę i nie będzie już tak absorbujący.
Większa ilość umiejętności wymaga większej uwagi, maluch nie chce się już zbyt często sam bawić. Wieczory są trudne - okres między przedostatnim i ostatnim karmieniem to walka o kolejne sekundy czuwania, staramy się wytrwać do 19 z minutami. Ostatnio robi się to coraz trudniejsze, więc postanowiliśmy kłaść smyka wcześniej. Jesteśmy po dwóch takich próbach i ja się poddaję:). Wolę przemęczyć się wieczorem, niż później wstawać 4-5 razy w nocy [dotychczas były to 1-2 razy] i ostatecznie zaczynać dzień wcześniej [dziś o 5.30:/]. Nie sprawdzi się zatem w naszym przypadku "do trzech razy sztuka", bo trzeciej szansy nie będzie.
Pluszak wyszukał kilka pomysłów na zabawy dla pięciomiesięcznych niemowląt. Jeden z nich, to "trzy kubki" - pod jeden wkłada się kolorowy przedmiot, np. piłeczkę, małe jabłko i pokazuje się dziecku, gdzie jest ukryty. Nie miesza się kubków, bo będzie to za trudne. Nasz Miś jednak nie jest zainteresowany szukaniem ukrytej zabawki, woli pukać w kubki i przesuwać je po stole próbując zrzucić. Inna zabawa, to raczej ułatwienie - pod klatkę piersiową leżącego na brzuchu dziecka wkłada się zrolowany ręcznik. Dzięki temu łatwiej mu będzie podnosić się na rękach i podejmować próby przesuwania się do przodu. Kolejny pomysł to śpiewanie piosenek angażujących ręce lub nogi - "kosi łapki", "sroczka kaszkę warzyła" i inne, podczas których można dowolnie klaskać, machać, kopać.
W przypadku naszego dziecka każda zabawa jest dobra na kilka minut. Leżenie na macie na brzuszku i sięganie po zabawki [jedna z nich jest grzechotka zrobiona z butelki dla dzieci wypełnionej orzechami i mocno zakręconej - dźwięk ciekawi Dziabusza], leżenie na macie na pleckach i bawienie się podwieszonymi zabawkami [a raczej szarpanie ich, wyrywanie, naginanie pałąków nogami], półsiedzenie w bujaczku, huśtanie się na huśtawce [napędzanej ręcznie], oglądanie telewizorka dla dzieci - wrócił do łask, chociaż też tylko na kilka minut jednorazowo. Myślę, że jak zacznie raczkować, będzie miał większe możliwości poznawania świata na własną rękę i nie będzie już tak absorbujący.
środa, 14 sierpnia 2013
Sposób Kluska na mame
Pisałam już wielokrotnie, że nasz syn to anioł, nie dziecko. Pięknie
przesypiane noce, z jednym karmieniem albo i bez [rzadko], około 4-5
godzin łącznie drzemek w ciągu dnia [często w godzinnych lub
dwugodzinnych rzutach] przyzwyczaiły mnie do dość dużego komfortu.
Panikuję na każdą zmianę rytmu dnia, taką jak dłuższa podróż pomiędzy
przedostatnim a ostatnim karmieniem, podczas której maluch śpi [a wtedy
mu właśnie nie pozwalam, żeby ładnie zasnął po 19.30], czy zdarzające
się [bardzo rzadko i chyba tylko kiedy jesteśmy nad jeziorem, a nie w
domu] dwukrotne budzenia w ciągu nocy. Boję się, że takie zaburzenie
codziennego cyklu spowoduje trwały uszczerbek na mojej wygodzie
[Dziabusz przyzwyczai się do złego trybu]. Przeraża mnie myśl, że coś
się może pogorszyć, a zazwyczaj, kiedy chcę się odważyć i np.
postanawiam spróbować następnej nocy oszukać Kluska wodą [bez
karmienia], to obecnej nocy on wstaje dwa razy. Nie wiem, czy ma jakiś
szósty zmysł i uprzedza moje plany, ale skutecznie odwodzi mnie od
pomysłu na ulepszanie - wtedy właśnie panikuję, że następnej nocy też
może wstać dwa razy [oby nie więcej:)].
Raz postanowiłam położyć go spać wcześniej i ostatnie karmienie zamiast o 19.30 odbyło się o 19. Ostatecznie zasnął chyba po 21, po dodatkowym karmieniu, licznych noszeniach, uspokajaniach, bujaniach i masowaniach. Chciałam zaoszczędzić pół godziny - Klusek zabrał mi półtorej:). Taki to już z niego Dziabusz.
Raz postanowiłam położyć go spać wcześniej i ostatnie karmienie zamiast o 19.30 odbyło się o 19. Ostatecznie zasnął chyba po 21, po dodatkowym karmieniu, licznych noszeniach, uspokajaniach, bujaniach i masowaniach. Chciałam zaoszczędzić pół godziny - Klusek zabrał mi półtorej:). Taki to już z niego Dziabusz.
Pierwsza marchewka i... wysypka
Dziabuszek dostał wczoraj pierwszą łyżeczkę marchewki ze słoiczka. Takie było zalecenie pani doktor, jako pomocne przy jego obecnym schorzeniu dróg moczowych. Było śmiesznie i brudno. Zdjęciem oczywiście udokumentowaliśmy ten wyczyn. Pluszak doszedł do wniosku, że bardziej podobała się maluchowi łyżeczka niż samo jedzenie i najpewniej ma rację.
Krótko po umyciu łapek i wrzuceniu do prania wszystkich zabarwionych na marchewkowo ubrań, na szyi i brzuchu Kluska pojawiła się wysypka. Stwierdziliśmy, że jest to raczej reakcja na antybiotyk niż warzywo, które jeszcze nie zaczęło się nawet trawić [o ile w ogóle w żołądku coś się znalazło, a nie tylko na twarzy i wszystkim wkoło]. Dzisiaj jednak znowu toczyliśmy zakończony krwawo bój [Dziabusz wygląda po tym jak mały wampirek albo wilkołak] i na czole, dookoła lewego oka oraz na powiece pokazało się jeszcze więcej kropek. Założyliśmy więc, że może to być jednak wina marchewki i odstawiamy żywnościowe eksperymenty na inny czas.
Krótko po umyciu łapek i wrzuceniu do prania wszystkich zabarwionych na marchewkowo ubrań, na szyi i brzuchu Kluska pojawiła się wysypka. Stwierdziliśmy, że jest to raczej reakcja na antybiotyk niż warzywo, które jeszcze nie zaczęło się nawet trawić [o ile w ogóle w żołądku coś się znalazło, a nie tylko na twarzy i wszystkim wkoło]. Dzisiaj jednak znowu toczyliśmy zakończony krwawo bój [Dziabusz wygląda po tym jak mały wampirek albo wilkołak] i na czole, dookoła lewego oka oraz na powiece pokazało się jeszcze więcej kropek. Założyliśmy więc, że może to być jednak wina marchewki i odstawiamy żywnościowe eksperymenty na inny czas.
Poprawa u Dziabusza i o termometrze
Nasz Skarbek czuje się już lepiej. Gorączka, a raczej stan podgorączkowy [temperatura nie przekroczyła 37,9, a u niemowląt gorączka zaczyna się od 38 - 38,5] minął już w poniedziałek. W niedzielę podaliśmy maluszkowi dawkę jakiegoś probiotyku [Dicoflor], następnego dnia rano zrobiliśmy badania i po odebraniu wyników kupiliśmy przepisany przez pediatrę antybiotyk [Amoksiklav]. Będzie go dostawał przez 6 dni co 12 godzin. Cztery dawki już za nim, jeszcze 8. Po tych 6 dniach mamy odczekać jeszcze 3 doby i ponowić badania. Tym razem także na posiew moczu, co oznacza, że nie możemy zebrać moczu do przyklejanego woreczka, tylko "polować" na siuśki i "złowić" je bezpośrednio do plastikowego pojemnika. Będzie zabawnie:).
Nastrój Kluska również dużo lepszy. Nadal trochę trudności w nocy, ale już znacznie lepiej. Z niedzieli na poniedziałek budził się co pół godziny, na dłużej zasnął przed północą. Potem jeszcze ok. 3 karmienie i normalnie o 6 czy trochę przed początek dnia. Z poniedziałku na wtorek odwrotnie - spaliśmy ładnie do 1.20, a potem już co godzinę i 15 minut pobudka. Tej nocy - z wtorku na środę - ciężko było z zaśnięciem. Podejrzewam jednak, że było mu po prostu zimno. Temperatura ciała spadła w poniedziałek ze stanu podgorączkowego do 35,4 stopnia lub podobnie, na dworze się ochłodziło. Po ciepłym ubraniu i szczelnym przykryciu zasnął około 22 [zazwyczaj zasypia przed 20]. Pierwsze budzenie było o 1 w nocy, ale dałam mu tylko wodę. Ładnie przespał do 4.20, a po najedzeniu się, jeszcze do siódmej. Zatem dzisiejsza noc wypadła całkiem całkiem.
Co do mierzenia temperatury zdążyłam się poważnie zirytować termometrem typowo dla niemowląt firmy Canpol Babies. Na 7 pomiarów w ciągu kilkunastu sekund 6 było różnych. I to nie w granicy 2-3 "kresek". Zakres temperatur wynosił 36,8 - 37,9. Rzuciłam go w kąt pozbywając się prawie stu złotych.
Posługuję się teraz "dorosłym" termometrem elektronicznym. Mimo że pomiar trwa kilka minut, a nie 2 sekundy, to przynajmniej jest dokładny. Mierzymy temperaturę w czasie karmienia, Dziabusz jest wtedy dość spokojny i nie wyszarpuje termometru:).
Nastrój Kluska również dużo lepszy. Nadal trochę trudności w nocy, ale już znacznie lepiej. Z niedzieli na poniedziałek budził się co pół godziny, na dłużej zasnął przed północą. Potem jeszcze ok. 3 karmienie i normalnie o 6 czy trochę przed początek dnia. Z poniedziałku na wtorek odwrotnie - spaliśmy ładnie do 1.20, a potem już co godzinę i 15 minut pobudka. Tej nocy - z wtorku na środę - ciężko było z zaśnięciem. Podejrzewam jednak, że było mu po prostu zimno. Temperatura ciała spadła w poniedziałek ze stanu podgorączkowego do 35,4 stopnia lub podobnie, na dworze się ochłodziło. Po ciepłym ubraniu i szczelnym przykryciu zasnął około 22 [zazwyczaj zasypia przed 20]. Pierwsze budzenie było o 1 w nocy, ale dałam mu tylko wodę. Ładnie przespał do 4.20, a po najedzeniu się, jeszcze do siódmej. Zatem dzisiejsza noc wypadła całkiem całkiem.
Co do mierzenia temperatury zdążyłam się poważnie zirytować termometrem typowo dla niemowląt firmy Canpol Babies. Na 7 pomiarów w ciągu kilkunastu sekund 6 było różnych. I to nie w granicy 2-3 "kresek". Zakres temperatur wynosił 36,8 - 37,9. Rzuciłam go w kąt pozbywając się prawie stu złotych.
Posługuję się teraz "dorosłym" termometrem elektronicznym. Mimo że pomiar trwa kilka minut, a nie 2 sekundy, to przynajmniej jest dokładny. Mierzymy temperaturę w czasie karmienia, Dziabusz jest wtedy dość spokojny i nie wyszarpuje termometru:).
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Pierwsza choroba:(
Podczas weekendu, który rozpoczęliśmy w czwartek po południu, Dziabusz był jakiś nieswój. Pierwszego wieczoru były problemy z położeniem go spać, co dotychczas nie wymagało większego zachodu - kładło się Kluska do łóżeczka, dawało pieluchę oraz smoka i maluch sam zasypiał. Niespodziewane trudności tłumaczyliśmy dłuższą jazdą samochodem i przestawienie pór czuwania z porami spania.
W piątek było nie najgorzej. Dość mało spał w ciągu dnia, więc znowu była wymówka na jego marudzenie. Sobota minęła podobnie. Trochę zabawy, trochę niezadowolenia, trochę spania, jeszcze w granicach normy.
W niedzielę szykowaliśmy się do powrotu, a gorsze samopoczucie Dziabusza tłumaczyliśmy tym razem długim pobytem z dziadkami i ich zaangażowaniem w zabawy z wnukiem. Mieliśmy nadzieję, że w domu wszystko się ureguluje i wróci do codziennego rytmu. Niestety, po stwierdzeniu, że smyk jest mocno ciepły, rozpalony, zmierzyliśmy temperaturę i poszukaliśmy opinii w internecie:). Miał 37,8 stopnia Celsjusza, co, podobno, w przypadku niemowląt nie jest jeszcze gorączką.
Przejęłam się dość mocno, bo nie wiedziałam, co robić i czy w ogóle coś. Pluszak proponował, żeby poczekać, aż wzrośnie temperatura [jeśli zamierza]. Klusek jednak był coraz bardziej marudny, niespokojny i płaczliwy, dlatego zdecydowaliśmy się na telefon do pediatry i wizytę domową.
Dziś rano robiliśmy badanie moczu, w tym celu trzeba było przykleić Misiowi woreczek przy siusiaku. Ciekawe doświadczenie:), przynajmniej dla mnie, nie wiem jak dla niego. Wyniki wykazały początki jakiegoś wirusa w drogach moczowych. Zaczęliśmy leczenie, które ma potrwać 6 dni, ale mam nadzieję, że rezultaty będą już jutro. Kochany Dziabusz jest dzielny, czasem się jeszcze bawi, czasem uśmiechnie, zagada, ale ogólnie widać, że coś mu jest. Oby już pierwsze dawki leku przyniosły poprawę.
W piątek było nie najgorzej. Dość mało spał w ciągu dnia, więc znowu była wymówka na jego marudzenie. Sobota minęła podobnie. Trochę zabawy, trochę niezadowolenia, trochę spania, jeszcze w granicach normy.
W niedzielę szykowaliśmy się do powrotu, a gorsze samopoczucie Dziabusza tłumaczyliśmy tym razem długim pobytem z dziadkami i ich zaangażowaniem w zabawy z wnukiem. Mieliśmy nadzieję, że w domu wszystko się ureguluje i wróci do codziennego rytmu. Niestety, po stwierdzeniu, że smyk jest mocno ciepły, rozpalony, zmierzyliśmy temperaturę i poszukaliśmy opinii w internecie:). Miał 37,8 stopnia Celsjusza, co, podobno, w przypadku niemowląt nie jest jeszcze gorączką.
Przejęłam się dość mocno, bo nie wiedziałam, co robić i czy w ogóle coś. Pluszak proponował, żeby poczekać, aż wzrośnie temperatura [jeśli zamierza]. Klusek jednak był coraz bardziej marudny, niespokojny i płaczliwy, dlatego zdecydowaliśmy się na telefon do pediatry i wizytę domową.
Dziś rano robiliśmy badanie moczu, w tym celu trzeba było przykleić Misiowi woreczek przy siusiaku. Ciekawe doświadczenie:), przynajmniej dla mnie, nie wiem jak dla niego. Wyniki wykazały początki jakiegoś wirusa w drogach moczowych. Zaczęliśmy leczenie, które ma potrwać 6 dni, ale mam nadzieję, że rezultaty będą już jutro. Kochany Dziabusz jest dzielny, czasem się jeszcze bawi, czasem uśmiechnie, zagada, ale ogólnie widać, że coś mu jest. Oby już pierwsze dawki leku przyniosły poprawę.
środa, 7 sierpnia 2013
Wybór krzesełka - ciag dalszy
Chcę kupić to nieszczęsne krzesełko do karmienia, mimo że Klusek jeszcze nie je samodzielnie, ani nawet nie jest karmiony łyżeczką. Od zeszłego tygodnia podajemy mu cząstki jabłka w tej siatce na owoce, o której wspominałam poprzednio. I jest tym procesem zafascynowany. W sumie nie wiem czym bardziej - smakiem soku jabłkowego czy czynnością "gryzienia" dziąsłami i wsysania.
Tak czy inaczej krzesło ma służyć również do zabawy i spędzania czasu ze mną w kuchni. Pluszak nie jest zbyt chętny do pomocy w wyborze. Znalazłam trzy modele, które spełniają wszystkie lub najistotniejsze moje wymogi, ale nawet to nie skłania go do obejrzenia propozycji. Wszystkie trzy mają oparcie opuszczane do pozycji półleżącej, kilkustopniową regulację wysokości siedzenia, kosz na drobiazgi, pasy bezpieczeństwa, wkładkę dla niemowląt, ściąganą podwójną tackę z regulowaną odległością. I opcja, na którą zwrócił uwagę Pluszak [czyli jednak jakoś pomaga:)]- waga dziecka, do jakiej przeznaczone jest krzesełko. Miałam wybrane już jedno, Chicco Polly 2w1, ale okazało się, że ma "udźwig" 15 kg. Najnowsze trzy wybrane przeze mnie typy wytrzymują obciążenie 23-25 kg.
Pierwsze jest firmy no-name, dzięki temu bardzo tanie - 179 zł + 40 zł przesyłka. Dostępne oczywiście na allegro. Jedyny minus - nie można wybrać wysokości podnóżka. Klusek już jest bardzo długi, więc nie wiem, czy będzie mu wygodnie opierać stopy na ustalonym fabrycznie poziomie.
Drugie krzesełko pochodzi od Fisher Price. Model Cudowna Planeta. Tu z kolei nie pasują mi 4 kółka zamiast dwóch, ale dwa na stałe mogą być "zahamowane", więc to niewielki minus. Ale podnóżek także nie jest regulowany. Cena nowego na allegro wynosi obecnie 406+30 zł.
I ostatni model, najdroższy, ale też najbardziej, powiedzmy, stylowy:). CAM Istante. Chyba nie ma braków, jeśli chodzi o określone przeze mnie wytyczne. Cena na allegro: 599+18 zł. Niestety nie znalazłam używanych. Pewnie byłyby znacząco tańsze.
Tak czy inaczej krzesło ma służyć również do zabawy i spędzania czasu ze mną w kuchni. Pluszak nie jest zbyt chętny do pomocy w wyborze. Znalazłam trzy modele, które spełniają wszystkie lub najistotniejsze moje wymogi, ale nawet to nie skłania go do obejrzenia propozycji. Wszystkie trzy mają oparcie opuszczane do pozycji półleżącej, kilkustopniową regulację wysokości siedzenia, kosz na drobiazgi, pasy bezpieczeństwa, wkładkę dla niemowląt, ściąganą podwójną tackę z regulowaną odległością. I opcja, na którą zwrócił uwagę Pluszak [czyli jednak jakoś pomaga:)]- waga dziecka, do jakiej przeznaczone jest krzesełko. Miałam wybrane już jedno, Chicco Polly 2w1, ale okazało się, że ma "udźwig" 15 kg. Najnowsze trzy wybrane przeze mnie typy wytrzymują obciążenie 23-25 kg.
Pierwsze jest firmy no-name, dzięki temu bardzo tanie - 179 zł + 40 zł przesyłka. Dostępne oczywiście na allegro. Jedyny minus - nie można wybrać wysokości podnóżka. Klusek już jest bardzo długi, więc nie wiem, czy będzie mu wygodnie opierać stopy na ustalonym fabrycznie poziomie.
Drugie krzesełko pochodzi od Fisher Price. Model Cudowna Planeta. Tu z kolei nie pasują mi 4 kółka zamiast dwóch, ale dwa na stałe mogą być "zahamowane", więc to niewielki minus. Ale podnóżek także nie jest regulowany. Cena nowego na allegro wynosi obecnie 406+30 zł.
I ostatni model, najdroższy, ale też najbardziej, powiedzmy, stylowy:). CAM Istante. Chyba nie ma braków, jeśli chodzi o określone przeze mnie wytyczne. Cena na allegro: 599+18 zł. Niestety nie znalazłam używanych. Pewnie byłyby znacząco tańsze.
Jest na youtube film ostrzegawczy. Nie wiem, czy to felerny egzemplarz, czy może krzesełko tak się składa i już. Nie umiem ocenić, czy to niebezpieczne, ostatecznie produkty innych firm, też się łatwo składają. Oto film:
poniedziałek, 29 lipca 2013
Nowe smaki oraz o wymiarach Czupurka
Wczoraj dałam Kluskowi do polizania jabłko. Obgryzłam z części skórkę i podsunęłam owoc w wyciągnięte łapki Dziabusza. Od razu skierował smakołyk do buzi. Lizał, ssał i próbował gryźć. Kiedy kilka miejsc na jabłku było już zaślinionych i pozbawionych soku, zabrałam je, co nie spodobało się maluszkowi, dopiero smoczek go uspokoił.
Dziś mieliśmy okazję podjeść trochę malin, poziomek i truskawek z przydomowego ogródka cioci. Synek popróbował językiem, ale nie wykazywał takiej pasji, jak przy jabłku:).
Nie chcę go jeszcze dokarmiać potrawami innymi niż naturalne mleko [ma niewiele ponad 4 miesiące], zwłaszcza po ostatniej wizycie u pediatry. Okazało się, że Dziabusz urósł i przytył w 2 tygodnie tyle, ile powinien w miesiąc.
Na wykresach wzrostu wyszedł poza skalę siatki centylowej.
Na szczęście nadal jest smukły. Wagowo mieści się w przedziale 50-75.
A jego BMI wskazuje prawie na niedowagę;).
Takie dokładne wykresy pochodzą ze strony WieszJak.
Z drugiej strony jest tak zainteresowany wszystkim co jemy lub pijemy, a cokolwiek wpadnie mu w ręce ląduje w buzi, że zastanawiam się, czy jednak nie zdecydować się na tą siatkę na owoce i dawać mu ją z owocem w środku - będzie się uczył gryźć, ulży trochę dziąsłom, pod którymi formują się ząbki i pozna nowe smaki i konsystencje.
Dziś mieliśmy okazję podjeść trochę malin, poziomek i truskawek z przydomowego ogródka cioci. Synek popróbował językiem, ale nie wykazywał takiej pasji, jak przy jabłku:).
Nie chcę go jeszcze dokarmiać potrawami innymi niż naturalne mleko [ma niewiele ponad 4 miesiące], zwłaszcza po ostatniej wizycie u pediatry. Okazało się, że Dziabusz urósł i przytył w 2 tygodnie tyle, ile powinien w miesiąc.
Na wykresach wzrostu wyszedł poza skalę siatki centylowej.
Na szczęście nadal jest smukły. Wagowo mieści się w przedziale 50-75.
A jego BMI wskazuje prawie na niedowagę;).
Takie dokładne wykresy pochodzą ze strony WieszJak.
Z drugiej strony jest tak zainteresowany wszystkim co jemy lub pijemy, a cokolwiek wpadnie mu w ręce ląduje w buzi, że zastanawiam się, czy jednak nie zdecydować się na tą siatkę na owoce i dawać mu ją z owocem w środku - będzie się uczył gryźć, ulży trochę dziąsłom, pod którymi formują się ząbki i pozna nowe smaki i konsystencje.
środa, 24 lipca 2013
Krzesełko do karmienia
Klusek ma 4 miesiące i 3 dni. Nie umie jeszcze siedzieć, ale bardzo chce. Złości się w pozycji półsiedzącej i wciąż robi brzuszki. Krzesełko do karmienia chcę kupić już teraz, dlatego, że i tak będzie potrzebne [myślę, że może nawet za miesiąc:)], a takie wielofunkcyjne przydałoby się obecnie - kiedy robię coś w kuchni Dziabusz mógłby mi towarzyszyć, byłby na odpowiedniej wysokości, wszystko by widział. Oczywiście miałby opuszczone oparcie do pozycji takiej jak w leżaczku, z tą różnicą, że znajdowałby się wyżej, a nie przy samej podłodze. Pluszak nie jest przekonany, ale mam niezłe argumenty. Tylko problem jest z wyborem. W ofercie jest dużo różnych firm i funkcji. Nawet po określeniu wielu wymogów:
Opinie na forach też nie są pomocne - każdy ocenia subiektywnie i nawet jasne określenie oczekiwań, np. "szukam dobrego drewnianego krzesełka" nie wyklucza wypowiedzi w stylu: "drewniane są ciężkie i niepraktyczne, ja kupiłam..." i tu jakaś nazwa krzesełka plastikowego. Nie wiem jak podejść do zakupu. Zaraz wybiorę się z synkiem na spacer i zajrzę do sklepu stacjonarnego z tego typu akcesoriami. Może coś mi wpadnie w oko, a zamówić zawsze można online [najczęściej znacznie taniej]. Na żywo będę mogła "przymierzyć" Kluska do mebelka, sprawdzić, czy pasuje do jego budowy i czy jest mu wygodnie.
- regulacja oparcia [leżaczek],
- regulacja wysokości,
- ewentualnie regulacja podnóżka,
- zdejmowana podwójna tacka,
- pasy bezpieczeństwa,
- zdejmowane pokrycie [wygodne do czyszczenia],
- nie drewniane,
- nie rozdzielane na krzesełko i stolik,
Opinie na forach też nie są pomocne - każdy ocenia subiektywnie i nawet jasne określenie oczekiwań, np. "szukam dobrego drewnianego krzesełka" nie wyklucza wypowiedzi w stylu: "drewniane są ciężkie i niepraktyczne, ja kupiłam..." i tu jakaś nazwa krzesełka plastikowego. Nie wiem jak podejść do zakupu. Zaraz wybiorę się z synkiem na spacer i zajrzę do sklepu stacjonarnego z tego typu akcesoriami. Może coś mi wpadnie w oko, a zamówić zawsze można online [najczęściej znacznie taniej]. Na żywo będę mogła "przymierzyć" Kluska do mebelka, sprawdzić, czy pasuje do jego budowy i czy jest mu wygodnie.
piątek, 19 lipca 2013
Nowa fryzura Dziabusza
Smyk miał już bardzo długie włoski, takie po 7 cm. Zachodziły mu na uszy i łaskotały w kark. Dziś, za sprawą jednej babci, Czupurek stracił trochę swojej czupurkowatości. Teraz wygląda bardziej jak chłopczyk [dotychczas mylono go z dziewczynką:)]. Jemu będzie wygodniej, chłodniej, a mi łatwiej przy pielęgnacji. Mały pukiel jego włosków włożyłam do specjalnie do tego celu przeznaczonej koperty w albumie:
czwartek, 18 lipca 2013
Towarzyski MIŚ
Mały Dziabusz, wbrew zaleceniom pediatry, za wszelką cenę próbuje siedzieć. Robi "brzuszki" tak chętnie, jak ja opornie. Nie lubi leżeć, nie chce być sam w kojcu. Woli towarzystwo:). Jacyś nowi ludzie albo ci już znani - wszystko jedno, ważne, żeby się interesowali Dziabuszem, mówili do niego i chwalili, chwalili, chwalili. To jest to, co Klusek lubi najbardziej, mały narcyzek.
Coraz słodszy jest i coraz śliczniejszy, choć myśleliśmy, że bardziej już nie można. Pluszakowi udało się go rozśmieszyć tak, że chichrał się w głos i nie chciał przestać - cudo. Uwielbiam go, kocham i mogłabym go wychwalać cały dzień i mówić tylko o nim, ale żeby nie odstarszać ludzi monotematycznością, piszę tego bloga:).
Nie wiem już, jak synka zabawiać. Kilkadziesiat minut dziennie leżenia na macie edukacyjnej, parę chwil na bujaczku, trochę gadania i spacery powoli przestają wystarczać. Niestety nadal jednym z ulubionych towarzyszy dnia jest telewizor i kupiony specjalnie dla niego telewizorek dla dzieci nie ma najmniejszych szans z pełnowymiarowym, dorosłym.
Coraz słodszy jest i coraz śliczniejszy, choć myśleliśmy, że bardziej już nie można. Pluszakowi udało się go rozśmieszyć tak, że chichrał się w głos i nie chciał przestać - cudo. Uwielbiam go, kocham i mogłabym go wychwalać cały dzień i mówić tylko o nim, ale żeby nie odstarszać ludzi monotematycznością, piszę tego bloga:).
Nie wiem już, jak synka zabawiać. Kilkadziesiat minut dziennie leżenia na macie edukacyjnej, parę chwil na bujaczku, trochę gadania i spacery powoli przestają wystarczać. Niestety nadal jednym z ulubionych towarzyszy dnia jest telewizor i kupiony specjalnie dla niego telewizorek dla dzieci nie ma najmniejszych szans z pełnowymiarowym, dorosłym.
czwartek, 11 lipca 2013
Pierwsze szczepienie i pierwszy... głosny smiech:)
Wczoraj [10 lipca] Czupurek przeżył swoje pierwsze szczepienie [nie licząc tych w szpitalu, na które nie mieliśmy wpływu]. Dostał zastrzyk standardowo - w udo. Pediatra pochwaliła, że jest dzielny. Na pewno wszystkim tak mówi, ale upierała się, że naprawdę. Obserwowaliśmy maluszka, zachowywał się jak zwykle. Nie był bardziej śpiący, ani bardziej rozdrażniony. Mniej też nie:). Oby tak dalej. Nie mam pojęcia, czy niebezpieczeństwo mija pierwszego dnia, czy w ciągu kilku następnych też mogą wystąpić jakieś niedyspozycje czy gorączka [tfu tfu].
W pewnym momencie zabawy, kiedy zagadywałam Dziabusza i szczerzyłam do niego zęby w nieustającym uśmiechu, zaśmiał się w głos. Krótko, ale wyraźnie. To było genialne:). Zastanawiam się, kiedy wejdzie mu to w nawyk i stanie się tak częste, jak codzienne gadulstwo i radosna buźka. Jak na razie był to jednorazowy "wybryk".
Dziś z kolei oparłam Kluska plecami o moją klatkę piersiową. Byłam w pozycji pół siedzącej, lekko nachylona do tył, a on zaczął ciągnąć główkę do przodu w czymś na kształt ćwiczenia brzuszków [tyle, że nie z pozycji leżącej] i "posadził" się na moich kolanach. Wytrzymał by tak pewnie dość długo, bo jak już jest "pionowy", to kudłatą główkę utrzymuje, choć go to męczy, jednak wczorajsza wizyta u pediatry przyniosła kilka odpowiedzi, w tym na pytanie, czy można już sadzać maleństwo podparte poduszkami - nie można. Grzecznie zatem zmieniłam ułożenie synka, ale z niecierpliwością czekam na moment, kiedy zacznie już siadać. Kiedy to nastąpi, pewnie będę chciała, żeby chodził. Na ten moment wolę siadanie:).
W pewnym momencie zabawy, kiedy zagadywałam Dziabusza i szczerzyłam do niego zęby w nieustającym uśmiechu, zaśmiał się w głos. Krótko, ale wyraźnie. To było genialne:). Zastanawiam się, kiedy wejdzie mu to w nawyk i stanie się tak częste, jak codzienne gadulstwo i radosna buźka. Jak na razie był to jednorazowy "wybryk".
Dziś z kolei oparłam Kluska plecami o moją klatkę piersiową. Byłam w pozycji pół siedzącej, lekko nachylona do tył, a on zaczął ciągnąć główkę do przodu w czymś na kształt ćwiczenia brzuszków [tyle, że nie z pozycji leżącej] i "posadził" się na moich kolanach. Wytrzymał by tak pewnie dość długo, bo jak już jest "pionowy", to kudłatą główkę utrzymuje, choć go to męczy, jednak wczorajsza wizyta u pediatry przyniosła kilka odpowiedzi, w tym na pytanie, czy można już sadzać maleństwo podparte poduszkami - nie można. Grzecznie zatem zmieniłam ułożenie synka, ale z niecierpliwością czekam na moment, kiedy zacznie już siadać. Kiedy to nastąpi, pewnie będę chciała, żeby chodził. Na ten moment wolę siadanie:).
niedziela, 7 lipca 2013
PRZESĄDY
Wśród osób mocno wierzących często spotykam takie, które są jednocześnie ogromnie przesądne. Uważam, że jedno wyklucza drugie. Zawsze tłumaczę mojej babci, że jako chrześcijanka łamie przykazania boże wierząc w zabobony. Według mnie już pierwsze z podstawowych przykazań zabrania poddawania się przesądom - "nie będziesz miał bogów cudzych przede mną". A jak określić strach przed 7 latami pecha po rozbiciu lustra, czy konieczność sypnięcia za siebie solą przez lewe [czy prawe?] ramię, żeby uniknąć nieszczęścia po jej rozsypaniu, jeśli nie wiarą w nadprzyrodzone siły, magię, oddziaływanie wróżb? Drażnię się z babcią wyjaśniając jej, że powinna się z tego spowiadać - zawsze wtedy zmienia temat:).
W czasie ciąży słyszałam wiele ostrzeżeń i tak:
- dotknięcie jakiejś części ciała w wyniku przestrachu sprawi, że dziecko będzie miało w tym miejscu znamię,
- noszenie czegokolwiek na szyi grozi owinięciem pępowiny wokół szyi dziecka, co ciekawe to samo może się stać, kiedy ciężarna podnosi ręce do góry, kiedy kręci włosy lokówką, przechodzi pod kablami/sznurkami/liniami wysokiego napięcia, mierzy sobie obwód brzucha lub szydełkuje/haftuje/robi na drutach,
- seks na dwa miesiące przed porodem sprawi, że maleństwu będą ropiały oczy [to jest mój faworyt:)],
- spoglądanie na księżyc zapewni potomkowi łysinę, w słońce - płaczliwość, a przez wizjer/dziurkę od klucza itp. - zeza,
- zakładanie nogi na nogę zmiażdży dziecku główkę, a siadanie po turecku zapewni mu krzywe nogi,
- po porodzie trzeba się pozbyć kota, żeby nie wygryzło niemowlęciu ust [będą pachniały mlekiem],
- głaskanie barana w ciąży zapewni maleństwu kręcone włosy,
- oblizywanie noża grozi zajęczą wargą u noworodka,
- pochlapanie brzucha wodą sprawi, że dziecko zostanie alkoholikiem,
- dzielenie się jedzeniem przez ciężarną skutkuje zbyt małą ilością pokarmu po porodzie,
- zamartwianie się zapewni maluszkowi leworęczność,
- siadanie tyłem do kierunku jazdy w środkach komunikacji ułoży dziecko w pozycji pośladkowej,
- jedzenie kiszonych ogórków (!) sprawi, że mleko ciężarnej skwaśnieje, a wychodzenie na słońce - że się zsiądzie.
Jest też mnóstwo przepowiedni pozwalających przyszłym mamom poznać płeć dziecka:
- na chłopca wskazuje jedzenie ostrych potraw, wysoko umiejscowionych brzuch ciążowy, wieczorne mdłości, rosnący brzuch - bez tycia w pozostałych miejscach,
- dziewczynkę zapowiadają pojawiające się piegi, mdłości poranne, tycie w ramionach i pupie, jedzenie wielkiej ilości słodyczy, "niski" brzuch, zgaga [no chyba, że ma być chłopiec, to zgaga oznacza, że rosną mu włosy], utrata urody przez ciężarną.
Po szczęśliwym porodzie zaczęły się rady dotyczące Kluska. Usłyszałam już kilka ostrzeżeń, ale niektóre nie miały wytłumaczenia. Właśnie od babci dowiedziałam się, że Czupur nie powinien oglądać swojego odbicia w lustrze, jednak nie umiała mi wyjaśnić, jaki jest tego powód. Dzieci są bardzo zafascynowane patrzącym na nich z przeciwka małym człowiekiem i nie widzę powodu, dla którego miałabym odbierać synkowi tę przyjemność.
Są jeszcze dwa najbardziej popularne, poza tym z lustrem. Nie obcina się włosów do momentu ukończenia przez dziecko pierwszego roku życia, a także należy zawsze umieszczać coś czerwonego w okolicy maluszka. Najczęściej jest to czerwona wstążeczka, ale równie dobre będzie ubranko w tym intensywnym kolorze - zasada jest taka, że pierwsze spojrzenie obcej osoby ma paść na czerwony przedmiot i całe zło zawarte w tym spojrzeniu się wypali.
W czasie ciąży słyszałam wiele ostrzeżeń i tak:
- dotknięcie jakiejś części ciała w wyniku przestrachu sprawi, że dziecko będzie miało w tym miejscu znamię,
- noszenie czegokolwiek na szyi grozi owinięciem pępowiny wokół szyi dziecka, co ciekawe to samo może się stać, kiedy ciężarna podnosi ręce do góry, kiedy kręci włosy lokówką, przechodzi pod kablami/sznurkami/liniami wysokiego napięcia, mierzy sobie obwód brzucha lub szydełkuje/haftuje/robi na drutach,
- seks na dwa miesiące przed porodem sprawi, że maleństwu będą ropiały oczy [to jest mój faworyt:)],
- spoglądanie na księżyc zapewni potomkowi łysinę, w słońce - płaczliwość, a przez wizjer/dziurkę od klucza itp. - zeza,
- zakładanie nogi na nogę zmiażdży dziecku główkę, a siadanie po turecku zapewni mu krzywe nogi,
- po porodzie trzeba się pozbyć kota, żeby nie wygryzło niemowlęciu ust [będą pachniały mlekiem],
- głaskanie barana w ciąży zapewni maleństwu kręcone włosy,
- oblizywanie noża grozi zajęczą wargą u noworodka,
- pochlapanie brzucha wodą sprawi, że dziecko zostanie alkoholikiem,
- dzielenie się jedzeniem przez ciężarną skutkuje zbyt małą ilością pokarmu po porodzie,
- zamartwianie się zapewni maluszkowi leworęczność,
- siadanie tyłem do kierunku jazdy w środkach komunikacji ułoży dziecko w pozycji pośladkowej,
- jedzenie kiszonych ogórków (!) sprawi, że mleko ciężarnej skwaśnieje, a wychodzenie na słońce - że się zsiądzie.
Jest też mnóstwo przepowiedni pozwalających przyszłym mamom poznać płeć dziecka:
- na chłopca wskazuje jedzenie ostrych potraw, wysoko umiejscowionych brzuch ciążowy, wieczorne mdłości, rosnący brzuch - bez tycia w pozostałych miejscach,
- dziewczynkę zapowiadają pojawiające się piegi, mdłości poranne, tycie w ramionach i pupie, jedzenie wielkiej ilości słodyczy, "niski" brzuch, zgaga [no chyba, że ma być chłopiec, to zgaga oznacza, że rosną mu włosy], utrata urody przez ciężarną.
Po szczęśliwym porodzie zaczęły się rady dotyczące Kluska. Usłyszałam już kilka ostrzeżeń, ale niektóre nie miały wytłumaczenia. Właśnie od babci dowiedziałam się, że Czupur nie powinien oglądać swojego odbicia w lustrze, jednak nie umiała mi wyjaśnić, jaki jest tego powód. Dzieci są bardzo zafascynowane patrzącym na nich z przeciwka małym człowiekiem i nie widzę powodu, dla którego miałabym odbierać synkowi tę przyjemność.
Są jeszcze dwa najbardziej popularne, poza tym z lustrem. Nie obcina się włosów do momentu ukończenia przez dziecko pierwszego roku życia, a także należy zawsze umieszczać coś czerwonego w okolicy maluszka. Najczęściej jest to czerwona wstążeczka, ale równie dobre będzie ubranko w tym intensywnym kolorze - zasada jest taka, że pierwsze spojrzenie obcej osoby ma paść na czerwony przedmiot i całe zło zawarte w tym spojrzeniu się wypali.
sobota, 6 lipca 2013
Poranek Dziabusza
Wczoraj długo i intensywnie walczyliśmy z balkonem, głównie Pluszak, ja go bardziej wtajemniczałam w tajniki działania artykułów gospodarstwa domowego typu mop parowy i środki czystości. Klusek spał już od 20, a my jeszcze o 23 wystawialiśmy na wyczyszczony balkon metalową suszarkę na pranie. Nie udało się jej bezszelestnie rozłożyć i narobiła mnóstwo hałasu upadając na kafelki. Tak się składa, że okno z Dziabusza pokoju wychodzi właśnie na balkon i jest stale otwarte. "Kamienny" sen malucha został wystawiony na próbę i łatwo się domyślić, że jej nie przeszedł. Nakarmiłam go zatem, skoro już się obudził i szybko zasnął z powrotem. Myślałam, że to przesunie mu porę wstawania na później, ale tak się nie stało - ponownie zjadł o 2 i ponownie zasnął, gdy tylko dotknął główką poduszki. Ale za to...
Obudziłam się o 7.15 i przytuliłam do Pluszaka budząc i jego. Wyruszył od razu po napoje do lodówki, a wracając zajrzał do Czupurka. Okazało się, że nasz niesamowity syn leży sobie całkowicie rozbudzony i "pykając" nóżką rozgląda się ciekawie. Nie mam pojęcia, od której nie spał, najpewniej od niedawna, ale jedzeniem nie był zainteresowany jeszcze kilkanaście minut. Jest niepowtarzalny.
Klusek zasmakował w telewizji, pewnie jak większość dzieci. Kupiliśmy mu zatem telewizor dla niemowląt.
W rywalizacji z pełnowymiarowym ruchomym obrazem ten mały przegrywa, jednak na trochę malca zajmuje, a nie emituje szkodliwego promieniowania. Teraz zastanawiam się jeszcze nad lusterkiem, bo bardzo interesuje Kluska własne odbicie, ale kojec, w którym spędza sporą część dnia, jest już tak obwieszony i zapełniony, że mam duże wątpliwości co do celowości zakupu. Ewentualnie powieszę lusterko na tą stałą część karuzeli, która jest mocowana właśnie do łóżeczka.
Obudziłam się o 7.15 i przytuliłam do Pluszaka budząc i jego. Wyruszył od razu po napoje do lodówki, a wracając zajrzał do Czupurka. Okazało się, że nasz niesamowity syn leży sobie całkowicie rozbudzony i "pykając" nóżką rozgląda się ciekawie. Nie mam pojęcia, od której nie spał, najpewniej od niedawna, ale jedzeniem nie był zainteresowany jeszcze kilkanaście minut. Jest niepowtarzalny.
Klusek zasmakował w telewizji, pewnie jak większość dzieci. Kupiliśmy mu zatem telewizor dla niemowląt.
W rywalizacji z pełnowymiarowym ruchomym obrazem ten mały przegrywa, jednak na trochę malca zajmuje, a nie emituje szkodliwego promieniowania. Teraz zastanawiam się jeszcze nad lusterkiem, bo bardzo interesuje Kluska własne odbicie, ale kojec, w którym spędza sporą część dnia, jest już tak obwieszony i zapełniony, że mam duże wątpliwości co do celowości zakupu. Ewentualnie powieszę lusterko na tą stałą część karuzeli, która jest mocowana właśnie do łóżeczka.
piątek, 28 czerwca 2013
Podnoszenie główki i inne zadania
Klusek nie lubi kładzenia na brzuchu. Jeśli już ma na to chęć, wsuwamy mu ramionka pod klatkę piersiową, żeby opierał się na łokciach. Bez problemu podnosi główkę pod kątem prostym do podłoża. Ale jeśli mu się tych rączek nie włoży albo kiedy nie jest w nastroju do leżenia na brzuszku, wtedy złości się i przybiera pozycję samolotu - ramiona rozłożone na boki i do góry, nóżki wyciągnięte do tyłu i do góry.
Podnoszenie główki w tak zwanej "próbie trakcji" [z leżenia na plecach] również nie wychodzi, a to dlatego, że Dziabusz robi wtedy mostek - zapiera się nogami. Dlatego podnoszenie głowy z leżenia na plecach ćwiczymy w "jelonku": jedna ręką trzymam Czupurka prawą dłoń i stópkę - z kolanem skierowanym na zewnątrz, a drugą ręką - lewą dłoń i stópkę, wtedy przyciągam jego kończyny w swoją stronę i jednocześnie w dół, nie umiem tego inaczej opisać. I tutaj pojawia się kolejny problem - główkę podnosi, ale tylko trzymając ją skierowaną na prawo. W lipcu, 10-go, idziemy na pierwsze szczepienie, wtedy wypytamy pediatrę, czy powinno nas to niepokoić.
Generalnie zastanawiam się, czy te wszystkie ćwiczenia coś wnoszą w rozwój dzieci. Dawniej rodzice nie znali takich technik, liczyło się, żeby dziecko podnosiło główkę kiedy leży na brzuchu i tyle. Nie było "jelonków", prób trakcji, masażu Shantala i jakoś funkcjonujemy:).
Podnoszenie główki w tak zwanej "próbie trakcji" [z leżenia na plecach] również nie wychodzi, a to dlatego, że Dziabusz robi wtedy mostek - zapiera się nogami. Dlatego podnoszenie głowy z leżenia na plecach ćwiczymy w "jelonku": jedna ręką trzymam Czupurka prawą dłoń i stópkę - z kolanem skierowanym na zewnątrz, a drugą ręką - lewą dłoń i stópkę, wtedy przyciągam jego kończyny w swoją stronę i jednocześnie w dół, nie umiem tego inaczej opisać. I tutaj pojawia się kolejny problem - główkę podnosi, ale tylko trzymając ją skierowaną na prawo. W lipcu, 10-go, idziemy na pierwsze szczepienie, wtedy wypytamy pediatrę, czy powinno nas to niepokoić.
Generalnie zastanawiam się, czy te wszystkie ćwiczenia coś wnoszą w rozwój dzieci. Dawniej rodzice nie znali takich technik, liczyło się, żeby dziecko podnosiło główkę kiedy leży na brzuchu i tyle. Nie było "jelonków", prób trakcji, masażu Shantala i jakoś funkcjonujemy:).
wtorek, 25 czerwca 2013
Wrażenia po pierwszych wakacjach
Dziabusz nie sprawiał problemów. Podczas podróży samochodem spał. Na miejscu zmontowaliśmy czekające już na nas łóżeczko turystyczne i od razu maluch je wypróbował. Przez znaczną część dnia urzędował w zabezpieczonym moskitierą łóżku na tarasie, wśród drzew. Słuchał ptaszków i wdychał świeże powietrze znad jeziora. Większość czasu zajmowali się nim dziadkowie, aż zaczynałam tęsknić, mimo, że był w pobliżu. Pomijając momenty karmienia [piersią] i przewijania, udawało mi się do niego dopchać, tak na dłużej, ze dwa razy na dobę:). Trochę przez to odpoczęłam, poleniuchowałam przed telewizorem. A na wyprawy z Pluszakiem na lody zabieraliśmy Kluska ze sobą.
Dziadkowie, jak to dziadkowie, porozpieszczali Czupurka, teraz mały łobuz chce bez przerwy "rozmawiać". Czasami [na chwilę] wystarcza mu, kiedy się tylko przy nim stoi. Znacznie się rozwinął przez te rozmowy, z dziadkiem o wiewiórkach, z babcią o różnych ciekawostkach. Teraz robimy odwyk, niestety nie sprostamy oczekiwaniom syna, jeśli chcemy mieć choć trochę czasu dla siebie [choćby na podstawową toaletę poranną i wieczorną], przygotować jakieś jedzenie czy posprzątać. Już fruwające ptaszki z karuzeli nie wystarczają, smyk stał się znacznie bardziej towarzyski. No cóż, coś za coś. Teraz leży mi na kolanach i co chwilę odpowiadam na jego zaczepki:), dostaję przy tym mnóstwo uśmiechów.
Kwestia spania odrobinę uległa zmianom. Co prawda na urlopie okazało się, że po karmieniu około 20, kiedy Czupur już zaśnie, to nie przeszkadza mu ani burza, ani trzaskające okiennice, ani głośny film sensacyjny - łóżeczko stało w salonie. Jednak jedno nocne karmienie powróciło chyba na dobre. O różnych godzinach, ale jest. Raz o 4 w nocy, raz o 2. Od tego, o której wypadnie zależy jak szybko obudzimy się rano. Jednej nocy nad jeziorem, smyk jadł dopiero po piątej i po, w miarę szybkim, zaśnięciu kolejne karmienie wypadło o 9. Luksus:). Ale raczej pobudka następuje bliżej 6-7. Tak czy inaczej, nie mogę narzekać. Dziś o 2 przystawiłam Misia do piersi, kiedy się najadł zasnął od ręki, więc i ja mogłam szybko wrócić do przerwanego snu, który potrwał do 6.
Dziadkowie, jak to dziadkowie, porozpieszczali Czupurka, teraz mały łobuz chce bez przerwy "rozmawiać". Czasami [na chwilę] wystarcza mu, kiedy się tylko przy nim stoi. Znacznie się rozwinął przez te rozmowy, z dziadkiem o wiewiórkach, z babcią o różnych ciekawostkach. Teraz robimy odwyk, niestety nie sprostamy oczekiwaniom syna, jeśli chcemy mieć choć trochę czasu dla siebie [choćby na podstawową toaletę poranną i wieczorną], przygotować jakieś jedzenie czy posprzątać. Już fruwające ptaszki z karuzeli nie wystarczają, smyk stał się znacznie bardziej towarzyski. No cóż, coś za coś. Teraz leży mi na kolanach i co chwilę odpowiadam na jego zaczepki:), dostaję przy tym mnóstwo uśmiechów.
Kwestia spania odrobinę uległa zmianom. Co prawda na urlopie okazało się, że po karmieniu około 20, kiedy Czupur już zaśnie, to nie przeszkadza mu ani burza, ani trzaskające okiennice, ani głośny film sensacyjny - łóżeczko stało w salonie. Jednak jedno nocne karmienie powróciło chyba na dobre. O różnych godzinach, ale jest. Raz o 4 w nocy, raz o 2. Od tego, o której wypadnie zależy jak szybko obudzimy się rano. Jednej nocy nad jeziorem, smyk jadł dopiero po piątej i po, w miarę szybkim, zaśnięciu kolejne karmienie wypadło o 9. Luksus:). Ale raczej pobudka następuje bliżej 6-7. Tak czy inaczej, nie mogę narzekać. Dziś o 2 przystawiłam Misia do piersi, kiedy się najadł zasnął od ręki, więc i ja mogłam szybko wrócić do przerwanego snu, który potrwał do 6.
wtorek, 18 czerwca 2013
Krótki urlop z Dziabuszem
Pluszak na urlopie, więc więcej czasu spędzamy razem, na spacerach, w odwiedzinach, na randkach:). Jutro wyjeżdżamy z Czupurkiem po raz pierwszy na kilka dni. Mamy już wyjazd za sobą, ale tylko na jedną noc, więc nie wymagało to wielu przygotowań. Teraz jest inaczej - od wczoraj robię listę rzeczy, które trzeba wziąć. Na miejscu jest już turystyczne łóżeczko.
A na liście:
- laktator,
- butelka,
- wózek,
- fotelik samochodowy,
- pampersy,
- chusteczki nawilżane,
- przewijak,
- witamina D,
- syrop z wapniem i magnezem [zalecenie],
- żel do mycia,
- mleczko po kąpieli,
- myjka,
- wanienka turystyczna,
- pieluchy tetrowe,
- pieluchy flanelowe - na razie odpuściłam pieluchowanie w ciągu dnia, nie będę dziecka torturować w takie upały; na noc nadal zakładam,
- body z krótkim rękawem i jedne z długim, na wszelki wypadek,
- jakby się miało ochłodzić to jedne spodenki i niezbyt gruba bluza,
- skarpetki,
- kocyk,
- smoczek,
- książeczka zdrowia.
Klusek się bardzo poci i męczy przez te upały, stąd mój plan, żeby go nie ubierać w ogóle w ciągu dnia, oczywiście jeśli nadal będzie po 30 stopni. Ewentualnie w jakąś cienką koszulkę. Głównie chodzi o pozbycie się na trochę pampersów - chcę, żeby mu skóra mogła pooddychać. Dlatego biorę klasyczny przewijak z domu i będę kładła Dziabusza na nim bez ciuszków i bez obaw, że pobrudzi materac czy matę z zabawkami.
Do tego wanienka turystyczna pompowana, zwana też basenem. Wymiar tego "basenu" jest taki, jak tych bardziej skomplikowanych wanien, jednak kiedy zapytałam sprzedawczynię o "wanienkę turystyczną", zaoferowała mi dwa modele:
Pierwsza składa się w dół - niebieska część jest elastyczna i kiedy naciśnie się na krawędzie wanienka robi się płaska. Drugi wariant zgina się w żółtych elementach, więc w poziomie i staje się równie cienki [albo i bardziej] jak model wyżej.
Obie kosztują około 130 zł. Zapytałam o wanienkę pompowaną - pani w sklepie spiorunowała mnie wzrokiem i rzekła: "czyli chodzi pani o basen, a nie wanienkę". Nie wydaje mi się. Basen kojarzy mi się z obszerniejszym "pojemnikiem", w którym jest znacznie większa swoboda ruchów. Nie kłóciłam się jednak i kupiłam synkowi BASEN, niech też coś ma z urlopu.
Chciałam też zaopatrzyć Misia w mini namiocik z moskitiery, ale nie zdążył by dotrzeć przed wyjazdem:
A na liście:
- laktator,
- butelka,
- wózek,
- fotelik samochodowy,
- pampersy,
- chusteczki nawilżane,
- przewijak,
- witamina D,
- syrop z wapniem i magnezem [zalecenie],
- żel do mycia,
- mleczko po kąpieli,
- myjka,
- wanienka turystyczna,
- pieluchy tetrowe,
- pieluchy flanelowe - na razie odpuściłam pieluchowanie w ciągu dnia, nie będę dziecka torturować w takie upały; na noc nadal zakładam,
- body z krótkim rękawem i jedne z długim, na wszelki wypadek,
- jakby się miało ochłodzić to jedne spodenki i niezbyt gruba bluza,
- skarpetki,
- kocyk,
- smoczek,
- książeczka zdrowia.
Klusek się bardzo poci i męczy przez te upały, stąd mój plan, żeby go nie ubierać w ogóle w ciągu dnia, oczywiście jeśli nadal będzie po 30 stopni. Ewentualnie w jakąś cienką koszulkę. Głównie chodzi o pozbycie się na trochę pampersów - chcę, żeby mu skóra mogła pooddychać. Dlatego biorę klasyczny przewijak z domu i będę kładła Dziabusza na nim bez ciuszków i bez obaw, że pobrudzi materac czy matę z zabawkami.
Do tego wanienka turystyczna pompowana, zwana też basenem. Wymiar tego "basenu" jest taki, jak tych bardziej skomplikowanych wanien, jednak kiedy zapytałam sprzedawczynię o "wanienkę turystyczną", zaoferowała mi dwa modele:
Pierwsza składa się w dół - niebieska część jest elastyczna i kiedy naciśnie się na krawędzie wanienka robi się płaska. Drugi wariant zgina się w żółtych elementach, więc w poziomie i staje się równie cienki [albo i bardziej] jak model wyżej.
Obie kosztują około 130 zł. Zapytałam o wanienkę pompowaną - pani w sklepie spiorunowała mnie wzrokiem i rzekła: "czyli chodzi pani o basen, a nie wanienkę". Nie wydaje mi się. Basen kojarzy mi się z obszerniejszym "pojemnikiem", w którym jest znacznie większa swoboda ruchów. Nie kłóciłam się jednak i kupiłam synkowi BASEN, niech też coś ma z urlopu.
Chciałam też zaopatrzyć Misia w mini namiocik z moskitiery, ale nie zdążył by dotrzeć przed wyjazdem:
środa, 12 czerwca 2013
Piąstki - chwytanie, ssanie i wymachiwanie
Klusek zaczął szarpać za swoje ubranko albo ściskać pieluszkę mając mniej więcej 10,5 tygodnia. Nie wiem, jaka jest "norma". Dla nas taka. Dużo wcześniej zaciskał piąstki i machał nimi, jakby groził. Pluszakowi przypominał dyrygenta, mi bardziej dyktatora. Nadal wywija rączkami i kopie nóżkami, ale oprócz tego wkłada łapki do buzi. Ślini się przy tym niemiłosiernie. Za wcześnie na ząbkowanie, jednak doszliśmy do wniosku, że prawdopodobnie przed wyżynaniem się ząbków najpierw zachodzi proces ich formowania pod dziąsłami. To też jest najpewniej odczuwalne dla maleństwa i stąd ssanie piąstek.
Chwytanie jest zabawne, można się bawić z Dziabuszem w przeciąganie, oczywiście dając mu wygrać.
W zasadzie wszystko, co robi nasz syn, jest zachwycające. Od głośnego odbicia po jedzeniu, przez pocieranie oczek łapkami, po "rozmowy" z ptaszkami z karuzeli. A do tego fakt, że pozwala mamie się wyspać sprawia, iż jest po prostu idealny. Wiem, ze większość rodziców tak mówi o swoich dzieciach, ale w ogóle mi to nie przeszkadza:).
Chwytanie jest zabawne, można się bawić z Dziabuszem w przeciąganie, oczywiście dając mu wygrać.
W zasadzie wszystko, co robi nasz syn, jest zachwycające. Od głośnego odbicia po jedzeniu, przez pocieranie oczek łapkami, po "rozmowy" z ptaszkami z karuzeli. A do tego fakt, że pozwala mamie się wyspać sprawia, iż jest po prostu idealny. Wiem, ze większość rodziców tak mówi o swoich dzieciach, ale w ogóle mi to nie przeszkadza:).
niedziela, 9 czerwca 2013
Z gondoli do spacerówki - wózek wielofunkcyjny
Gondola wózka robi się dla Kluska ciasna, tak samo jak, odrzucony już, kosz mojżesza. Na stelaż zaczęliśmy więc montować część spacerową. Maluch wygląda w niej jak kierowca rajdowy, a to za sprawą pięciopunktowych pasów bezpieczeństwa. Oczywiście oparcie jest opuszczone.
Jak ze wszystkim, są w rezygnacji z gondoli plusy i minusy. Pozytywem jest na pewno więcej miejsca dla synka, a także w mieszkaniu:) [gondola zostanie wywieziona do większego domu]. Na minus - brak możliwości położenia smyka na boku [musi być zapięty w pasy, jak w foteliku samochodowym] i noszenia wypiętej ze stelaża spacerówki za górną rączkę [w gondoli jest, w części spacerowej - nie]. A to oznacza dużo większy kłopot z przenoszeniem wózka dla osób, które muszą pokonać kilka pięter, a nie mają windy. My na szczęście mamy, więc gondola, razem z koszem mojżesza, opuści nasz przybytek. Dziabusz w "nowym" wózku czuje się dobrze, więcej czasu pozostaje w trybie czuwania, chociaż ostatecznie też przysypia. Ciekawie się na niego teraz patrzy. Spacerówka jest mniej zabudowana, przynajmniej w części środkowej i dolnej, bo buda jest obszerniejsza od tej w gondoli. Dzięki temu maluszek jest dobrze chroniony przed wiatrem i słońcem, a jednocześnie jest bardziej "na dworze", niż w zabudowanym głębokim wózku:). Jak dla mnie, spacery są teraz ciekawsze, a dostęp do Czupurka jakiś łatwiejszy.
Jak ze wszystkim, są w rezygnacji z gondoli plusy i minusy. Pozytywem jest na pewno więcej miejsca dla synka, a także w mieszkaniu:) [gondola zostanie wywieziona do większego domu]. Na minus - brak możliwości położenia smyka na boku [musi być zapięty w pasy, jak w foteliku samochodowym] i noszenia wypiętej ze stelaża spacerówki za górną rączkę [w gondoli jest, w części spacerowej - nie]. A to oznacza dużo większy kłopot z przenoszeniem wózka dla osób, które muszą pokonać kilka pięter, a nie mają windy. My na szczęście mamy, więc gondola, razem z koszem mojżesza, opuści nasz przybytek. Dziabusz w "nowym" wózku czuje się dobrze, więcej czasu pozostaje w trybie czuwania, chociaż ostatecznie też przysypia. Ciekawie się na niego teraz patrzy. Spacerówka jest mniej zabudowana, przynajmniej w części środkowej i dolnej, bo buda jest obszerniejsza od tej w gondoli. Dzięki temu maluszek jest dobrze chroniony przed wiatrem i słońcem, a jednocześnie jest bardziej "na dworze", niż w zabudowanym głębokim wózku:). Jak dla mnie, spacery są teraz ciekawsze, a dostęp do Czupurka jakiś łatwiejszy.
Idealne dziecko - o przespanych nocach raz jeszcze
Wcześniej chwaliłam się, że Czupurek śpi po 7 godzin. Po spotkaniu ze znajomym młodym ojcem i wysłuchaniu jego podpowiedzi, co do usypiania dziecka wcześniej niż 22, żeby mieć trochę czasu dla siebie, postanowiliśmy spróbować i tego [tak, jak wcześniej rad z książki] na naszym "podatnym" synu. Przyznam, że trochę pomocny okazał się sam Klusek, bo któregoś pięknego wieczoru, mimo, że wybudziłam go do jedzenia, nie był nim zainteresowany:). Dotychczas chciałam karmić go ostatni raz w porze, kiedy my zamierzaliśmy kłaść się spać, żeby jak najdłużej wytrzymał w nocy, jednak skoro sam zrezygnował z jednej godziny posiłku, to nie powinniśmy go chyba zmuszać.
Mimo jednego "dania" mniej Dziabusz sypiał jak suseł do czasu pobudki Pluszaka albo i trochę dłużej. Ale i te około 8,5 godziny [od mniej więcej 20 do mniej więcej 4.30] okazały się dla smyka niewystarczające! W momencie, kiedy przestaliśmy budzić go skoro świt, żeby jeszcze zdążył pogadać z Pluszakiem, jako porę pierwszego posiłku Klusek wybrał sobie godzinę 6.30-7.00. Zatem kolejny rekord - w wieku około 2,5 miesiąca nasze idealne dziecko przesypia ponad 10 godzin! Zdarza się jeszcze co jakiś czas, że obudzi się wcześniej, o 3.30 czy 4, ale wtedy, po ponownym zaśnięciu, wstaje około 8, więc obie opcje są rewelacyjne. Nie wiem kiedy ureguluje mu się cały cykl dobowy, pory posiłków, snu, zabawy. Może tak do końca to nigdy, jednak nie mam najmniejszych powodów do narzekania i wolę nieregularne wysypianie się [raz przez 10 godzin, raz przez 8+3] niż regularne pobudki co 2 godziny.
Mam świadomość, że kiedy Czupurek będzie miał rodzeństwo, najpewniej nie będzie tak idealnie. Podobno drugie dziecko jest zawsze bardzo różne od pierwszego, więc perspektywa karmienia co chwilę w środku nocy i konieczność całodniowego noszenia, lulania i zmagania się z kolkami jest przerażająca i szczerze podziwiam wytrwałe matki, które mimo tego są jeszcze zdolne do uśmiechu. Póki co, zamierzam się cieszyć naszym małym cudem, chwalić jego dokonania, skłaniać do uśmiechu [co jest coraz łatwiejsze] i robić mnóstwo zdjęć.
Do snu czasami ubieramy go w "sukienkę", w której wygląda jak postać z jasełek. Nie wiedziałam, co to za ciuszek, dopóki nie wytłumaczyła mi inna mama. Zasada jest taka, że ubranko ma być jak najmniej kłopotliwe podczas nocnego przewijania, a jednocześnie jak najbardziej zakrywać ciałko dziecka przed zimnem. Często rękawy zakończone są zakładką, którą się odwija przykrywając rączki jak rękawiczkami. Na dole sukienki jest gumka, która utrudnia maluszkowi rozkopanie się, a jest na tyle delikatna, że pozwala szybko podciągnąć materiał powyżej pieluszki. W zasadzie nam to nie potrzebne, bo nocne przewijania już u nas nie występują [odpukać].
Mimo jednego "dania" mniej Dziabusz sypiał jak suseł do czasu pobudki Pluszaka albo i trochę dłużej. Ale i te około 8,5 godziny [od mniej więcej 20 do mniej więcej 4.30] okazały się dla smyka niewystarczające! W momencie, kiedy przestaliśmy budzić go skoro świt, żeby jeszcze zdążył pogadać z Pluszakiem, jako porę pierwszego posiłku Klusek wybrał sobie godzinę 6.30-7.00. Zatem kolejny rekord - w wieku około 2,5 miesiąca nasze idealne dziecko przesypia ponad 10 godzin! Zdarza się jeszcze co jakiś czas, że obudzi się wcześniej, o 3.30 czy 4, ale wtedy, po ponownym zaśnięciu, wstaje około 8, więc obie opcje są rewelacyjne. Nie wiem kiedy ureguluje mu się cały cykl dobowy, pory posiłków, snu, zabawy. Może tak do końca to nigdy, jednak nie mam najmniejszych powodów do narzekania i wolę nieregularne wysypianie się [raz przez 10 godzin, raz przez 8+3] niż regularne pobudki co 2 godziny.
Mam świadomość, że kiedy Czupurek będzie miał rodzeństwo, najpewniej nie będzie tak idealnie. Podobno drugie dziecko jest zawsze bardzo różne od pierwszego, więc perspektywa karmienia co chwilę w środku nocy i konieczność całodniowego noszenia, lulania i zmagania się z kolkami jest przerażająca i szczerze podziwiam wytrwałe matki, które mimo tego są jeszcze zdolne do uśmiechu. Póki co, zamierzam się cieszyć naszym małym cudem, chwalić jego dokonania, skłaniać do uśmiechu [co jest coraz łatwiejsze] i robić mnóstwo zdjęć.
Do snu czasami ubieramy go w "sukienkę", w której wygląda jak postać z jasełek. Nie wiedziałam, co to za ciuszek, dopóki nie wytłumaczyła mi inna mama. Zasada jest taka, że ubranko ma być jak najmniej kłopotliwe podczas nocnego przewijania, a jednocześnie jak najbardziej zakrywać ciałko dziecka przed zimnem. Często rękawy zakończone są zakładką, którą się odwija przykrywając rączki jak rękawiczkami. Na dole sukienki jest gumka, która utrudnia maluszkowi rozkopanie się, a jest na tyle delikatna, że pozwala szybko podciągnąć materiał powyżej pieluszki. W zasadzie nam to nie potrzebne, bo nocne przewijania już u nas nie występują [odpukać].
środa, 5 czerwca 2013
Kojec
Jak pisałam w poście o spaniu we własnym łóżeczku, Klusek szybko wyrasta z kosza mojżesza, w którym spędza dużą część dnia z nami w salonie. Śpi w łóżku 70/140 cm, ale kiedy ja przebywam w salonie lub kuchni, to chcę go mieć pod ręką, chcę, żeby słyszał, jak się krzątam i wszystkie odgłosy dnia [telewizor, samochody za oknem, brzęk garnków itd.].
Kosz ma wymiary coś około 40/75 cm, Czupur - ponad 65 cm długości i około 60 cm rozstawu ramion, więc leżenie w takim koszu ogranicza mu swobodę ruchów. W związku z tym zdecydowaliśmy o kupnie kojca. Znaleźliśmy fajny, który na razie może służyć jako łóżeczko na drzemki w trakcie dnia, a później będzie typowym bezpiecznym miejscem do zabawy, kiedy maluch będzie już siadał.
Ten wynalazek ma wymiary 75/100 cm, więc zdecydowanie bardziej pasuje nam do dostępnej przestrzeni w salonie niż dłuższe a węższe łóżeczka turystyczne. Poza tym łóżeczko [mniejsze] ma 60 cm szerokości czyli mniej więcej tyle, ile rozstaw rączek Kluska. Co prawda jest miękkie, więc krzywdy by sobie nie zrobił, ale podczas zabawy i machania łapkami musi mieć dużo miejsca i jak najmniej ograniczeń.
Teraz czekamy na dostawę z niecierpliwością i przy odgłosach obijanych przez pięści syna burtach kosza.
Dla bezpieczeństwa, do kojca dokupimy tzw. wyściółkę.
Kosz ma wymiary coś około 40/75 cm, Czupur - ponad 65 cm długości i około 60 cm rozstawu ramion, więc leżenie w takim koszu ogranicza mu swobodę ruchów. W związku z tym zdecydowaliśmy o kupnie kojca. Znaleźliśmy fajny, który na razie może służyć jako łóżeczko na drzemki w trakcie dnia, a później będzie typowym bezpiecznym miejscem do zabawy, kiedy maluch będzie już siadał.
Ten wynalazek ma wymiary 75/100 cm, więc zdecydowanie bardziej pasuje nam do dostępnej przestrzeni w salonie niż dłuższe a węższe łóżeczka turystyczne. Poza tym łóżeczko [mniejsze] ma 60 cm szerokości czyli mniej więcej tyle, ile rozstaw rączek Kluska. Co prawda jest miękkie, więc krzywdy by sobie nie zrobił, ale podczas zabawy i machania łapkami musi mieć dużo miejsca i jak najmniej ograniczeń.
Teraz czekamy na dostawę z niecierpliwością i przy odgłosach obijanych przez pięści syna burtach kosza.
Dla bezpieczeństwa, do kojca dokupimy tzw. wyściółkę.
wtorek, 4 czerwca 2013
Zabawki i sprzety
Nasz mały Miś na pierwszą "miesięcznicę" otrzymał od dziadków pluszową zawieszkę do wózka z motylkiem, ważką, pszczółką i żuczkiem. Kolory kontrastowe [żółto-czarne, czerwono-białe itp.], podobno już od 0 miesięcy:). Maluszek się jednak nie interesował robaczkami. Nawet teraz, kiedy wszystko dookoła go ciekawi, zawieszka przy wózku nadal jest w niełasce. Może przez to, że podczas spacerów Klusek się uspokaja, wycisza i najczęściej zasypia.
Gdzieś w połowie drugiego miesiąca dziadkowie przywieźli matę edukacyjną dla dzieci od 0 do 6 miesięcy.
Myślałam, że to za wcześnie i że maluch jeszcze nie będzie wiedział, do czego to służy, ale od razu załapał. Muszę tu dodać, że zabawki umieszczone są zdecydowanie zbyt wysoko, więc nie spełniają swojej funkcji [pierwsza zawieszka ze zdjęcia zawiera lusterko, druga, w największym okręgu, czyli tym zawieszonym najwyżej, ma szeleszczącą folię, a trzecia - w środku dzwoneczki]. Dlatego obok oryginalnie załączonych zabawek przyczepiliśmy również inne, z maty Baby's Friends. Te są przynajmniej na tyle długie, że dzidziuś dosięga podczas machania.
Najpierw tylko oglądał zabawki i nieśmiało machał łapkami, lecz szybko nabierał wprawy i po kilku dniach już ewidentnie świadomie uderzał w zawieszki. Nie twierdzę, że celuje, jednak rozumie, że machanie wydobywa głos dzwoneczków i szelest.
Oprócz maty zaczęliśmy używać również karuzeli - w związku z przeniesieniem synka do jego pokoju, ponieważ karuzela zamontowana jest przy łóżeczku.
Korzystam na razie głównie z funkcji obracania zawieszek. Raz czy dwa włączyłam również dźwięk. Projektor gwiazdek jeszcze nie został wypróbowany, więc nie znam reakcji maleństwa, ale ruch zdecydowanie przykuwa uwagę. Karuzela ma funkcję wyłączania się po jakimś czasie [nie odkryłam na razie po jakim] i kiedy zabawki przestają się kręcić, Klusek zaczyna się denerwować i "woła" mnie, żebym włączyła je ponownie.
Nie wiedziałam, w jakim wieku wprowadza się niemowlętom te wszystkie gadżety. Jakoś tak naturalnie nam wyszło, że maluch zaczął skupiać uwagę na osobach, stał się bardziej kontaktowy i komunikatywny, jeśli można tak powiedzieć, więc chcieliśmy umożliwić mu jakiś rozwój.
Leżaczek-bujaczek stał się przydatny dopiero po ukończeniu drugiego miesiąca. Wcześniej dwa razy sprawdzałam [w różnym okresie], kiedy płakał, ale synek nie reagował jak oczekiwałam - nie uspokajał się tam, także próby zostały przerwane. Po drugim miesiącu okazały się już skuteczne. Nie używamy bujaczka często [jedynie jakieś 15 minut i to co drugi dzień], z obawy przed szkodliwym wpływem na kręgosłup dziecka, ale też z powodu niewielkich potrzeb - w ciągu dnia Dziabusz ze dwa razy poleży na macie po około 20-30 minut, trochę pośpi, czasem ma okresy spokojnego czuwania w koszu mojżesza, potem ponosimy go chwilę, popatrzy na wszelkiego rodzaju oświetlenie [nie musi być zapalone], w lustro na swoje odbicie, "pogada", pouśmiecha się, trzeba mu pozmieniać pieluchy [wychodzi około 8-10] i jak się doliczy też wszystkie karmienia, to na leżaczek nie zostaje już czasu.
Gdzieś w połowie drugiego miesiąca dziadkowie przywieźli matę edukacyjną dla dzieci od 0 do 6 miesięcy.
Myślałam, że to za wcześnie i że maluch jeszcze nie będzie wiedział, do czego to służy, ale od razu załapał. Muszę tu dodać, że zabawki umieszczone są zdecydowanie zbyt wysoko, więc nie spełniają swojej funkcji [pierwsza zawieszka ze zdjęcia zawiera lusterko, druga, w największym okręgu, czyli tym zawieszonym najwyżej, ma szeleszczącą folię, a trzecia - w środku dzwoneczki]. Dlatego obok oryginalnie załączonych zabawek przyczepiliśmy również inne, z maty Baby's Friends. Te są przynajmniej na tyle długie, że dzidziuś dosięga podczas machania.
Najpierw tylko oglądał zabawki i nieśmiało machał łapkami, lecz szybko nabierał wprawy i po kilku dniach już ewidentnie świadomie uderzał w zawieszki. Nie twierdzę, że celuje, jednak rozumie, że machanie wydobywa głos dzwoneczków i szelest.
Oprócz maty zaczęliśmy używać również karuzeli - w związku z przeniesieniem synka do jego pokoju, ponieważ karuzela zamontowana jest przy łóżeczku.
Korzystam na razie głównie z funkcji obracania zawieszek. Raz czy dwa włączyłam również dźwięk. Projektor gwiazdek jeszcze nie został wypróbowany, więc nie znam reakcji maleństwa, ale ruch zdecydowanie przykuwa uwagę. Karuzela ma funkcję wyłączania się po jakimś czasie [nie odkryłam na razie po jakim] i kiedy zabawki przestają się kręcić, Klusek zaczyna się denerwować i "woła" mnie, żebym włączyła je ponownie.
Nie wiedziałam, w jakim wieku wprowadza się niemowlętom te wszystkie gadżety. Jakoś tak naturalnie nam wyszło, że maluch zaczął skupiać uwagę na osobach, stał się bardziej kontaktowy i komunikatywny, jeśli można tak powiedzieć, więc chcieliśmy umożliwić mu jakiś rozwój.
Leżaczek-bujaczek stał się przydatny dopiero po ukończeniu drugiego miesiąca. Wcześniej dwa razy sprawdzałam [w różnym okresie], kiedy płakał, ale synek nie reagował jak oczekiwałam - nie uspokajał się tam, także próby zostały przerwane. Po drugim miesiącu okazały się już skuteczne. Nie używamy bujaczka często [jedynie jakieś 15 minut i to co drugi dzień], z obawy przed szkodliwym wpływem na kręgosłup dziecka, ale też z powodu niewielkich potrzeb - w ciągu dnia Dziabusz ze dwa razy poleży na macie po około 20-30 minut, trochę pośpi, czasem ma okresy spokojnego czuwania w koszu mojżesza, potem ponosimy go chwilę, popatrzy na wszelkiego rodzaju oświetlenie [nie musi być zapalone], w lustro na swoje odbicie, "pogada", pouśmiecha się, trzeba mu pozmieniać pieluchy [wychodzi około 8-10] i jak się doliczy też wszystkie karmienia, to na leżaczek nie zostaje już czasu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)